– Myśleliśmy, że sukcesem będzie, gdy uzbieramy sześć rowerów. Obecnie mamy już 50 i liczba ta wciąż rośnie – mówi Aleksandra Gulińska z Fundacji Inna Przestrzeń, która zorganizowała zbiórkę rowerów dla uchodźczyń z Ośrodka dla cudzoziemców starających się o status uchodźcy na warszawskim Targówku.
– Pracujemy zawodowo i specjalizujemy się w różnych obszarach pomocy: ofiarom przemocy, kobietom czy uchodźcom – tłumaczy Aleksandra Gulińska. – Razem organizujemy m. in. zajęcia dla kobiet uchodźczyń dotyczące tematyki przemocy w rodzinie i przemocy wobec kobiet. Wykorzystujemy stosowaną na całym świecie metodę WenDo, która kładzie duży nacisk na naukę asertywności i stawiania granic, uczy też samoobrony fizycznej i psychicznej. Kobiety na zajęciach uczą się, że na ulicy nikt nie ma prawa ich zaczepiać, a jeśli to zrobi, że mają prawo się bronić. Zdarza się, że uchodźczynie zgłaszają się po doraźną pomoc, gdy stają się ofiarą przemocy.
Mobilność i odpowiedzialność
W tym roku, już w ramach działalności Fundacji Inna Przestrzeń, udało się zaplanować zajęcia z WenDo we wszystkich ośrodkach pobytowych dla uchodźców w Polsce. Zajęcia spotykają się z pozytywnym odbiorem uchodźczyń, dlatego Fundacja postanowiła iść tym tropem i zastanowić się, co jeszcze może dać kobietom, aby zwiększyć ich samodzielność. W ten sposób pojawił się pomysł kursu rowerowego, poprzedzony zbiórką używanych rowerów.
Pierwszym ośrodkiem, w którym odbyły się zajęcia z jazdy na rowerze, był ośrodek na Targówku. Nauka jazdy odbywała się pod opieką merytoryczną doświadczonego trenera Michała Wolnego z Porozumienia Rowerowego.
W czasie zbiórki udało się zebrać dużo więcej rowerów niż było potrzebnych na Targówku, dzięki temu podobne zajęcia odbędą się też w ośrodkach w Białymstoku i w Łukowie. Targówek został wybrany do pilotażu nieprzypadkowo – jako jedyny ośrodek w Polsce jest przeznaczony dla samotnych kobiet z dziećmi. W pozostałych placówkach mieszkają także mężczyźni. Bardzo prawdopodobne było, że uchodźczynie z Targówka z większą otwartością niż kobiety w innych ośrodkach przyjmą nietypową dla swojej płci w ich kulturze aktywność.
– Zdarza się, że na straży tego, co wypada, a czego nie stoi „głowa rodziny”, a więc mężczyzna – mówi Aleksandra Gulińska. – Samotnym kobietom jest w tej sytuacji nieco łatwiej.
Warsztaty rowerowe mają dwa główne cele. Pierwszym jest zwiększenie mobilności podopiecznych ośrodka. W Warszawie jest oczywiście komunikacja miejska, ale mimo to na Targówku Fabrycznym trudno jest wiele rzeczy załatwić. Najbliższy sklep jest oddalony od ośrodka o trzy przystanki, a autobus kursuje tylko od czasu do czasu. Jazda autobusami wymaga też pieniędzy, a dla osób w trakcie procedury starania się o status uchodźcy jest to bariera praktycznie nie do pokonania.
Drugim celem jest nauka odpowiedzialności.
– Nie chodzi to, by po prostu dać komuś rower. Chcemy przy okazji pokazać, że otrzymanie roweru wymaga systematyczności i wysiłku – tłumaczy Aleksandra Gulińska.
[fot. Jakub Szafrański, FIP]
Chaos kontrolowany
Warsztaty miały kilka etapów. Po pierwsze, była to nauka jazdy na rowerze, gdyż niektóre kobiety nigdy na rowerze nie jeździły albo robiły to tylko w dzieciństwie. Uczyły się więc trzymania równowagi, skręcania, sygnalizowania zmiany kierunku ruchu wyciągniętą ręką. Po drugie, istotna była jazda w ruchu miejskim, by każda kobieta umiała jeździć w otoczeniu innych pojazdów. Uczestniczkom zajęć pokazano więc najbliższe ścieżki rowerowe oraz skomplikowane miejsca, w których należy odpowiednio czytać sytuację na drodze. Po trzecie, panie nauczyły się podstawowych umiejętności serwisowania rowerów: wymiany dętki, pompowania kół etc.
Nie było to takie łatwe, bowiem – jak przyznaje Aleksandra Gulińska – praca w ośrodku dla uchodźców zawsze wiąże się z pewnym chaosem. Co chwila ktoś o coś zagaduje, zajęcia trzeba prowadzić w kilku językach. Skład grupy kursantek zmieniał się: co jakiś czas dołączały nowe osoby, a część odchodziła. Potem kilka ubywało, bo były angażowane do prac sezonowych lub przy sprzątaniu mieszkań, ktoś inny zaspał, ktoś zapomniał. Były też panie, które nie zorientowały się, że są warsztaty i zgłaszały się dopiero po jakimś czasie. Pracownicy Fundacji nie byli więc bardzo restrykcyjni, ale rowery trafiły jednak przede wszystkim do tych osób, które przychodziły systematycznie i brały aktywny udział w kursie.
– Myśleliśmy, że sukcesem będzie, gdy uzbieramy sześć rowerów. Obecnie mamy już 50 i liczba ta wciąż rośnie, bo codziennie ktoś dzwoni i mówi, że chce oddać rower – cieszy się Aleksandra Gulińska. – Spotkaliśmy się z bardzo pozytywnym odzewem. Ludzie często komentują akcję, że to świetny pomysł. Mają nadzieję, że paniom z ośrodka będzie się dobrze wiodło, cieszą się z drugiego życia swojego roweru. Opowiadają też czasem własne historie, gdy potrzebowali roweru w trakcie życia na emigracji – dodaje.
Na zakończenie warsztatów uchodźczynie dostały rowery, a także wzięły udział w pikniku, na który przyszło około czterdziestu osób: cudzoziemcy z ośrodka, środowisko Fundacji Inna Przestrzeń, a także ludzie, którzy przekazali swoje rowery. Było to sympatyczne podsumowanie całej inicjatywy, która – co warto zauważyć – poza hejterskimi komentarzami pod artykułami w lokalnych mediach, spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem ze strony mieszkańców Warszawy.
[fot. Jakub Szafrański, FIP]
Nie tylko rowery
– To pozytywne przyjęcie jednak mnie zaskoczyło – przyznaje Aleksandra Gulińska.
– Środowisko organizacji pracujących na rzecz uchodźców i migrantów codziennie mozolnie pomaga potrzebującym, szuka cudzoziemcom pracy, mieszkań itd. i raczej niewiele osób postronnych jest tym zainteresowanych. Zaś akcja rowerowa, która na tle tego jest w gruncie rzeczy małym działaniem, nagle spotyka się z tak ogromnym odzewem. Może po prostu bardziej to przemawia ludziom do wyobraźni.
Obecnie Fundacja Inna Przestrzeń skupia się na wsparciu cudzoziemek, ponieważ jest to grupa z wielu powodów znajdująca się w trudniejszej sytuacji. Kobiety obarczone są doświadczenia z kraju pochodzenia, zarówno tymi związanymi z wojną i prześladowaniami, jak i wynikającymi z norm kulturowych i religijnych. Wiele z nich doświadczyło gwałtów wojennych, musiały także w warunkach konfliktu zbrojnego zadbać nie tylko o siebie, ale i o małe dzieci. Część kobiet, które znalazły się w Polsce, uciekała przed przemocą w rodzinie, rozumianą dużo szerzej niż tylko przemoc ze strony męża. Zwykle musiały się wykazać dużymi zdolnościami organizacyjnymi, aby w ogóle dotrzeć z kilkorgiem dzieci do Polski. Niektóre mają doświadczenie koczowania miesiącami na dworcu w Brześciu w oczekiwaniu na wpuszczenie do Polski. A w Polsce, jeśli dostają pozytywną decyzję o przyznaniu ochrony i zostają, stają przed kolejnymi wyzwaniami, np. związanymi z łączeniem pracy z opieką nad dziećmi.
– To, co dla nas często jest oczywiste i na wyciągnięcie ręki, dla nich jest drogą przez mękę. Przed naszymi paniami wciąż jest długa droga do przebycia. Staramy się jak najbardziej pomagać im we wszystkich możliwych kwestiach. To skomplikowane, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy trudniej jest pozyskać środki na tego typu działania. Ale nie poddajemy się i robimy, co w naszej mocy. Akcja związana z rowerami była tylko malutką częścią tej pracy – mówi Aleksandra Gulińska.
Źródło: inf. własna [warszawa.ngo.pl]
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23