W logo Warszawskiej Kooperatywy Spożywców czerwieni się pomidor. Ale nie ten który wyrósł w gospodarstwie przypominającym fabrykę i przejechał pół Europy, by przez cały rok zalegać na supermarketowych półkach, ani ten z wielkomiejskiego ekosklepu, na kupowanie w którym stać nielicznych – tłumaczą członkowie Kooperatywy.
W logo Warszawskiej Kooperatywy Spożywców czerwieni się pomidor. Ale nie ten który wyrósł w gospodarstwie przypominającym fabrykę i przejechał pół Europy, by przez cały rok zalegać na supermarketowych półkach, ani ten z wielkomiejskiego ekosklepu, na kupowanie w którym stać nielicznych – tłumaczą członkowie Kooperatywy. Pomidor WKS wyrósł na grządce znajomego rolnika, z którym grupa kilkudziesięciu osób regularnie współpracuje. W miniony weekend w Studiu CUKRY przy ul. Ogrodowej w Warszawie odbył się I Otwarty Zjazd Kooperatyw Spożywczych, zainicjowany i współorganizowany przez Kooperatywę Warszawską.
Do Warszawy przyjechali przedstawiciele i przedstawicielki kooperatyw z całej Polski (m.in. z Łodzi, Poznania, Torunia) oraz z Europy (z Kopenhagi, Freiburga, Lyonu i Pragi) by zaprezentować swoje działania. Drugiego dnia odbywały się warsztaty, m.in. z konsensusu i samoorganizacji, na których opiera się działalność większości kooperatyw. Każdego dnia stałym punktem programu był też wspólny wegański obiad przygotowany przez organizatorów.
W stolicy istnieje już kilka kooperatyw. Najdłużej działa jednak, założona w 2010 roku jako pierwsza w Polsce, Warszawska Kooperatywa Spożywców. Jej twórców zainspirowały przedwojenne polskie ruchy spółdzielcze oraz myśl Edwarda Abramowskiego. W największym skrócie kooperatywa to grupa osób, która wspólnie kupuje żywność prosto od producenta – w przypadku WKS jest to zaprzyjaźniony rolnik, z którym raz na dwa tygodnie spotykają się na targu w Broniszach. Zamówienia na zakupy zbierane są przez internet (w oparciu o system napisany przez jednego z członków kooperatywy). Następnie dwuosobowa delegacja (której skład za każdym razem się zmienia) odbiera zakupy z targu i przywozi do warszawskiego squatu Syrena, gdzie są one rozdzielane zgodnie ze złożoną wcześniej dyspozycją. Do każdych zakupów doliczane jest 10% ich ceny przez co tworzy się fundusz gromadzki, który może być wykorzystywany na przeróżne potrzeby grupy. Z funduszu zakupiono m.in. wagę niezbędną do rozdzielania zakupów oraz regały, ale też dofinansowano wizytę u dentysty jednego członków Kooperatywy oraz zapłacono mandat za złe parkowanie, które przydarzyło się podczas jednej pechowej wycieczki na zakupy. Chodzi o to, by sobie wzajemnie pomagać i nie tworzyć barier.
Kooperatywa bowiem to coś więcej niż tylko wspólne tanie i ekologiczne zakupy. To „grupa osób wzajemnie sobie życzliwych, skorych do wzajemnej pomocy, [która] w miejsce kapitalistycznej rywalizacji proponuje wspólne działanie”. Organizują otwarte spotkania i dyskusje na interesujące ich tematy oraz biorą udział w akcjach społecznych. „Chcemy wraz z innymi powstającymi kooperatywami być znaczącym aktorem życia społeczno-politycznego. Wzrastająca liczba członków i członkiń zorganizowana w ogólnokrajowej sieci kooperatyw może realnie oddziaływać na szeroko rozumianą konsumpcję, produkcję, stosunki pracy oraz tworzyć inne ważne społecznie instytucje np. spółdzielnie pracy czy spółdzielnie mieszkaniowe” – piszą w swoim manifeście.
Członkowie WKS zachęcają jednak do zakładania nowych kooperatyw lub dołączania do powstających w niektórych dzielnicach kooperatyw lokalnych (Mokotów, Praga, Żoliborz).