Organizacja kontra Facebook. „To wymagający przeciwnik, ale walczymy o przejrzyste zasady dla wszystkich”
– Sąd doręczył pozew, ale Facebook odmówił przyjęcia dokumentów, twierdząc, że nie jest w stanie ich zrozumieć, bo są po polsku. Teraz jednak wreszcie przejdziemy do walki na argumenty dotyczące meritum pozwu. Jesteśmy gotowi na wszystko. Nie odpuścimy, choć przeciwnik jest wymagający – mówi Dorota Głowacka z Fundacji Panoptykon, opowiadając o sądowej walce z Facebookiem.
Półtora roku temu Społeczna Inicjatywa Narkopolityki, wspierana przez Fundację Panoptykon, postanowiła pozwać Facebooka o ochronę dóbr osobistych za usunięcie ich profilu oraz grupy z mediów społecznościowych. O tym, na jakim etapie znajduje się proces, rozmawiamy ponownie z Dorotą Głowacką z Panoptykonu. Zachęcamy też do lektury rozmowy sprzed półtora roku.
Organizacja pozywa giganta internetowego. „Decyzje Facebooka powinny podlegać kontroli sądowej”
Ignacy Dudkiewicz: – Ucieszyła się pani, gdy profil Janusza Korwin-Mikkego zniknął z polskiego Facebooka?
Dorota Głowacka: – Nie śledziłam go, ale z doniesień zaprzyjaźnionych organizacji wiem, że działy się tam rzeczy nie do zaakceptowania. Także w takich wypadkach trzeba jednak pytać, czy blokada odbyła się zgodnie z pewnymi standardami dotyczącymi moderacji treści, które chcielibyśmy, aby obowiązywały na platformach społecznościowych i powinny dotyczyć wszystkich użytkowników.
Jakie to standardy?
– Powinny znikać treści bezprawne, w tym szczególnie szkodliwe, takie jak na przykład nawoływanie do nienawiści. Nigdy tego nie kwestionowaliśmy – działania samych firm internetowych stanowią istotne ogniwo walki z hejtem w sieci. Jednocześnie każdy, kto czuje się niesprawiedliwie zablokowany, powinien mieć prawo rzeczywiście taką decyzję zakwestionować. Punktem wyjścia do tego jest otrzymanie jasnej informacji o powodach blokady i możliwość przedstawienia swoich kontrargumentów.
W tym wypadku standardy nie mogły zostać zachowane, bo Facebook wciąż nie wprowadził ich jako rozwiązania systemowego.
Dlatego każda blokada budzi moje wątpliwości – nie dlatego, że uważam, że jest niesłuszna, ale dlatego, że obecnie nikt nie ma możliwości, aby się w pełni skutecznie przed nią obronić.
W efekcie nierzadko dochodzi do blokowania treści, które nie tylko były w pełni legalne, ale często pożyteczne i ważne z punktu widzenia prawa dostępu do informacji.
Chodzi więc o to, by walczyć z hejtem czy łamaniem prawa, ale w sposób przejrzysty?
– Tak. Te cele się ze sobą nie kłócą. Rzecz w tym, aby decyzje platform nie były całkowicie arbitralne i aby to, co zostało zablokowane przez przypadek lub niesłusznie, miało szansę powrotu po ponownym, transparentnym rozpatrzeniu sprawy.
To, że z Facebooka zniknął akurat profil Korwin-Mikkego, z punktu widzenia tych postulatów to jednocześnie szansa i zagrożenie. Z jednej strony szansa, żeby nagłośnić problem, bo takie przypadki przykuwają uwagę opinii publicznej, którą można przekierować na debatę o standardach moderacji treści na platformach.
Z drugiej – podczepianie się osób na przykład siejących bądź tolerujących nienawiść na swoich profilach pod narrację o stosowaniu przez korporacje internetowe prywatnej cenzury niekoniecznie nam pomaga, bo jeżeli znika coś, co faktycznie było szkodliwe, to wiele osób może odnieść wrażenie, że mechanizmy moderacji działają, jak należy. A to nieprawda.
W podobnym czasie zniknął na kilka godzin fanpage Tygodnika „NIE”. Nikt nie wie, dlaczego znikają te profile, nikt nie wie, dlaczego niektóre zostają przywrócone.
– I to jest istota sprawy. Niedawno z Instagrama – będącego własnością Facebooka – zniknął też profil Make Life Harder. I też nie wiem, czemu zniknął i czemu wrócił. Czasem pomaga zrobienie wokół danej blokady burzy medialnej – wtedy treści czy użytkownicy wracają. To jednak o tyle irytujące, że większość użytkowników nie może liczyć na wystarczająco duże zainteresowanie mediów. Ta droga bywa skuteczna, ale jest wykluczająca, dostępna tylko dla niektórych. Zresztą, jak widać, nawet ta ścieżka raz się sprawdza, a raz nie.
Dlatego lepiej jest rozmawiać o problemie w oderwaniu od poszczególnych decyzji czy oceny zasadności usuwania konkretnych treści. Lepiej skupiać się na tym, jak wygląda ten proces i czy daje możliwość – gdy dochodzi do pomyłki, a to się cały czas zdarza – skutecznego zakwestionowania, zawalczenia o swoje.
Ten wątek pojawił się w naszej rozmowie sprzed półtora roku, ale przypomnijmy: przed kim powinniśmy móc kwestionować te decyzje?
– Ponieważ platformy stoją na pierwszej linii oceny treści i to one podejmują wstępną decyzję o tym, czy jakąś treść usunąć, to pierwszym etapem powinna być sprawiedliwa procedura w obrębie samych mediów społecznościowych. Firmy powinny tworzyć mechanizmy, które pozwolą użytkownikom skutecznie odwołać się od decyzji moderatorów.
Skutecznie?
– To nie znaczy, że platforma zawsze ma przywracać usunięte treści! Chodzi między innymi o to, by użytkownik wiedział, czemu został zablokowany, które konkretnie treści przez niego zamieszczone zostały uznane za niedopuszczalne i który punkt regulaminu został naruszony, a także: co może zrobić, żeby się od tej decyzji odwołać, jak dokładnie przebiega taka procedura. To po pierwsze.
Po drugie, platforma powinna umożliwić użytkownikowi złożenia odwołania w taki sposób, który pozwoli mu realnie przedstawić swoje argumenty – obecnie może wciąż tylko kliknąć przycisk, nic więcej.
Po trzecie, odwołanie powinna rozpatrywać osoba niezaangażowana w podejmowanie kwestionowanej decyzji. Wszystkie te procedury powinny być opisane w przejrzysty sposób i być łatwo dostępne dla użytkowników (na przykład jasno wynikać z regulaminu platformy), tak żeby każdy z nich mógł bez wysiłku sprawdzić i egzekwować swoje „uprawnienia”.
A jeśli decyzja zostanie podtrzymana, a użytkownik będzie chciał walczyć dalej, to co miałby zrobić?
– Powinna istnieć możliwość zakwestionowania takiej decyzji przed niezależnym, zewnętrznym organem. Obecnie do dyspozycji mamy sądy. A i to nie jest wcale oczywiste.
Dlaczego?
– Nie ma przepisu, który wprost mówiłby, że jeżeli platforma internetowa niesłusznie cię zablokuje, to możesz iść z tym do sądu. Sposobów działania trzeba więc szukać na bazie przepisów, które zostały stworzone z myślą o innych sytuacjach, często na długo przed powstaniem mediów społecznościowych. Na przykład w procesie, w którym uczestniczymy, pozwaliśmy Facebooka o ochronę dóbr osobistych.
Na dłuższą metę potrzeba jednak zmian prawnych. Zresztą, to niekoniecznie wyłącznie sądy muszą być tymi instytucjami, które by te sprawy zewnętrzne oceniały.
A kto?
– Na przykład odpowiednia komisja czy organ przy innej instytucji państwowej. Sądy mogłyby ją wspierać. Ten system zewnętrznego nadzoru musi dopiero zostać stworzony. Przede wszystkim decydenci, i to najlepiej na poziomie Unii Europejskiej, muszą jednak w ogóle zaakceptować pomysł, aby decyzje moderacyjne platform podlegały takiej kontroli. Mamy nadzieję, że stanie się to niebawem w ramach tak zwanego Kodeksu Usług Cyfrowych, nad którym pracuje właśnie Komisja Europejska.
Chodzi też o to, by dostęp do takiej procedury był szybki. Czas często jest wrażliwym elementem tych historii. I jeśli chcemy mówić o możliwości skutecznego i szybkiego dochodzenia swoich praw, to sądy – bez stworzenia szybszej procedury postępowania – nie są tutaj rozwiązaniem. Widać to na przykładzie naszej sprawy, która ciągnie się od półtora roku, a dopiero teraz wchodzi w końcu w kluczową fazę sporu dotyczącego jej meritum.
Półtora roku temu wraz ze Społeczną Inicjatywą Narkopolityki pozwaliście internetowego giganta. Co się wydarzyło przez ten czas?
– Mniej więcej miesiąc po złożeniu pozwu zapadła pierwsza ważna decyzja sądu, który zabezpieczył powództwo. Facebook miał zabezpieczyć wszystkie usunięte materiały SIN-u w taki sposób, żeby – jeśli sąd ostatecznie przyzna SIN-owi rację – zostały one przywrócone, razem z osobami obserwującymi stronę, komentarzami innych użytkowników etc. Ponadto sąd zabronił Facebookowi usuwania treści dodawanych przez SIN na ich nowy profil, który funkcjonuje do dzisiaj.
Ta decyzja była istotna również z tego powodu, że wydając ją, polski sąd uznał swoją jurysdykcję w sprawie. Zdecydował, że można pozwać zagraniczną firmę internetową w Polsce i według polskiego prawa.
Co działo się dalej?
– Sąd doręczył pozew i decyzję o zabezpieczeniu, a Facebook odmówił ich przyjęcia, twierdząc, że nie jest w stanie ich zrozumieć…
Słucham?
– Dokumenty były w języku polskim, a Facebook twierdził, że nie zatrudnia w swoim dziale procesowym nikogo, kto mówi po polsku. Wymiana argumentów między nami, Facebookiem i sądem trwała dłuższy czas. Ostatecznie dokumenty trafiły do tłumaczenia przysięgłego. I dopiero kiedy zostały przetłumaczone i dotarły do Facebooka za pośrednictwem sądu w Irlandii, mogliśmy powiedzieć, że pozew i postanowienie o zabezpieczeniu zostały skutecznie doręczone. Wydarzyło się to ponad rok po zainicjowaniu sprawy.
Następnie Facebook złożył odpowiedź na pozew oraz zażalenie na decyzję o zabezpieczeniu powództwa. Dopiero teraz zacznie się zatem właściwa batalia.
I co teraz?
– Najbliższa kluczowa decyzja sądu zapadnie w sprawie zażalenia złożonego przez Facebook, czyli w kwestii zabezpieczenia powództwa. Liczymy, że zostanie utrzymana pierwotna decyzja sądu w tym zakresie. Jednocześnie ponieważ nie zgadzamy się z decyzją o konieczności tłumaczenia pism procesowym oraz obciążaniu SIN-u kosztami tego tłumaczenia – w sumie prawie 9 tysiącami złotych – złożyliśmy też od niej odwołanie. Czekamy na rozstrzygnięcie.
Jakie argumenty przedstawiacie?
– Konieczność tłumaczenia dokumentów utrudnia obywatelom dostęp do procedury sądowej. Oczywiście, jeśli decyzja o obciążeniu kosztami SIN-u się utrzyma, a ostatecznie wygramy proces, będziemy mogli wnioskować o zwrot tych kosztów od drugiej strony. Ale na dziś musimy je wydać. 9 tysięcy złotych to istotna bariera dla zwykłego użytkownika Facebooka czy małej organizacji pozarządowej, która niekoniecznie ma wolne środki na takie „nieprzewidziane” wydatki.
Pamiętajmy też, jaki charakter ma działalność Facebooka. Działa w ponad 100 językach, w tym w języku polskim, w którym dostępne są regulaminy czy umowa z użytkownikiem, ma swoje biuro w Polsce. Wiele go z Polską wiąże. Stoimy na stanowisku, że użytkownicy powinni móc pozwać taką firmę nie tylko w swoim kraju, przed sądem krajowym, ale też w swoim języku.
Podobne sprawy rozstrzygały już sądy niemieckie, które przyjęły, że Facebook i Twitter nie mogły powołać się na nieznajomość języka niemieckiego, skoro obsługują miliony niemieckich klientów, prowadzą swoje serwisy w języku niemieckim i udostępniają opracowane w tym języku dokumenty.
Uruchomiliście zbiórkę crowdfundingową. Wystarczył niecały tydzień, by te 9 tysięcy zebrać.
– Bardzo nas to cieszy, pieniądze rzeczywiście udało się zebrać szybciej, niż zakładaliśmy. Chcieliśmy zebrać te środki już teraz, choć nadal walczymy o zmianę decyzji w sprawie kosztów tłumaczenia. Musimy się jednak liczyć z tym, że zostanie utrzymana, a wtedy może nie być czasu na działanie. Postanowiliśmy nie czekać z założonymi rękami. A jeśli sąd uzna naszą argumentację, to przeznaczymy te środki na dalsze kroki w sprawie – czeka nas jeszcze zapewne długa walka i mnóstwo wydatków.
Skutkiem ubocznym tej decyzji sądu było nagłośnienie procesu. Dzięki zbiórce więcej się o nim mówiło. Poza tym to, że tak wiele osób zdecydowało się dorzucić do naszej akcji, traktujemy jako wyraz dużego poparcia społecznego dla naszej sprawy, co również jest dla nas bardzo ważne. Udało nam się też przebić z informacją o niej do środowisk spoza naszej zwykłej bańki.
Decyzję Facebooka o nieprzyjęciu pozwu po polsku wiele osób odebrało jako rzucanie nam kłód pod nogi i opóźnianie całego postępowania.
Trudno zrozumieć to inaczej…
– Wiele osób to oburzyło, bo uważają, że taka firma powinna mieć zasoby, żeby przyjąć dokumenty po polsku i na nie odpowiedzieć. Cieszy nas, że dotarliśmy z tą informacją do różnych środowisk, bo ostatecznie w tej sprawie chodzi o to, by ustalić równe zasady i przejrzyste mechanizmy dla wszystkich: niezależnie od tego, jakie kto wyznaje wartości, po której stronie sporu politycznego się znajduje i tak dalej.
Kiedy mogą zapaść kolejne decyzje sądu?
– Nie wiem. Liczyliśmy, że pierwszy etap sprawy przebiegnie dużo sprawniej. Nie spodziewaliśmy się, że rozstrzygnięcie problemów proceduralnych i samo doręczenie dokumentów zajmie tyle czasu. Sądy działają zresztą inaczej niż przed pandemią, więc tym bardziej trudno cokolwiek przewidywać. Decyzja w sprawie zabezpieczenia powództwa powinna jednak zapaść w najbliższych tygodniach.
Spodziewają się państwo dalszego przeciągania postępowania przez Facebooka?
– Od samego początku spodziewaliśmy się, że nie będzie łatwo. Teraz wreszcie przejdziemy do walki na argumenty dotyczące meritum pozwu. Ale to nie oznacza, że będzie z górki – sprawa się dopiero zaczyna. Jesteśmy gotowi na wszystko. Ale nie odpuścimy, choć przeciwnik jest wymagający i żeby przekonać sąd do naszych racji, musimy bardzo poważnie podejść do argumentów drugiej strony.
Czy wie pani, jak działa punkt kontaktowy stworzony przez nieistniejące już jako osobny resort Ministerstwo Cyfryzacji, który miał pomagać polskim użytkownikom w kontaktach z Facebookiem i odzyskiwaniu treści?
– Tak. Zapytaliśmy o to ministerstwo w specyficznym momencie, na początku pandemii, gdy firmy internetowe ogłosiły, że odsyłają moderatorów do domu ze względów bezpieczeństwa, a pracę, którą dotąd wykonywali ludzcy moderatorzy, w większym stopniu przejęły algorytmy. To wiąże się z licznymi ryzykami, w tym takim, którego obawiamy się najbardziej: ryzykiem nadmiernego usuwania treści i użytkowników. Algorytmy nie działają perfekcyjnie, nie są w stanie wyłapywać kontekstu, satyrycznej formy wypowiedzi, odróżnić akcji edukujących o historycznych wydarzeniach od promowania przemocy i tak dalej. Badania pokazują, że opieranie się na algorytmach w ocenie treści sprzyja szerszemu blokowaniu i usuwaniu treści. Zapytaliśmy więc ministerstwo, czy skoro Facebook dokonał takich zmian, to czy zmodyfikowane zostały też zasady współpracy z punktem kontaktowym.
I jaka była odpowiedź?
– Nic się nie zmieniło.
Otrzymaliśmy też statystyki. W ciągu niecałych dwóch miesięcy pandemii za pomocą punktu kontaktowego złożono 325 wniosków o odwołanie od decyzji Facebooka. W tym samym czasie Facebook rozpatrzył 63 z nich i w przypadku 18 przywrócił treści lub odblokował konta.
Mechanizm więc jakoś działa, ale niczego nie rozwiązuje na poziomie systemowym. To nie jest ścieżka, która realizuje nasze postulaty dotyczące tego, jak to powinno wyglądać. W szczególności nie odpowiada ona na postulat istnienia zewnętrznego, niezależnego nadzoru nad decyzjami platform internetowych. W tym wypadku i tak ostateczną decyzję podejmuje Facebook.
Za pośrednictwem punktu możemy poprosić, by jeszcze raz rozpatrzył nasze odwołanie. Ale decyzje wciąż zapadają w sposób mało transparentny i arbitralny. Czasem to działa i może pomóc w indywidualnych sprawach, ale nie daje szansy na realną kontrolę decyzji moderacyjnych. Podobnie jak powołana niedawno przez Facebooka Rada (Facebook Oversight Board), która ma brać pod lupę najbardziej kontrowersyjne decyzje o usunięciu treści. My walczymy o znacznie więcej.
Dorota Głowacka – prawniczka w Fundacji Panoptykon, w której zajmuje się zagadnieniami związanymi z ochroną praw człowieka w kontekście nowoczesnych technologii, w szczególności swobody wypowiedzi i prawa do prywatności. Doktorantka na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.