Na początku była ciekawość. Postanowiliśmy pójść tropem 9 mld zł, jakie budżet państwa wydał od momentu uchwalenia Prawa o szkolnictwie wyższym, czyli od roku 2005, na realizację idei Funduszu Pomocy Materialnej dla Studentów i Doktorantów.
Konstrukcja Funduszu od dawna wydawała nam się lekko nieprzemyślana. Do jednego worka wrzucane są pieniądze przeznaczone dla studentów biednych, niepełnosprawnych i zdolnych, dla doktorantów i dla osób, które dotknęły niespodziewane zdarzenia losowe. Do tego miszmaszu dorzuca się jeszcze nagrody dla sportowców oraz wydatki na remonty państwowych stołówek i akademików. Następnie cała pula jest rozsypywana do około 460 mniejszych worków i woreczków. Każda uczelnia dostaje własny i ma – we współpracy ze studentami i doktorantami – zająć się porcjowaniem publicznych pieniędzy.
Idea Funduszu to unikat w skali światowej. Liczba świadczeń, regulaminów przyznawania świadczeń i dystrybutorów świadczeń sięga granic absurdu. Nikt nie bada, czy realizowane są założone cele. To wszystko nie mieści się ani w logice budżetu zadaniowego, ani w logice uczciwej rywalizacji o granty, nagrody i stypendia. Raport OECD z roku 2007 nazywa Fundusz, dość delikatnie, „niezwykłym rozwiązaniem”, które „budzi zasadnicze obawy” o „zbieżność z celami polityki społecznej”.
Sposób dystrybucji pieniędzy z mniejszych worków i woreczków postanowiliśmy objąć obywatelskim nadzorem. Dwie instytucje zdecydowały się sfinansować nasz projekt – Fundacja im. Stefana Batorego i Fundacja „Fundusz Pomocy Studentom”. Parlament Studentów RP wsparł nas merytorycznie, a Stowarzyszenie Lokalnych Liderów Grup Obywatelskich przeszkoliło w zakresie metod prowadzenia monitoringu. Wybraliśmy enigmatyczną nazwę, posępne czarno-białe logo i wystąpiliśmy do 54 uczelni o udostępnienie informacji publicznych związanych z Funduszem. Zdziwienie lub obstrukcja – takie były pierwsze reakcje. Nadesłane odpowiedzi często ograniczały się do prośby o więcej czasu na przygotowanie materiałów albo o przysłanie dokumentów rejestrowych instytucji, które za nami stoją (chociaż w Polsce o dostęp do informacji publicznej może poprosić każda osoba fizyczna). Zdarzył się nawet przypadek żądania opłaty za przesłanie odpowiedzi (z dołączoną kalkulacją: czas pracownika plus materiały biurowe plus marża uczelni).
Uświadamianie idei działań watchdogowych oraz powinności instytucji publicznych trwało ponad cztery miesiące. Wreszcie w grudniu 2010 roku ostatni podmiot przysłał dokumenty, o które prosiliśmy, i prawnicy zajmujący się analizą zgromadzonych materiałów mogli zakończyć pierwszy etap swojej pracy. Coś między złością a zażenowaniem – trudno nazwać nasze pierwsze reakcje po zapoznaniu się z analizami błędów w regulaminach obsługi publicznego funduszu. Żaden z ponad pięćdziesięciu dokumentów nie był w pełni zgodny z aktami wyższego rzędu, klarowny, żaden nie mógł stanowić wzoru dla innych. Coś sprawia – pomyśleliśmy – że nawet uczelnie, które zatrudniają batalion profesorów prawa i dwa bataliony specjalistów od polityki społecznej, posługują się niezdarnie napisanymi, wadliwymi regulaminami.
Może nikogo ważnego nie interesuje, żeby Fundusz działał poprawnie. Nie zostanie przecież zlikwidowany, bo jest uznawany za przywilej socjalny studentów. Niewielu twórców regulaminów dystrybucji świadczeń posiłkuje się orzecznictwem sądów administracyjnych, chociaż obnaża ono sukcesywnie słabości instytucji wydających decyzje o stypendiach i zapomogach. Jedno z najgłupszych świadczeń w historii polityki społecznej – stypendium na wyżywienie (nie miało żadnych cech własnych, wszystkie były tożsame ze stypendium socjalnym) – przetrwało aż sześć lat. Czy potrzeba lepszego dowodu na brak funkcji autokorekty w całym systemie? A gdyby 4 lutego 2011 roku nie doszło do nowelizacji Prawa o szkolnictwie wyższym, która pozwoliła przy okazji amputować zbędne stypendia mieszkaniowe i na wyżywienie, to przez ile jeszcze lat ponad tysiąc polskich komisji stypendialnych musiałoby rozpatrywać wnioski o ich przyznanie? Nie zrobiliśmy niczego nadzwyczajnego. Każda instytucja publiczna, która zajęłaby się tą sprawą, mogłaby osiągnąć podobne efekty. W ciągu kilku miesięcy usunięto kilkadziesiąt spośród 254 wykrytych przez nas istotnych wad regulaminów. Wystarczyła odrobina determinacji.
Pojawiło się kilka teorii na temat tego, dlaczego kuriozalny system rozdziału publicznych pieniędzy funkcjonuje pomimo wielu wad, z których niektóre, nawet w pojedynkę, byłyby dla niego dyskwalifikujące. Pierwsza z nich mówi o utopijnych nadziejach związanych z system stypendialnym (w stylu: studenci potrafią obiektywnie ustalać kryteria przyznania świadczeń i rozpatrywać wnioski o udzielenie pomocy, nawet jeżeli sami są wnioskodawcami). Inna teoria kładzie nacisk na kult amatorszczyzny – słabi merytorycznie pracownicy uczelni i wspierający ich studenci wolontariusze mieliby z jakichś powodów lepiej rozdzielać pomoc niż instytucje wyspecjalizowane. Na końcu niniejszego opracowania podajemy wiele rozwiązań, które pomogą w najbliższych latach wzbogacić działania uczelni i komisji stypendialnych o elementy racjonalizmu i obiektywizmu. Nie zmienia to faktu, że cała koncepcja Funduszu nadaje się tylko do muzeum. Nazwijmy je roboczo Muzeum Ślepych Uliczek Polityki Społecznej lub po prostu Muzeum Złudzeń.
Źródło: Watchdog.edu.pl