Profesor Zbigniew Andrzej Pełczyński: Nienawidzę bierności i rezygnacji [Wywiad]
22 czerwca 2021 r. zmarł prof. Zbigniew Pełczyński – współzałożyciel Fundacji im. Stefana Batorego, członek Rady Fundacji, założyciel obecnej Fundacji Szkoła Liderów. Przypominamy rozmowę z prof. Zbigniewem Pełczyńskim z 2011 roku.
Czym się Pan zajmuje? Dlaczego?
Zbigniew Andrzej Pełczyński: – Liderstwo to moje życiowe odkrycie z okresu po stanie wojennym. Zorientowałem się wtedy, że w Oksfordzie, gdzie wykładałem, była wielka sympatia dla Polski,. Na jej fali przyszło mi do głowy, żeby namówić oksfordzkie college’e, aby zapraszały przynajmniej jednego Polaka – naukowca, na krótki pobyt. Miało to zrekompensować fakt, że stan wojenny zahamował kontakty z Zachodem. Udało mi się stopniowo przekonać 35 college’ów i tak powstał tzw. Program Gościnności College’ów Oksfordzkich. Miałem wizję Polaków przyjeżdżających do Oksfordu, pracujących w bibliotekach, mających kontakty naukowe, poznających świat, Zachód, którzy mogli się wyłączyć na miesiąc lub dwa z tej bardzo smutnej polskiej rzeczywistości. I tak niespodziewanie stałem się liderem.
Później, kiedy przeszedłem na emeryturę, zastanawiałem się, co mógłbym zrobić pożytecznego w Polsce, jak mógłbym wykorzystać moje doświadczenie życiowe. Po upadku komunizmu trzeba było zacząć od nowa budować społeczeństwo obywatelskie.
Byli w nim biurokraci, aparatczycy, bossowie partyjni – nie było liderów. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł – założyłem Szkołę dla Młodych Liderów Społecznych i Politycznych.
Początkowo z jej oferty korzystała młodzież w wieku 19 – 25 lat, studenci albo absolwenci. Teraz Szkoła Liderów otwarta jest dla ludzi w różnym wieku.
Jak budował Pan zespół Szkoły Liderów?
– Właściwie na początku nie było zespołu – byłem tylko ja, jako pomysłodawca, organizator i nieoficjalny dyrektor. Miałem dwóch pomocników – asystenta i organizatora szkoły. Później znalazłem ludzi – wykładowców i trenerów. W ten sposób powstał zespół zadaniowy. Z kolei stały zespół tworzyli przyjaciele i doradcy – m.in. Jan Wróbel, charyzmatyczny wykładowca historii, pedagog. Jan był moim kontaktem z polską rzeczywistością, ponieważ moim problemem było właśnie wyalienowanie – wyjechałem wiele lat temu, co prawda współpracowałem z polskimi uniwersytetami, a nawet z rządem, natomiast nie miałem kontaktu z młodzieżą, zwłaszcza z tą młodzieżą aktywną, na którą liczyłem.
Organizowaliśmy Szkoły Letnie, specjalistyczne kursy, wysyłaliśmy absolwentów na staże wyborcze do Anglii. Brakowało nam jednak długookresowych planów. I wtedy spotkałem Przemka Radwana, który był absolwentem Szkoły Letniej. Zaproponowałem mu, żeby spróbował zorganizować jakiś program młodzieżowy. Stopniowo Przemek zaczął pomagać przy różnych innych projektach, a teraz kieruje Szkołą.
Czym różnią się liderzy w Polsce i w Wielkiej Brytanii lub w USA?
– Są bardzo zasadnicze różnice. W Polsce wcześniej mówiono o przywództwie, nie o liderstwie – a wódz to ktoś, kto ma władzę, może coś nakazać, dyscyplinować, dyrygować zespołem. Z kolei lider etymologiczne po angielsku to przewodnik – ktoś, kto prowadzi innych ludzi, w kierunku, w którym chcą iść, nic nie narzuca. Razem z ludźmi osiąga cel. Ma doświadczenie, wizję, wiedzę. W tym sensie liderstwo jest niesłychanie ważne w krajach anglosaskich. Wielka Brytania była krajem bardzo mało zbiurokratyzowanym, nie było samorządu lokalnego, więc ludzie sami się organizowali. Podążali za liderami, którzy nie mieli władzy i pieniędzy, nie stosowali metody kija i marchewki, za to używali perswazji i to jest właśnie dla mnie istotą liderstwa. Cała kultura anglosaska jest przepojone liderstwem i ludzie zdają sobie sprawę z jego wagi.
Podam przykład z mojego życia – kiedy moja najstarsza wnuczka kończyła szkołę, dostała opinię, w której m.in. stwierdzono, że ma zdolności liderskie. Miała wtedy jedenaście lat. Nauczyciele są wyczuleni na tego typu umiejętności. Na liderach jest też oparty cały rozwój Stanów Zjednoczonych. To właśnie oni przekonywali do wypraw i kolonizowania kolejnych obszarów. Obecnie, za granicą liderstwo jest bardzo cenione np. w biznesie. Szuka się osób, które potrafią budować koalicje, tworzyć zespół, wyznaczać ścieżkę. Jest nawet różnica w wynagrodzeniu lidera i managera. Wartość lidera w biznesie jest dwukrotnie wyższa.
Niestety, w Polsce idea kierowania zespołem opartym na partnerstwie rozwija się przede wszystkim w trzecim sektorze, natomiast gdzie indziej, np. w szkolnictwie, jest tego bardzo mało.
Co jest Pana największym sukcesem?
– Właśnie stworzenie Szkoły Liderów i zainicjowanie programu szkolenia liderów w Polsce. To były pierwsze tego rodzaju kursy w całym postkomunistycznym świecie. Wcześniej były tylko organizowane ad hoc konferencje i nikt nie myślał o tym strategicznie. To jest osiągnięcie ograniczone, ponieważ nie udało mi się przekonać Polaków, aby myśleli głownie kategoriami liderskimi, a nie biurokratycznymi. Wiele osób nie chce ryzykować i woli spokojną pracę ze stałą pensją i zagwarantowaną emeryturą, a w liderstwie jest spory element ryzyka. Nigdy nie wiadomo, co będzie z twoją wizją – czy uda się ją zrealizować, czy znajdzie się współpracowników, środki.
Liderzy to są ludzie bardzo odważni, którzy podejmują ryzyko nie dlatego, że są za to wynagradzani, lecz robią to dla swojej satysfakcji, ponieważ czują, że jest to ważne dla społeczeństwa. Liderstwo istnieje po to, żeby dokonywać zmian, wprowadzać innowacje. Rutynowe sprawy można załatwiać przez biurokratów. Moim osiągnięciem jest zaszczepienie tej idei w Polsce.
A co się Panu nie udało?
– Nie udało mi się rozszerzyć edukacji liderskiej poza Polskę. Np. działaliśmy na Ukrainie – mieliśmy wspaniałą szkołę letnią, finansowaną przez Brytyjczyków. Niestety w pewnym momencie nie otrzymaliśmy kolejnych funduszy. Szkoda, ponieważ było to parę lat przez Pomarańczową Rewolucją. Mogliśmy wykształcić wielu liderów. Podobnie było z Białorusią. Odbyły się dwie szkoły letnie, a później nie pozwolono nam prowadzić rekrutacji. Również Zachód przestał się interesować tym krajem. Nie udało mi się też zbudować systemu powszechnej edukacji liderskiej – zwłaszcza w szkołach średnich.
Jakie ma Pan plany na najbliższy czas?
– Ostatnio fascynuje mnie liderstwo kobiet.
Dlaczego, pomimo możliwości, tak mało kobiet jest w samorządzie, w życiu publicznym?
Myślę o programie, który by zachęcał kobiety w różnym wieku, żeby zainteresowały się życiem publicznym i dawał im do tego podstawowe umiejętności. W tym kierunku idzie świadomość społeczna, pojawia się kwestia parytetów, a w Polsce funkcjonuje Kongres Kobiet. Chciałbym skorzystać z doświadczeń Brytyjczyków i zaadaptować je do naszych warunków. Wspieram również działalność innych w kierunku aktywizacji Polonii w Wielkiej Brytanii oraz działalność ruchu studenckiego, ale nie staram się odgrywać tam liderskiej roli. Pomagam także w pisaniu mojej biografii.
Jakie ma Pan marzenia?
– Być aktywnym do samego końca. Nie stracić energii i entuzjazmu. Wspierać i inspirować innych. I przyznam się, że to mi do tej pory dobrze wychodzi. Jak najdłużej kontynuować działalność.
Jakie są dla Pana Profesora najważniejsze wartości?
– Przede wszystkim – aktywność.
Nienawidzę bierności i rezygnacji. Kiedy znalazłem się w niewoli niemieckiej zastanawiałem się, co mogę zrobić – uczyłem się sam angielskiego z książek.
Można też było nic nie robić i tak postępowała większość moich kolegów. Ja starałem się ten czas wykorzystać. Po wyzwoleniu miałem konkretne plany, żeby zdobyć zawód, nauczyć się angielskiego i pojechać do Wielkiej Brytanii, aby tam studiować.
Druga wartość to solidaryzm – lubię współpracę z innymi. Kiedy byłem studentem ciągle organizowałem kluby, stowarzyszenia i działałem w już istniejących.
Trzecia – to altruizm. Należy oczywiście pamiętać o sobie, swojej karierze i rodzinie, jednak ważne jest również robienie czegoś dla innych.
Wielkie piętno odcisnął na mnie także okres okupacji i powstania. Zginęli w nim wspaniali ludzie, którzy mieli życie przed sobą i mogli tak wiele osiągnąć. Tak jak mój przyjaciel Krzysztof Baczyński. My, jako ci, którzy przeżyli, mamy obowiązek zrobienie czegoś pożytecznego, zastąpienia tych, którzy zmarli zabici podczas powstania.
Musimy pozostawić ślad nie tylko po sobie, ale po całym pokoleniu. To jedna z istotnych motywacji mojego życia.
Jakiej rady udzieliłby Pan liderom na starcie?
– Angażować się w działania społeczne. Znajdować lub wyznaczać sobie cel. Na początek przyłączyć się do działającej już organizacji. Trzeba też pamiętać, że lider to jest jedna strona medalu – po drugiej stronie jest zespół. Nie istnieje lider bez zespołu. A potem działać tak długo jak się da i próbować swoich sił – najpierw w trzecim sektorze, a później może w samorządzie, a nawet w parlamencie.
Profesor Zbigniew Andrzej Pełczyński – urodził się w 1925 r. W czasie II wojny światowej walczył w AK, brał udział w powstaniu warszawskim. Po wojnie wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Na uniwersytecie w St. Andrews w Szkocji studiował ekonomię i nauki polityczne, a następnie na Uniwersytecie Oksfordzkim filozofię polityczną i politologię. W 1953 r. rozpoczął pracę wykładowcy na Uniwersytecie Oksfordzkim. Wykładał głównie filozofię polityczną, systemy polityczne, historię myśli społecznej i politycznej, przemiany polityczne w Europie Środkowo-Wschodniej oraz historię powojenną Polski. Zainicjował i zorganizował program stypendialny w Oksfordzie dla naukowców i studentów z Europy Środkowej i Wschodniej, w których wzięło udział blisko 1300 osób.
Na początku lat 90. był doradcą Komisji Konstytucyjnej Sejmu RP i członkiem Rady Premiera ds. kształcenia urzędników państwowych. W 1988 r. w imieniu George'a Sorosa tworzył w Polsce Fundację im. Stefana Batorego. Obecnie (2011 r.) jest członkiem Rady Fundacji.
W 1994 r. założył Szkołę dla Młodych Liderów Społecznych i Politycznych (obecnie Stowarzyszenie Szkoła Liderów) i nadal nią kieruje. Jej absolwenci zakładają organizacje, kierują instytucjami, działają na rzecz ważnych społecznie celów – to liderzy organizacji pozarządowych, samorządu i życia politycznego.
Źródło: Szkoła Liderów