„Gdy w maju tego roku, w zwrotnym momencie mojego życia, Mateusz Sielicki zapytał mnie, czy nie jest to dobry czas na założenie tej firmy, o której przez pół życia marzyliśmy, w pierwszej chwili mnie zamurowało. Nagle zdałem sobie sprawę, że jeżeli nie zrobię tego teraz, to już prawdopodobnie nigdy” – pisze na fanpage’u Marcin Gulczyński, prezes Spółdzielni Socjalnej „Żywa Historia” z Olsztyna. Marzenie właśnie się spełnia.
Najpierw trochę historii tej historii. Jest koniec listopada 2012. Chłodny wieczór około godziny dziewiętnastej. Udajemy się na nagranie materiału promującego odtwórstwo historyczne regionu Warmii i Mazur (grupę zapaleńców z Olsztyna poleciła mi znajoma). Po drodze poznajemy Mateusza, który prowadzi nas na niewielką salę gimnastyczną w jednej z olsztyńskich szkół. Od pierwszych zdań można rozpoznać w nim pasjonata.
Wchodzimy na salę. Wygląda całkiem normalnie – nieco zużyty drewniany parkiet, kozioł, drabinki, w rogu złożone materace, lustrzana ściana naprzeciw wejścia. W tym wszystkim tylko Mateusz jakby z innej bajki – ubrany niby normalnie, ale tarcza w ręku i parę innych akcesoriów rodem ze średniowiecza nie do końca tu pasują. Po chwili dochodzą kolejni i wtedy też dowiaduję się, że ćwiczenie średniowiecznej szermierki w salach treningowych nie jest żadną naleciałością współczesności. Kiedyś też tak też trenowali, tylko sale trochę inaczej wyglądały.
Chwilę rozmawiamy, dochodzą kolejne osoby. Ostatecznie tego dnia startują w grupie dziesięciu wojowników. Rozpiętość wieku nie jest zbyt duża, od około osiemnastu do trzydziestu lat. I jak kiedyś wydawało mi się, że lustra na tego typu salach to użytek głównie dla tancerzy, tak miałam okazję się przekonać, że i w tym, co za chwilę zobaczę, ważne jest obserwowanie ruchu swojego ciała. Bo to też sztuka. Najpierw jednak rozgrzewka, i to porządna, a po nich trening. Zawsze to, co robią, musi mieć jakiś konkretny cel – ćwiczenie walki, poprawę kondycji albo szybkości ruchów. Muszą też mieć siłę, jak na rycerzy przystało.
Korzenie w manuskryptach
Chłopaki przebrani, gotowi do pracy, zaczynają się przemieszczać po sali. Wśród nich jest jeden „dyrygujący”. To Marcin. Zanim trening rozpocznie się na dobre, wtajemnicza nas w swój świat. – Jest tak, że zwykle, gdy myślimy o walce w średniowieczu, widzimy pancernych Krzyżaków, gigantyczne miecze i ciężkie zbroje. Jednakże większość walk w tamtym czasie wyglądała zupełnie inaczej! Ci ludzie żyli codziennie z cieniem śmierci za plecami. Nosili broń przy sobie przez cały czas. Czy robili z niej użytek? Często. Pocięte twarze, wybite zęby i blizny na całym ciele nie były wtedy niczym dziwnym. To było normalne. Jednakże byli tacy, którzy o walce wiedzieli o wiele więcej od innych. To byli mistrzowie szermierki. I ci mistrzowie pozostawili po sobie manuskrypty. A ponieważ sztuka walki średniowiecznej została zapomniana, my dzisiaj staramy się na podstawie tych manuskryptów ją odtworzyć. Chcemy, żeby ta sztuka walki znów żyła, żeby każdy z nas wiedział, że mamy w Europie tradycję sztuk walki równie długą, co Japonia czy Chiny. Tradycję, która ciągle może żyć, i z której możemy być dumni.
Gęba nie szklanka
Jeszcze rok temu zapewniali, że to, co robią, robią głównie dla siebie. – Nie potrzebujemy pokazywać innym, jacy jesteśmy świetni. My po prostu to wiemy – z dużą śmiałością mówił wówczas Marcin. – Kochamy robić coś, co jest elitarne. Ale nie dlatego, że jest niedostępne, tylko dlatego, że trzeba być specjalnym człowiekiem, żeby móc w tym funkcjonować. Nie każdy potrafi to zrobić, nie każdy potrafi przyznać, że gęba nie szklanka, się nie potłucze.
Zdarza się, że na treningu ktoś oberwie raz, drugi. Najczęstsze urazy to zerwane paznokcie, poobijane palce, okazjonalnie szwy na głowie, rzadko coś poważniejszego. Zachowują mimo wszystko zasady bezpieczeństwa adekwatne do XXI wieku. – Bo nikt nie chce iść na drugi dzień do pracy z przebitym policzkiem.
Przez pot, krew i ciężką pracę wciąż dochodzą do ważnych dla siebie wartości i życiowych postaw, które byłyby dla nich nieosiągalne w inny sposób. W tym, co robią, nie ma drogi na skróty. I paradoksalnie, jak na nasze czasy, dlatego tak doskonalą swój warsztat, żeby w rzeczywistości nie musieć z niego korzystać, nie musieć walczyć o swoje życie, bronić go przed napastnikami – bo czasy mimo wszystko mamy dużo spokojniejsze niż w średniowieczu. Za to z pokazów ich umiejętności korzystają dziś inni. Pasja historyczna doprowadziła ich do utworzenia wspólnego biznesu, który prowadzą: Marcin Gulczyński, Mateusz Sielicki, Kacper Martyka, Sylwia Fałkowska. Tak, kobieta w zespole też jest. – Prowadzi zakład krawiecki, szyjący kostiumy historyczne potrzebne w naszej działalności – wyjaśnia Mateusz.
Spółdziałają z historią
Formalnie, jako spółdzielnia socjalna, działają od października 2013 roku. Wsparcie dotacyjne i merytoryczne dostali od Stowarzyszenia ESWIP, które przekazało im 74000 zł z Europejskiego Funduszu Społecznego. Obecnie wydają pieniądze na potrzebne im narzędzia pracy. A w tym, można powiedzieć, są dosyć wybredni. Zakupy w ich wykonaniu to nie taka prosta sprawa. – Takie rzeczy w trzy miesiące się nie robią! – przypomina Anna Maria Nadgrabska ze Stowarzyszenia ESWIP, która czuwa nad rozwojem ich spółdzielni. W końcu, jako narzędzia pracy służą im zbroje, miecze i kostiumy. Ich wykonanie powierzają mistrzom niemal już zapomnianych rzemiosł.
Rekonstrukcją zajmują się od ponad dziesięciu lat. Dlaczego dopiero teraz wzięli się za tak poważne potraktowanie swojej pasji? – Bo w końcu była możliwość zabrania się do tego naprawdę sensownie, bez młodzieńczego słomianego zapału – wyjaśnia Mateusz. – Wydaje mi się, że wreszcie dojrzeliśmy na tyle, by wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za prowadzenie firmy. Na szczęście mamy wciąż młodzieńczy zapał i satysfakcję z przekazywania naszej wiedzy.
Z przekonaniem zapewniają, że są w stanie zorganizować każdy rodzaj pokazu, trwający od dwudziestu minut do czterech dni. Przygotować mogą nawet bitwę na sto dwadzieścia osób walczących – oczywiście posiłkując się przyjaciółmi, których w bractwach i ruchach rycerskich mają multum. W ofercie mają też m.in. przygotowywanie historycznej oprawy ślubów czy wesel, sprzedaż i produkcję ubrań średniowiecznych, rękodzieła, prowadzenie szkół szermierki historycznej, realizację projektów kulturalno-edukacyjnych. Wszystko w historycznym klimacie, dopracowane w najmniejszym szczególe. Pracują również nad tym, by szermierka wróciła do szkół – tego wymaga ich wewnętrzny głos rycerskiego ducha.
Spółdzielnia Socjalna „Żywa Historia” jest już dziewiątym przedsiębiorstwem społecznym w Olsztynie, pierwszym o takim profilu działalności. Po dotacje na utworzenie kolejnych biznesów startuje więcej grup. By do ich utworzenia szczęśliwie doprowadzić, również i nasi rycerze przykładają ręce. Podczas spotkań informacyjnych sami zachęcają bezrobotnych, by poszli w ich ślady. Nie, nie chodzi o historię, choć to byłoby mile widziane. Chodzi o spełnianie marzeń, o odwagę postawienia na swoim. W końcu są do tego całkiem spore możliwości.
Źródło: Stowarzyszenie ESWIP