W czasie świątecznym wiele mówi się o przepisach. Moje córki wyszukały co najmniej kilka przepisów na mazurki, z których do realizacji wybrały dwa. Przy stole odbyła się dyskusja, czy biała kiełbasa do barszczu może być podana osobno i czy ziemniaki maja być ubite czy nie. Jak widać wcale nie jest prosto podjąć decyzję, jaki przepis wybrać, aby otrzymać tradycyjną potrawę.
Postanowiłem więc zaproponować przepis na przedsiębiorstwo społeczne (w prawdziwej kuchni nie mam szans). Przepis testuję na spółdzielni osób prawnych Kooperatywa Pozarządowa. Składniki to: „ja” (zaraz wyjaśnię, gdzie to dostać), „inni” (bo to będzie taka bardziej tradycyjna ekonomia społeczna), dwa – trzy pomysły, zaangażowanie, cierpliwość i upór. Koniecznie jeszcze trochę idei do smaku.
Najważniejsze w przedsiębiorstwie społecznym jest to „ja”. Jeżeli ktoś podchodzi do swojej inicjatywy jako do „samograja”, w którym on tylko rzuci pomysł, a inni go zrealizują, sprawę ma przegraną od ręki. Przepis bez „ja” jest być może możliwy, ale mnie nigdy nie wyszedł. „Ja” jest podstawowym składnikiem, nawet jeśli będziemy pełnić w przedsiębiorstwie społecznym drugorzędną rolę. Jeżeli nie zdecydujemy się zaangażować całkowicie w nasze przedsięwzięcie to tak, jakbyśmy dodali do potrawy nieświeże mięso.
Potrzebne też są cierpliwość i upór. Nie tylko u „ja” ale również u „innych”. Jeśli im tego zabraknie, trzeba będzie nadrabiać entuzjazmem „ja”. A taki entuzjazm łatwo się przypala i nie tylko psuje potrawę, ale i garnki niszczy, tak że kucharz traci w ogóle ochotę na gotowanie.
Gdy mamy już dobre składniki, możemy przystąpić do przyrządzania potrawy. Niezbędny tu będzie pomysł, a najlepiej dwa czy trzy. Gdzie ich szukać? Wokół siebie. Jest ich pełno, rosną jak szczaw przy drodze. Oczywiście są to małe pomysły na małe biznesy. Lepsi kucharze mogą od razu zacząć produkować na rynek krajowy czy zagraniczny, ale to nie nasz przepis. Najczęściej nasze przedsiębiorstwa społeczne nie mają na duży biznes ani siły (w tym wystarczających zasobów), ani umiejętności. Trzeba więc wykorzystać, co się ma.
Weźmy taką pokrzywę. To chwast – szkodzi i parzy – ale przecież można ją wykorzystać do sałatki. Pomyślmy więc o wszystkich pokrzywach w naszej lokalnej społeczności. To wśród problemów nękających lokalną społeczność można znaleźć niejeden pomysł na działania z sensem. A właśnie takiego „niejednego” pomysłu szukaliśmy.
Nie ma dojazdu do najbliższego miasteczka? To może jakaś kooperacja tych co mają samochody? Brakuje świeżych, tanich i zdrowych warzyw w okolicy naszego bloku? Może załóżmy kooperatywę spożywców i przywożąc na zmianę towary z giełdy, zróbmy u siebie minibazar? Nie ma przedszkola? Załóżmy przedszkole prowadzone przez spółdzielnię rodziców.
Patrzymy co nas i sąsiadów boli i, jeśli wymyślimy lekarstwo na ten ból, mamy sukces. Nawet jeśli nie będzie to panaceum, tylko mały pomysł na złagodzenie niedogodności, też warto go zrealizować. Choćby taki biznes sam w sobie się nie opłacił, sam efekt będzie korzystny i dla nas i dla naszych sąsiadów. Jeśli ludzi coś boli, mamy sporą szansę, że zaangażują się w nasze przedsięwzięcie swoim czasem czy pieniędzmi. I w jednym i drugim wypadku potrawa nam wyjdzie.
I teraz najważniejsze: smaczek. Cóż to za gotowanie bez przypraw (a właściwie, jak widać z tego przepisu, nie tyle gotowanie, co wspólne grillowanie sąsiedzkie)? Dodajmy do naszej potrawy szczyptę idei. Wspólne działanie dla dobra lokalnej społeczności samo w sobie jest fajne. Wartością jest więc nie tyle ostateczna potrawa, co sam proces jej przyrządzania.
Idea współdziałania, kooperacji, wspólnoty to ważny składnik, o którym w przedsiębiorstwach społecznych czasem zapominamy. W Biblii czytamy: „jeśli sól straci swój smak, czymże ją posolić?”. Jeżeli nie dodamy idei do tego, co robimy, nasze przedsiębiorstwo społeczne nie będzie nam smakowało.
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl