Święta ulicy Narbutta nie wymyślił urzędnik ani lokalny polityk. Dwie mieszkanki tej ulicy Joanna Onyszkiewicz oraz Anna Grzelewska postanowiły twórczo przeformułować ideę uczczenia wspólnoty sąsiedzkiej, którą znały z miejskich tradycji innych ulic i krajów. Trochę się obawiały reakcji sąsiadów, ale ich zapał i zaangażowanie przeszły ich najśmielsze oczekiwania.
Po nitce do kłębka
Zaczęło się od regularnych spotkań towarzyskich. Sąsiedzi umawiali się na kawę, herbatę, ciasto. Początkowo byli to tylko lokatorzy jednej kamienicy. Po jakimś czasie sąsiedzi z tego budynku wyszli do innych mieszkańców ul. Narbutta. Chodzili po okolicznych domach, prowadzili rozmowy na typowo sąsiedzkie tematy, zapraszali do wspólnych inicjatyw, poszukiwali chętnych do działania. I dzięki temu ludzie z okolicy zaczęli się lepiej poznawać. Bo przecież nic tak dobrze nie łączy, jak wspólne miejsce zamieszkania.
I wtedy, zupełnie spontanicznie, narodził się pomysł organizacji święta ulicy. Prawie rok trwały przygotowania. Kilkunastoosobowe grupy sąsiedzkie zbierały się co jakiś czas i wymyślały, jak się do tego zabrać. Ciągle pojawiały się nowe pomysły, plany. Niektóre weryfikowała rzeczywistość, trzeba było zmieniać początkowe założenia. Ale jak podkreślają organizatorzy: „naprawdę warto było”, ponieważ efekt przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Wspólnymi siłami, polegając wyłącznie na współpracy sąsiedzkiej i lokalnym biznesie, udało się zorganizować pierwsze święto narbutczan i ich sąsiadów.
Wyjść z mieszkania i poczuć swoją ulicę
Pierwsze święto ulicy Narbutta odbyło się 12 czerwca 2010 roku. Ulicą przemaszerowała kolorowa, wesoła parada, a sama zabawa trwała od rana do późnej nocy.
Otworzyły się bramy kamienic, mieszkańcy wyszli na ulice. Nawiązały się nowe znajomości. Wszyscy chcieli zamanifestować przynależność do sąsiedzkiej wspólnoty. Dla dzieci przygotowano liczne konkursy i zabawy. Varsavianista i miejski przewodnik, Jarosław Zieliński, oprowadzał po okolicy, opowiadając o historiach kamienic i o losach wielkich mokotowian. Człowiek, który zna historię i korzenie swojego miejsca zamieszkania, jeszcze bardziej się z nim utożsamia. A to często prowadzi do kształtowania się poczucia współodpowiedzialności za najbliższe otoczenie.
Od samego początku do samego końca impreza organizowana była zupełnie oddolnie, przez narbutczan i ich sąsiadów dla narbutczan i ich sąsiadów. Co więcej, o pierwszym święcie celowo nie poinformowano mediów. To miała być impreza tylko dla mieszkańców ulicy i okolic. Inicjatorzy nie chcieli niepotrzebnego rozgłosu i wizyt zupełnie przypadkowych, anonimowych osób. Dopiero po święcie organizatorzy bardzo chętnie udzielali się na forum publicznym, opowiadając o imprezie. Chcieli, by inni zorganizowali święta ulic u siebie.
Zachęceni sukcesem sąsiedzi z Narbutta postanowili pójść za ciosem. Zorganizowali sąsiedzką wigilię. Wspólnie kolędowali, ubierali. Był koncert i konkurs na najsmaczniejszy domowy wypiek. Na to spotkanie przyszły całe rodziny.
Równo rok po pierwszej wspólnej imprezie zorganizowano drugie święto ulicy Narbutta. Znów była parada, a oprócz niej wyprzedaż garażowa, festyn, konkursy, turniej gry w scrabble oraz akcja gromadzenia zdjęć i tworzenia z nich cyfrowego archiwum historii ulicy. Każdy, bez względu na wiek czy zainteresowania, mógł znaleźć coś dla siebie. Od uczestników zebrano adresy, by informować nowych chętnych o przyszłych inicjatywach.
W beczce miodu znalazła się i łyżka dziegciu: – Przy organizacji ostatniego święta naszej ulicy podeszliśmy do tego bardzo profesjonalnie. Niestety, jak się w praktyce okazało, nie był to najlepszy pomysł. Wytworzył się podział my – organizatorzy, oni – uczestnicy, którzy się bawią. A to nie tak miało być. Nie prosiliśmy ich o pomoc, więc oni sami nie wyszli z taką inicjatywą, nie czuli się współorganizatorami. I to był błąd. Teraz wiemy, że jak coś robimy, to wszyscy razem w tym uczestniczymy: działamy razem dla siebie – mówi pani Anna.
Ale i tak organizatorzy są wzruszeni i zaskoczeni tak pozytywnym odbiorem. Podczas przygotowań byli pełni obaw, czy w ogóle ktokolwiek zainteresuje się ich świętem, czy ktokolwiek przyjdzie i się zaangażuje, a nie tylko będzie obserwował. Jednak, jak się okazało, sąsiedzi są bardzo chętni do tego typu aktywności, współudziału w życiu swojej okolicy. Trzeba tylko dać im do tego pretekst, jakiś mały bodziec, który rozkręci dalej całą machinę. Wspólne działania sąsiedzkie są atrakcyjne i ludzie są zainteresowani wspólnym dobrem.
Jednak potrzebują kogoś, kto zrobi pierwszy krok, kto ich na początek poprowadzi. Kogoś, kto pomoże im się otworzyć, przełamać i zwalczyć wstyd czy nieśmiałość.
„Moja Narbutta”
Konsekwencją sąsiedzkiego procesu było zawiązanie nieformalnego (tj. niezarejestrowanego) stowarzyszenie pod nazwą: „Moja Narbutta”. Początkowo rotacja jego członków była dość duża, lecz po pewnym czasie sytuacja się wyklarowała i trzon stowarzyszenia tworzy w miarę stabilna grupa 10 – 15 osób. Co dwa tygodnie spotykają się i dzielą pomysłami. Funkcjonują również, jak je określa pani Anna, „odnogi wolontaryjne”, które od czasu do czasu włączają się w działania stowarzyszenia, a swoim zasięgiem obejmują np. jedną konkretną kamienicę.
Każdy z członków jest specjalistą w innej dziedzinie, dzięki czemu mogą się wzajemnie wymieniać doświadczeniami. Każdy robi to, co umie najlepiej, inspirując przy tym resztę do działań. Wiele osób działa też społecznie gdzieś indziej, dzięki czemu może przenosić dobre praktyki na grunt mokotowski i wykorzystywać je w działalności Mojej Narbutta.
Stowarzyszenie chce skupić się na swojej ulicy i nie ma ambicji dotrzeć ze swymi działaniami poza Narbutta. Choć chętnie zainspirują innych warszawiaków, przedmiotem ich zainteresowań są narbutczanie.
Najczęściej stosowaną formą komunikacji w stowarzyszeniu jest poczta pantoflowa. Jedni przekazują informacje swoim znajomym, ci swoim znajomym itd. Zdarza się również, że sąsiedzi chodzą po kamienicach i bezpośrednio, twarzą w twarz, zapraszają innych do współpracy. Czasami wieszają plakaty, roznoszą ulotki, rozlepiają ogłoszenia. Dobrym przekaźnikiem są dzieci i ich rodzice spotykający się w przedszkolach i szkołach.
Od jakiegoś czasu funkcjonuje także strona internetowa stowarzyszenia Moja Narbutta, gdzie zamieszczane są aktualności z okolicy. Jednak znacznie lepszym źródłem informacji jest osiedlowy sklep „Mela”.
Sąsiedzi nie działają w próżni, zawsze mogą liczyć na pomoc i wsparcie lokalnych sklepików, restauracji, przedszkoli, szkoły czy też innych instytucji np.: Ośrodka Karta, Radia Kolor, kina Iluzjon. Na przykład podczas święta ulicy lokalne zakłady gastronomiczne ufundowały bardzo atrakcyjne nagrody w konkursach w postaci zaproszenia na kolację. Czasem pomagają również harcerze z lokalnych struktur. Co ważne, na Moją Narbutta życzliwie patrzą władze gminy i zawsze starają się iść stowarzyszeniu na rękę.
Choć zaczęło się od organizowania wspólnych imprez i konkursów, członkowie stowarzyszenia chcą rozszerzyć działania. Jak podkreśla pani Anna, ich pomysły weryfikuje życie. Zdarzają się problemy, trudności czy nieporozumienia – nigdy nie jest idealnie. Ale największą nagrodą jest satysfakcja, że razem działają, że wspólnymi siłami próbują rozwiązywać lokalne problemy.
Pani Anna, zapytana o największe trudności i wyzwania, z jakimi spotkało się stowarzyszenie, odpowiada: – Początkowo były to kwestie czysto organizacyjne i pogoda, której nigdy do końca nie można przewidzieć, a większość naszych imprez odbywa się w plenerze. Aczkolwiek w ostateczności można przenieść się do pobliskiej szkoły i tam kontynuować zabawę.
Obecnie jednak największą bolączką stowarzyszenia jest jego nieformalny charakter. Dlatego też w planach, zadaniem na pierwszym miejscu jest formalna rejestracja. Wymaga to niestety poświęcenia naprawdę dużej ilości czasu i sporo papierkowej, mało przyjemnej pracy. Jednak to pozwoliłoby stowarzyszeniu starać się o dofinansowanie czy granty. Stałoby się bardziej wiarygodne w swoich działaniach i jako partner dla ewentualnych współpracowników. Mogłoby zatrudniać pracowników do wykonywania konkretnych zadań. Jednak narbutczanie sami podkreślają, że bronią się przed nadmierną profesjonalizacją i elitarnością. Statut stowarzyszenia ma ochronić Moją Narbutta przed wypaczeniem idei, która przyświecała założycielom. Ponadto w planach jest rozbudowa strony internetowej, częstsze i cykliczne spotkania sąsiedzkie czy spotkania ze specjalistami z różnych dziedzin.
Narbutczanie dążą także do tego, żeby włączyć pozostałą część ul. Narbutta, tę znajdującą się po zachodniej stronie Alei Niepodległości. Już pozyskali dwie osoby.
Zdjęcia: Archiwum Stowarzyszenia Moja Narbutta, agencja East News
Książka opisuje lokalne działania w Warszawie i przeznaczona jest dla osób rozpoczynających działalność animacyjną w przestrzeni miejskiej. Z publikacji można dowiedzieć się, w jaki sposób inni mieszkańcy, stowarzyszenia, grupy artystyczne i przedstawiciele lokalnego biznesu starają się ożywić i zmienić miejsce, w którym mieszkają i pracują.
Autorzy za pośrednictwem tego zbioru dobrych praktyk pokazują, kim są ludzie, którzy działają w Warszawie, jakie osiągnęli sukcesy, oraz z jakimi trudnościami musieli się zmierzyć.
Jeżeli chcesz ożywić swoje otoczenie, ale brakuje Ci pomysłu, lub masz pomysł, ale nie wiesz jak zaangażować w niego swoich sąsiadów - ta lektura jest dla Ciebie!
Publikacja została wydana dzięki współfinansowaniu ze środków m. St. Warszawy.
Skróty pochodzą od redakcji ngo.pl
Źródło: CAL