Trwają konsultacje projektu nowelizacji ustawy Prawo o stowarzyszeniach. Podczas różnych spotkań, a także na forach internetowych toczą się dyskusje o proponowanych zmianach. Emocje są, ale nieporównywalne z tymi, które towarzyszyły rozmowom o stowarzyszeniach 25 lat temu, podczas obrad Okrągłego Stołu.
Sprawami związanymi ze stowarzyszeniami i prawem dla nich w czasie obrad Okrągłego Stołu w 1989 roku zajmował się osobny Podzespół ds. Stowarzyszeń i Samorządu Terytorialnego, a w nim grupa robocza ds. stowarzyszeń.*
Potrzebne były organizacje niezależne
Prof. Jacek Kurczewski, jeden z uczestników prac, w rozmowie z ngo.pl, wspomina, że gdy – w wyniku przygotowań do Okrągłego Stołu – pojawiła perspektywa wyborów, trzeba było pomyśleć o uruchomieniu legalnych, niezależnych organizacji, które mogłyby się zająć ze strony społecznej organizacją i przygotowaniem do nich. Potrzebne było stworzenie możliwości prawnej do ich działania. Nowe przepisy o stowarzyszeniach miały być etapem przygotowawczym do stworzenia w Polsce prawa o partiach.
Grupa robocza pracowała na projekcie ustawy Prawo o stowarzyszeniach przedstawionym przez stronę rządową. Jak podkreślał Jan Brol, ówczesny wiceminister sprawiedliwości, w swoim wystąpieniu inaugurującym prace całego Zespołu – był to projekt, który powstał w zespole rządowo-kościelnym, publikowany był w „Rzeczpospolitej” i poddany publicznym konsultacjom.
Prof. Kurczewski, który wówczas działał w Komitecie Obywatelski przy Lechu Wałęsie, wspomina, że gdy już było wiadomo, że Okrągły Stół zajmie się zmianami w prawie o stowarzyszeniach, grupa prawników i socjologów zaczęła się spotykać w Instytucie Socjologii UW przy ul. Karowej, aby wypracować jakieś propozycje. Wówczas okazało się, że Wiesław Chrzanowski i Jan Olszewski, także członkowie Komitetu Obywatelskiego, mają gotowy projekt prawa o stowarzyszeniach, który jest już prawie dogadany ze stroną rządową.
Wiesław Chrzanowski i Jan Olszewski byli ekspertami strony kościelnej. Na początku lat 80. brali aktywny udział w pracach nad ustawą o fundacjach, przyjętą w 1984 roku.** To doświadczenie zostało wykorzystane kilka lat później przy pracach nad uregulowaniem sytuacji stowarzyszeń.
Grunt pod rozmowy Okrągłego stołu
Rada wypracowała tzw. "Tezy", ogłoszone w kwietniu 1982 r., które miały stanowić właśnie podstawę do ugody narodowej między społeczeństwem a rządem. Wśród wielu zagadnień politycznych, gospodarczych i społecznych omawianych w tym dokumencie, wymienia się także kwestie związane m.in. z przywróceniem swobodnej działalności związków twórczych i naukowych, a także istniejących 13 grudnia 1981 r. klubów inteligencji katolickiej. Wspomina się także np. o niezależnych organizacjach społecznych, które miałyby delegować swych przedstawicieli do postulowanych organów doradczych przy rządzie i Sejmie. Podkreślano także, że potrzebne są autonomiczne organizacje młodzieżowe – a ich brak i represje wobec tych działających nielegalnie uważano za jedną z ważnych przyczyn niepokojów społecznych.
Autorzy „Tez” zakładali, że sformułowany w ten sposób plan działania powinien być realizowany jak najszybciej. Historia pokazała, że podjęcie konkretnych rozmów z rządem o proponowanych rozwiązaniach, możliwe było dopiero po siedmiu latach.
Prymasowska Rada Społeczna pierwszej kadencji zakończyła pracę w grudniu 1984 r. W 1986 roku została powołana Rada drugiej kadencji i to ona m.in. przygotowywała grunt pod rozmowy Okrągłego Stołu. Również w kwestiach związanych z prawem dotyczącym stowarzyszeń.
Prace nad zmianami w ustawie Prawo o stowarzyszeniach zainicjowała strona rządowa, ale zasadniczy wpływ na kształt proponowanych przepisów miał zespół rządowo-kościelny, w którym znaleźli się prof. Jerzy Bafia, dr Janina Orłowska, prof. Antoni Rajkiewicz oraz właśnie prof. Wiesław Chrzanowski, Jan Olszewski oraz prof. Andrzej Stelmachowski. I to nad projektem (tzw. wariantowym, ponieważ w kwestiach budzących wątpliwości proponowane były różne wersje zapisów), który wyszedł z tego zespołu, debatowali następnie uczestnicy obrad Okrągłego Stołu. Mimo przeprowadzenia wspomnianych konsultacji (w listopadzie 1988 r.), prezentowane przepisy wzbudzały nadal sporo kontrowersji. Jak wspomina prof. Kurczewski, projekt zbyt był skupiony na aspektach prawnych działania stowarzyszeń, a za mało dawał podstaw do szerszej nieformalnej działalności stowarzyszeniowej.
Walka o stowarzyszenia zwykłe
Zabiegi strony opozycyjno-solidarnościowej o poszerzenie możliwości nieformalnej lub mniej formalnej działalności społecznej skupiały się wokół zagadnień związanych ze stowarzyszeniami zwykłymi i zgromadzeniami.
Stowarzyszenia zwykłe znane były w prawie sprzed 1989 r. (posługiwano się wówczas rozporządzeniem z 1932 r., które przewidywało trzy rodzaje stowarzyszeń: zwykłe, rejestrowe i użyteczności społecznej). Strona rządowa przeciwna była ich utrzymaniu w nowej ustawie, opozycja nalegała na pozostawianie. Spór toczył się nie tylko o konkretne zapisy, ale i o definicje i przeznaczenie stowarzyszeń zwykłych.
Według rządu miały one raczej krótkotrwałe cele, takie jak np. komitety organizacyjne, zjazdy absolwentów, regionalne imprezy. Zwracano uwagę, że stowarzyszeń zwykłych jest mało, a przepisy ich dotyczące są nagminne łamane i nieprzestrzegane.
– Czy mamy nadal utrzymywać sztuczność, że dla każdego najdrobniejszego celu należy zawierać umowę i rejestrować ją jako stowarzyszenie zwykłe? I właściwie jaki ma być pożytek społeczny z takiego organizowania się? – pytał minister Brol.
Rząd proponował zatem likwidację stowarzyszeń zwykłych, a za to zliberalizowanie przepisów o zgromadzeniach: aby zwołać i odbyć wielokrotne zgromadzenia, które mają ten sam cel i odbywają się w miejscu wskazanym przez organizatorów, wymagane byłoby jednorazowe zawiadomienie.
Strona opozycyjno-solidarnościowa rozumiała jednak stowarzyszenia zwykłe inaczej: jako formę organizowania się, która może służyć nie tylko celom krótkotrwałym, ale także długotrwałym, np. grupom hobbistycznym.
– Wystarczy założenie takiego stowarzyszenia i ja nie muszę go rejestrować, ale za to wspólnie z ludźmi zainteresowanymi mogę się spotykać, gromadzić, wymieniać materiały, wszystko zgodnie z prawem i tylko po zawiadomieniu o tym, że takie stowarzyszenie powstało – przekonywał mecenas Jacek Ambroziak. Argumentował także, że pożytek ze stowarzyszeń zwykłych może być bardzo duży, ponieważ w ten sposób ludzie nauczą się „sztuki stowarzyszania”.
Stowarzyszenia zwykłe ostatecznie zostały zachowane w ustawie, chociaż strona rządowa do końca się wobec tych zapisów dystansowała.
– Chciałbym tylko jednoznacznie podkreślić, dla przyszłości i dla praktyki, że to nie strona rządowa sformalizowała w przyszłej ustawie te kwestie. Żeby była jasność i to byśmy chcieli bardzo mocno akcentować – mówił minister Brol.
– Panie ministrze, ja bym osobiście przyjął na siebie tę odpowiedzialność – odpowiadał Jan Zalewski, który uważał, że utrzymanie stowarzyszeń zwykłych jest konieczne, ponieważ niedokładne zapisy w prawie dają różne możliwości interpretacji, niekoniecznie służące społecznej aktywności, a raczej represjom władz.
Szybko znowelizować przepisy o zgromadzeniach
W proponowanej przez rząd zmianie przepisów o zgromadzeniach strona opozycyjna po pierwsze, widziała zagrożenie, że tak sformułowane zapisy będą zobowiązywały do zgłaszania każdego spotkania, nawet towarzyskiego, prywatnego. A po drugie, podejrzewano, że to odsunie w czasie konieczną nowelizację całej ustawy o zgromadzeniach. A tę sprawę strona opozycyjna uważała za równie ważną i pilną, jak prace nad ustawą o stowarzyszeniach.
Tutaj jednak napotkano na opór strony rządowej, która twierdziła, że grupa została powołana do prac nad ustawą o stowarzyszeniach oraz że nie mają kompetencji ani uprawnień do podejmowania rozmów o przepisach dotyczących zgromadzeń (ten argument był zresztą powtarzany wielokrotnie przy różnych dyskusjach) i że jest to dla nich temat nowy.
– A dla nas jest on tak stary, jak stare są rozmowy o „okrągłym stole” i o ustawie o stowarzyszeniach – denerwował się Zbigniew Bujak.
Dzięki determinacji strony opozycyjnej udało się jednak nie tylko uzgodnić, że prace nad zmianą przepisów o zgromadzeniach są konieczne, ale także przedstawić roboczy projekt nowej ustawy o zgromadzeniach (przygotowany m.in. przez Jacka Kurczewskiego, Krystynę Pawłowicz i Andrzeja Rozmarynowicza). Znalazło to wyraz w protokole końcowym z posiedzeń grupy roboczej ds. stowarzyszeń, w którym czytamy m.in. „Strona opozycyjno-solidarnościowa przedstawiła roboczy tekst projektu ustawy o zgromadzeniach, który strony uznały za możliwą do przyjęcia podstawę do rozpoczęcia prac”. Zalecano przy tym zastosowanie podobnego trybu pracy, jak przy ustawie o stowarzyszeniach, czyli np. powołanie wspólnego zespołu roboczego.
Cztery punkty rozbieżności
Obie strony nie doszły ostatecznie do porozumienia w sprawie partii politycznych. Opozycja domagała się wpisania w ustawie, że nie dotyczy ona partii politycznych, aby jej przepisy nie były wykorzystywane przeciwko partiom. Przedstawiciele strony rządowej nie chcieli się na to zgodzić, argumentując, że sąd rejestrowy musiałby orzekać jaka organizacja jest stowarzyszeniem o charakterze politycznym, a jaka jest partią, co było niemożliwe na gruncie ówczesnego prawodawstwa. Definicja partii politycznej miała być dopiero dyskutowana podczas prac nad przyszłą konstytucją. Sprawa ta stanowiła jedną z czterech rozbieżności zapisanych w protokole z prac grupy roboczej.
Strony zachowały także odrębne stanowiska w kwestiach zapisów dotyczących nadzoru nad stowarzyszeniami (w szczególności nad środkami pochodzącymi z ofiarności publicznej), przepisów dotyczących orzekania o zakazie działalności organizacji oraz w sprawie art. 40 dotyczącego zachowania przez ZHP wyłącznego prawa do używania symboli harcerskich.
Kto oceni, czy organizacja działa zgodnie ze statutem?
Dyskusje dotyczące regulowania „wewnętrznych” spraw stowarzyszeń obejmowały zresztą znacznie więcej zagadnień i były bardzo gorące. Dla przykładu: w rządowym projekcie przewidywano m.in., że w statucie organizacji powinny być szczegółowo określone środki i teren działania. Strona opozycyjna podnosiła, że wystarczy, aby w statucie znalazła się informacja o siedzibie, celu i ogólne wskazanie środków działania. A nadzór nad działalnością zgodnie ze statutem ograniczyć tylko do tych elementów statutu, które są obligatoryjne, czyli sformułowane w samej ustawie.
Inny przykład: działalność organizacji miała być poddawana kontroli przez administrację pod względem zgodności z prawem i ze statutem.
– Nie należy do organów administracji państwowej pilnowanie zgodności działania stowarzyszenia ze statutem. Jest to sprawa członków – argumentowała strona opozycyjna, obawiając się, że zarzut przekraczania statutu, będzie służył ograniczaniu pola działalności stowarzyszeń źle widzianych przez władze. Powoływano się przy tym na przypadek Związku Polskich Artystów Plastyków (ZPAP), który został rozwiązany w 1983 r., po tym, gdy walne zebrania stowarzyszenia w Krakowie i Warszawie poparły postulaty „Solidarności”. Ówczesne władze uznały bowiem, że stowarzyszenie w ten sposób działało niezgodnie ze swym statutem, w którym nie zapisano, że może się wypowiadać w sprawach publicznych.
Pomna tych doświadczeń strona opozycyjna dążyła zresztą do tego, aby w ustawie wpisać, że nie ogranicza ona prawa stowarzyszeń do wypowiadania się w sprawach publicznych. Strona rządowa była temu przeciwna, twierdząc, że taki zapis jest zbędny, ponieważ „co nie jest zabronione, jest dozwolone”.
Co to jest ofiarność publiczna?
Rozbieżność zapisana w protokole dotyczyła jednak przede wszystkim stosunku do nadzoru nad środkami pochodzącymi z ofiarności publicznej. Zasadniczo spór toczył się o zakres pojęcia „ofiarność publiczna”. Strona opozycyjna chciała, aby rozumieć przez to jedynie pieniądze pochodzące ze zbiórek publicznych. Strona rządowa traktowała to znacznie szerzej – nadzór miał dotyczyć zarówno dotacji z budżetu państwa, darowizn, jak i środków pochodzących z innych źródeł.
Przy czym – co szczególnie ciekawe – nadzór miał wyglądać następująco: organizacja, planująca podczas swego zebrania walnego lub posiedzenia zarządu prace nad sprawozdaniem z wykorzystania środków pochodzących z dotacji lub ofiarności publicznej, miała na to spotkanie zapraszać przedstawiciela organu nadzorującego, czyli wydziału administracyjno-społecznego rady narodowej, który – co nie było wówczas bez znaczenia – podlegał Ministerstwu Spraw Wewnętrznych.
Kontrola nad wydatkowaniem środków prywatnych zasilających organizacje była – w rozumieniu strony rządowej – logiczną konsekwencją obowiązującego porządku prawnego, w którym to każda organizacja, przyjmująca jakiekolwiek darowizny, musiała uzyskać na to zezwolenie, zgodnie z kodeksem cywilnym. Jeśli darowizna była pieniężna – zgodę wydawał minister finansów, jeśli chodziło o ruchomości lub nieruchomości – minister sprawiedliwości.
– Skoro na przyjęcie darowizny musi istnieć zgoda organu administracji państwowej, to z natury rzeczy także i powinien istnieć nadzór na tym, co i tak jest niejako już w obecnym systemie prawnym objęte kontrolą w zakresie przepływu do stowarzyszeń – argumentował Jan Brol.
Strona opozycyjna twierdziła, że wprowadzanie aparatu społeczno-administracyjnego do kontroli stowarzyszeń jest zbędne wobec istnienia nadzoru organów finansowych i że jest to tylko pomnażanie zadań rad narodowych.
Dyskutujący nie doszli do porozumienia, wobec tego w protokole końcowym czytamy m.in., że „Projekt ten [ustawy Prawo o stowarzyszeniach – przyp. aut.] stanowi duży krok w kierunku poszerzania wolności obywatelskiej w zakresie zrzeszania się w i kierunku demokracji. Strona opozycyjno-solidarnościowa wyraziła nadzieję dalszego procesu w tym kierunku. W szczególności chodzi o zmniejszenie zakresu nadzoru nad stowarzyszeniami”. Na szczęście nadzieje te nie były płonne…
Kto może zakazać działalności?
Nie udało się także dojść do wspólnego stanowiska w sprawie art. 30, który dotyczył orzekania o zakazie działalności organizacji. Chodziło m.in. o organizacje, które nie chciałyby się rejestrować pod rządami nowego prawa. Strona rządowa obstawała przy swych propozycjach zapisanych w projekcie ustawy, zgodnie z którymi administracja miała prawo zakazać działalności takiej organizacji, której działalność uznała za nielegalną. A organizacja mogła się odwołać od takiej decyzji tylko do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Strona opozycyjna dążyła do tego, aby w razie stwierdzenia nieprawidłowości, administracja mogła jedynie wystąpić do sądu z powództwem o zakaz działania. Organizacja wówczas mogłaby się bronić nie tylko w NSA, ale wcześniej jeszcze w sądzie wojewódzkim.
Jak wspomina prof. Jacek Kurczewski, strona społeczno-solidarnościowa zajmująca się prawem dla stowarzyszeń składała się z dwóch grup: niezależnych w stosunku do komunistów działaczy takich organizacji jak np. Związek Literatów Polskich (Jan Józef Szczepański), Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (Stefan Bratkowski), Polskiego Towarzystwa Socjologicznego (sam prof. Kurczewski), Klubu Inteligencji Katolickiej (Stanisława Grabska). Drugą grupę stanowiły „szczeniaki” – osoby związane ze środowiskami niezależnego harcerstwa i z Niezależnym Zrzeszeniem Studentów, które bardzo energicznie podnosiły dwa wątki: zalegalizowania NZS-u i złamania monopolu Związku Harcerstwa Polskiego, zwłaszcza, jeśli chodzi o symbolikę harcerską.
Strona opozycyjna usiłowała uzyskać chociaż deklarację, że NZS zostanie zalegalizowany jeszcze w marcu 1989 r., na podstawie obowiązujących przepisów o stowarzyszeniach. I chociaż strona rządowa długo się opierała, tak to zostało ujęte w protokole końcowym. Gdy grupa robocza kończyła swe prace, wydawało się więc, że sprawa ta znajdzie szybki i pomyślny finał. Obecnie wiemy, że tak się nie stało – NSZ został zarejestrowany dopiero we wrześniu 1989 r.
Do kogo należy lilijka?
Zaciekły spór toczył się między stroną rządową a przedstawicielami niezależnych organizacji harcerskich. Projekt Prawa o stowarzyszeniach przewidywał co prawda, że takie organizacje mogą powstawać, ale prawo do używania symboliki harcerskiej zarezerwowano wyłącznie dla Związku Harcerstwa Polskiego. Nie godził się na to m.in. Marek Frąckowiak, reprezentujący Porozumienia Niezależnych Organizacji Harcerskich oraz członek Rady Naczelnej Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej, który argumentował, że tradycyjne oznaki i symbole harcerskie (krzyż, lilijka, mundur) są dorobkiem i własnością całego ruchu harcerskiego. A ich szczególna ochrona w ustawie o stowarzyszeniach świadczy o chęci zachowania monopolu dla ZHP.
Strona rządowa dość długo upierała się przy swoim, twierdząc, że dopuszczenie innych organizacji harcerskich do możliwości używania symboli harcerskich doprowadzi do rozbicia ruchu harcerskiego i demoralizacji młodzieży. Przedstawiciel ZHP, Marek Czarnota, denerwował się zaś m.in., że cała ta dyskusja jest ingerencją w wewnętrzne sprawy legalnie działającej organizacji.
Spór rozstrzygnął się ostatecznie nie w grupie ds. stowarzyszeń, ale w Podzespole ds. młodzieży. „Konieczne jest zatem zniesienie ograniczeń i wszelkich monopoli w funkcjonowaniu istniejących i tworzeniu nowych organizacji i stowarzyszeń młodzieży. Wszystkie one powinny mieć możliwość zgromadzeń, publikacji, określania swoich metod pracy i atrybutów zewnętrznych identyfikujących te organizacje w ich otoczeniu. Sądzimy, że harcerstwo znajdzie odpowiadające potrzebom wychowania ku podstawowym wartościom formy organizacyjne w warunkach kształtowania nowego ładu społecznego” – czytamy w stanowisku Podzespołu Okrągłego Stołu do spraw młodzieży z 18 marca 1989 r.
Legalizacja, ale nie relegalizacja
Uczestnicy grupy ds. spraw stowarzyszeń nie spodziewali się, że przystępując do prac w lutym już w kwietniu będą mieli możliwość „na żywo” przetestować wyniki swych dyskusji. Dlatego też jedną z ważniejszych i budzących spore emocje spraw była relegalizacja stowarzyszeń zlikwidowanych w okresie stalinowskim (czyli do 1956 r.), a także tych zawieszonych lub zlikwidowanych po wprowadzeniu stanu wojennego.
Chodziło zatem m.in. o Związek Literatów Polskich, Towarzystwo Popierania i Krzewienia Nauk, Związek Polskich Artystów Plastyków, Związek Artystów Scen Polskich czy Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, ale także o takie organizacje jak Towarzystwo Gimnastyczne Sokół czy Arcybractwo Miłosierdzia i wiele innych.
Arcybractwo Miłosierdzia z Krakowa, założone przez ks. Piotra Skargę, działało przez kilka stuleci. W 1960 roku zostało zlikwidowane (a majątek przejęty przez państwo) przez władze komunistyczne, które argumentowały, że działania Arcybractwa (głównie w zakresie pomocy społecznej) są niepotrzebne, ponieważ realizują je inne organizacje, np. Polski Czerwony Krzyż.
Przedstawiciele strony rządowej początkowo przekonywali, że decyzja o relegalizacji rozwiązanych stowarzyszeń ma charakter polityczny, a oni nie są uprawnieni do podejmowania takich spraw, że grupa jest powołana do dyskutowania o rozwiązaniach prawnych oraz że po wprowadzeniu nowych przepisów będzie możliwa legalizacja każdego stowarzyszenia (jednak nie relegalizacja, która zakłada pewną ciągłość historyczną i – może przede wszystkim – majątkową).
– Nie chodzi o [rejestrację – przyp. aut.] na nowo, chodzi o niestracenie historycznej szansy kontynuacji czegoś, co trwa już od kilku wieków – apelował Andrzej Rozmarynowicz, adwokat z Krakowa. – Chodzi o deklaracje intencji politycznych, że takie stowarzyszenia mogą wznowić swą działalność, gdyż były niesłusznie rozwiązane. Stwierdzenie bezprawia.
Strona rządowa uważała, że jakiekolwiek oświadczenie w tej sprawie jest niemożliwe.
– Nie kieruje nami chęć polityczna ochrony tego, co wtedy było niesłuszne czy bezprawne – tłumaczył Jan Brol. – Niezwykle trudno dzisiaj wracać do tych zaszłości po tylu aż latach. Wiąże się tu na przykład sprawa majątkowa. Bo przecież działa prawo cywilne, które mówi o zasiedzeniu. Jest to niewykonalne na gruncie naszego porządku prawnego, zwłaszcza prawa cywilnego. Podjęcie jakichkolwiek zobowiązań w zakresie majątkowym przy tym stole byłoby po prostu wprowadzaniem w błąd opinii publicznej.
Ostatecznie jednak udało się osiągnąć pewien kompromis (niemały udział miał w tym Aleksander Kwaśniewski). W protokole końcowym zapisano: „strony wyraziły pogląd o potrzebie szybkiej legalizacji rozwiązanych stowarzyszeń, których członkowie o to wystąpią wraz z możliwością zachowania przez nie ciągłości w tradycji. (…)”. Jednocześnie stwierdzono, że sprawy majątkowe takich organizacji powinny być rozwiązywane w „drodze porozumienia i dobrej woli” zainteresowanych stron.
Dotyczyło to także np. majątku Związku Polskich Artystów Plastyków. W trakcie obrad Okrągłego Stołu okazało się bowiem, że Minister Kultury i Sztuki podjął działania zmierzające do przekazania zajętego majątku tej organizacji nowo powstającej Fundacji Plastyki Polskiej. Stąd m.in. apel strony solidarnościowej w protokole końcowym, aby Minister Kultury nie podejmował żadnych decyzji w stosunku do majątku ZPAP do czasu legalizacji tej organizacji.
Niespodziewany finał
Niespodziewanie dla samych obradujących (a przynajmniej ich części) projekt ustawy Prawo o stowarzyszeniach trafił bardzo szybko do prac sejmowych. 17 marca 1989 r. w Życiu Warszawy ukazał się wywiad z generałem Zbigniewem Pudyszem, ówczesnym wiceministrem spraw wewnętrznych, który informował, że projekt już został skierowany do Sejmu. Oficjalnie, na ostatnim posiedzeniu grupy (również 17 marca), powiadomił o tym Aleksander Kwaśniewski, który zresztą był opiekunem tej ustawy w parlamencie, i który zapewniał, że wszystkie ustalenia z prac grupy roboczej zostaną przedstawione posłom w formie autopoprawki rządowej. Pierwsze czytanie projektu odbyło się 22 marca , a ustawa została przyjęta 7 kwietnia 1989 r. (czyli w dzień po podpisaniu Porozumień Okrągłego Stołu). 304 posłów głosowało za, 14 było przeciw, a 71 się wstrzymało.
Po wyborach czerwcowych zawiązał się nowy Sejm, który dość szybko podjął się nowelizacji Prawa o stowarzyszeniach. Zmiany – nie pierwsze i nie ostatnie – wprowadzono już w lutym 1990 r. Ale to już inna historia…
*Skałd grupy roboczej ds. stowarzyszeń: strona opozycyjno-solidarnościowaj: Jacek Ambroziak, Stefan Bratkowski, Zbigniew Bujak, Eryk Chojnacki, Piotr Czerwiec, Marek Frąckowiak, Stanisława Grabska (przewodnicząca), Marian Kallas, Mariusz Kamiński, Jacek Kurczewski, Wojciech Lamentowicz, Krystyna Pawłowicz, Jerzy Puciata, Andrzej Rozmarynowicz, Henryk Rutkowski, Zbigniew Rykowski, Jan Józef Szczepański, Jan Zalewski, Jerzy Zdrada; strona koalicyjno-rządowa: Jerzy Bafia, Jan Brol (przewodniczący), Marek Czarnota, Jerzy Garlej, Jerzy Janicki, Aleksander Kwaśniewski, Janina Orłowska, Włodzimierz Ryms, Jerzy Sabiniewicz, Jerzy Sosnowski, Marek Szambelan, Alfred Wawrzyniak.
Źródło: inf. własna