„Powiedzieli nam, że będzie capoeira z instruktorem z zagranicy”. A tymczasem…
Do Zakładu Karnego numer 1 na ulicy Kleczkowskiej we Wrocławiu, gdzie Fundacja Jubilo prowadzi warsztaty teatralne „Odkluczanie”, wchodzi się przez jedną bramkę wykrywającą metale i kilka ciężkich krat.
Żeby dotrzeć do miejsca, gdzie przestrzeń więzienna zmienia się w przestrzeń sztuki, trzeba przejść przez okrągły dziedziniec. Tam dociera wzrok więźniów ze spacerniaka. Trochę ciekawski, trochę pogardliwy, przeważnie znudzony. Ale w sali, gdzie warsztaty prowadzi fundacja, nudy już nie ma. A co jest?
– Powiedzieli nam, że będzie capoeira z instruktorem z zagranicy, dlatego przyszliśmy – mówi Bizon, młody, silny osadzony. – No i są elementy capoeiry, ale poza tym jest jeszcze to granie, krzyczenie, zaglądanie w siebie. Dlaczego sobie w takim razie stąd nie poszliśmy? No nie, ja mam zasadę, że jak już coś zaczynam, to nie ma wyłamywania!
Monolog Bizona
Bizon razem z instruktorami wypracował sobie swój monolog. To wariacja tekstu z filmu „Cienka czerwona linia” i brzmi tak: „Nauczyłem się czegoś w ciągu pięciu minionych lat swojego życia. Nauczyłem się głównie tego, że każdy z nas żyje jakąś wybraną fikcją. Nikt w gruncie rzeczy nie jest taki, jakiego udaje. Każdy wymyśla jakąś fikcyjną opowieść o sobie, a potem po prostu udaje przed wszystkimi, że taki właśnie jest. I wszyscy mu wierzą, albo przynajmniej akceptują tę jego opowieść. Nie wiem tylko, czy każdy dowiaduje się tego o życiu dochodząc do pewnego wieku, ale przypuszczam, że tak. Po prostu ludzie nie mówią tego nikomu. I słusznie, bo gdyby się komuś zwierzyli, ich opowieść o sobie samych nie byłaby już prawdziwa. Dlatego każdy musi sam się tego nauczyć. A potem oczywiście udawać, że się nie nauczył”.
Ale więźniowie nie tylko gadają. Czasem długo stoją, wpatrują się w siebie, żeby potem razem, jak na hasło wykrzyczeć emocje. Pragnienie wolności, frustracje, nudę. Co jeszcze robią? Odgrywają ni to walkę, ni to rytualny taniec, gonią po scenie tak, żeby mijać się, ale nie zahaczyć, nie potrącić, klaszczą, polują, zaglądają sobie w oczy. Budują jakąś więź. Coś się dzieje.
Bo o to fundacji chodzi. Jubilo to wspólna inicjatywa muzyków i aktorów z Polski, Kanady i Włoch. Grupa powstała w 2011 roku we Wrocławiu po to właśnie, by poprzez sztukę przeciwstawiać się wykluczeniu społecznemu. A można to robić najlepiej poprzez wciąganie do życia, do aktywności tych, których społeczeństwo poza nawias wyrzuciło albo tych, którzy wypchnęli się sami.
Jednym z projektów temu służących jest właśnie Odkluczanie. To roczne przedsięwzięcie teatralne prowadzone na terenie Zakładu Karnego Nr 1 we Wrocławiu, dofinansowane przez Urząd Miasta Wrocławia i realizowane przy wsparciu Instytutu im. Jerzego Grotowskiego. Pilotażowa sesja projektu miała miejsce w listopadzie 2014 roku. Od lutego tego roku fundacja prowadzi natomiast regularne spotkania warsztatowe z dwiema grupami osadzonych: mężczyzn oraz kobiet. Ci pierwsi skupiają się właśnie na budowaniu przekazu na bazie sztuki walki, a te drugie budują swój spektakl za pomocą tańca flamenco.
Bizon zgłosił się na warsztaty prowadzone przez Fundację Jubilo, bo chciał coś robić. Podobnie jak Rezotron, który zanim trafił za kraty, musiał skasować konto na Facebooku i pożegnać się z garstką fanów. Był muzykiem amatorem z nadzieją na więcej. Na wolności zostawił nawet swoje kawałki, leżą i czekają na odkrycie na YouTubie.
– Jestem wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. A tutaj dzieje się sporo. W więzieniu trudna do zniesienia jest nuda, nie ma za wiele rozrywek. Dlatego takie wydarzenie przyciąga. No, ja bym umarł z ciekawości, gdybym tu nie przyszedł – mówi.
„Czasami nie jestem sobą i daleko mi do siebie. Czasami nie mówię głośno, ale wszystko we mnie krzyczy”, „Człowieka można zamknąć w więziennej celi, pozornie zniewolić, jednak może on pozostać wewnętrznie wolny. Nikt nie jest mu w stanie odebrać tej wewnętrznej wolności”. Takie hasła, takie myśli płyną ze sceny. Tego chce Jubilo, żeby myśleli o swojej kondycji, o tym, w jakiej sytuacji się znaleźli, o tym, jak to zmienić, jak siebie zmienić. Jak porozumieć się, jak zbudować relacje z drugim człowiekiem.
Największy problem – samotność
– Chcemy, żeby praca z nami pomogła im ułożyć sobie życie na wolności – mówi Agnieszka Bresler z fundacji. – Ich największym problem w więzieniu jest samotność. Są zamknięci w klaustrofobicznych przestrzeniach, w nienaturalnych warunkach i trudno im zbudować relacje ze współwięźniami. Są zajęcia, na których mogą spożytkować swoją aktywność, ale one skupiają się na rozwoju jednostkowym. U nas z kolei szukają siebie, szukają partnera do rozmowy, szukają z nim relacji – dodaje.
W kontekście tych trudnych, zimnych i twardych relacji między więźniami, trudno było też walczyć o grupę. O to, żeby ci, którzy zaczynali w projekcie pilotażowym, a było ich czterdziestu, zostali na pełny program. Ilu się zdecydowało? Stała grupa to dziesięciu, ale po ostatnich spektaklach z udziałem publiczności spoza zakładu karnego, pojawiają się kolejni chętni. Dlaczego wielu rezygnuje? Bo żeby grać, trzeba się otworzyć, jak to się potocznie mówi: zrobić z siebie czasem wariata, zaszaleć, zrzucić maskę. A o to trudno. Tego też się bali warsztatowicze – że kiedy zobaczą ich koledzy z więzienia, to stracą dla nich szacunek. Nic takiego się nie stało.
– Po przedstawieniu, na które mogli przyjść koledzy z celi, nasi aktorzy zbierali pochwały. Podobało się – mówi Agnieszka Bresler. – To im bardzo pomogło. Pomaga im też to, że na naszych zajęciach czują się wolni. I to nie są nasze domysły, to są ich słowa. Mówią, że nasze zajęcia dają im wolność.
Bo na początku mieli przekonanie, że zapisują się na warsztaty ruchowe. Przyszło rozczarowanie, ciężkie chwile, ale potem, na dwa tygodnie przed pierwszym przedstawieniem, w kwietniu tego roku, przyszło też olśnienie.
– Nie wiemy, co się stało. Nagle się otworzyli, wiele się zmieniło, wzięli sprawy w swoje ręce. Do tej pory baliśmy się o ich zaangażowanie – mówi Agnieszka.
Do pierwszego uśmiechu
A czy bała się o siebie? Czego obawiali się ludzie fundacji, kiedy pierwszy raz weszli do więzienia? Agnieszka przyznaje, że pierwsze kroki stawiane na więziennych korytarzach były tremujące. Tak samo jak pierwsze minuty z grupą. Kiedy ulotniło się napięcie? – Po kilku minutach. Z każdym kolejnym uśmiechem naszych warsztatowiczów – przekonuje.
Dlaczego wybrali flamenco i capoeirę jako bazę do pracy? Dlatego, że pierwszy to taniec pełen namiętności energii, trochę ciemnej mocy – czyli takich żywiołów, z którymi kobiety z więzienia na pewno się w swoim życiu zetknęły – druga natomiast, to sztuka walki, a z walką więźniowie też mieli do czynienia. To właśnie na bazie ich dotychczasowych doświadczeń Jubilo chce budować coś więcej. Właśnie świadomość, uwagę i orientację na drugiego człowieka. Bo o to w działalności fundacji chodzi.
Jubilo ma też inne projekty. „Odkluczanie” nie jest jedynym. Są wśród nich zajęcia z niepełnosprawnymi intelektualnie i ruchowo, warsztaty prowadzone na wrocławskim Brochowie z romską młodzieżą, współpraca ze Stowarzyszeniem Nomada, pracującym dla obrony praw człowieka, warsztaty z uchodźcami w Bośni i Hercegowinie i sesje z osobami dotkniętymi chorobami psychicznymi.
Jubilo działa w dwóch etapach. Najpierw muzycy i aktorzy wypracowują w zamkniętej grupie odpowiednie techniki. Poprzez wykorzystanie artystycznych narzędzi wypracowują metody muzycznego i teatralnego wpływu na grupę.
Dopiero potem wychodzą z tak wypracowaną strategią do ludzi i tam wdrażają te metody. Ale nie z żelazną dyscypliną. Zderzają je z rzeczywistością, sprawdzają, jak reaguje grupa, jak się na nie zapatruje. Jak teatr i muzyka działają na człowieka, z którym mają akurat okazję pracować. Oczywiście wszystko w ekspresyjnym, radosnym wydaniu. Co sugeruje bardzo wyraźnie nazwa fundacji – Jubilo wzięło się z hiszpańskiego słowa „jubilare”, co oznacza: radować się, krzyczeć z radością.
Źródło: informacja własna ngo.pl