Nie tylko pierogi. Jak Koła Gospodyń Wiejskich tworzą wspólnotę, walczą o równość i łatają dziury w systemie [wywiad]
Koła gospodyń wiejskich (KGW) doskonale wiedzą, jak pomagać osobom zagrożonym wykluczeniem społecznym i gdzie wsparcie jest najbardziej potrzebne. Pomagają różnym grupom: seniorom, osobom z niepełnosprawnościami, czy mamom z małymi dziećmi. Gdy widzą, że ktoś ma problem, od razu organizują przestrzeń lub działania, by mu pomóc – zwłaszcza wtedy, gdy zawodzi oficjalny system. Mówią o tym Katarzyna Dębska i Justyna Frydrych, z którymi rozmawiamy o raporcie Funduszu Feministycznego pt. „Mieszkanki wsi w działaniu: lokalne rewolucje”.
Jędrzej Dudkiewicz: – Porozmawiajmy o gotowaniu. Część kobiet działających w kołach gospodyń wiejskich podkreśla, że one to pierogów nie lepią. Inne są z tego dumne. Niby prosta sprawa, a kryje w sobie różne paradoksy. Opowiedzcie o tym.
Katarzyna Dębska, współautorka raportu: – Rzeczywiście niektóre KGW chcą zerwać z tradycyjnym wizerunkiem, że są tylko od gotowania. Skupiają się bardziej na rozwoju samych członkiń oraz na organizowaniu różnorodnych działań dla siebie i całej wsi.
Jednak inne KGW właśnie uwielbiają gotować! Cieszy je to i daje satysfakcję, że mogą komuś coś pysznego przygotować. Gotowanie to też sposób na zdobycie pieniędzy: Koła gotują na sprzedaż, żeby zarobić na swoje działania statutowe lub chociaż zwrócić koszty produktów. Wiąże się z tym pewien problem: Czasem władze lokalne organizują festyny i oczekują, że KGW przygotują wszystko za darmo, za samo „dziękuję”, mimo że koła potrzebują środków.
Gotowanie ma też ważne znaczenie w czasie kryzysów, np. podczas powodzi – wtedy jest niezbędne. Wszystko zależy od tego, jakie znaczenie panie same nadają gotowaniu. To jest właśnie powód, dla którego niektóre KGW odrzucają ten tradycyjny, stereotypowy obraz.
Justyna Frydrych, Fundusz Feministyczny: – Po pierwsze, gotowanie jest często uznawane za domenę kół gospodyń wiejskich przez takich aktorów, jak wójt, ksiądz, lokalny działacz, czy przedsiębiorca. Z ich strony pojawiają się oczekiwania, a nawet naciski, że kobiety po prostu będą wykonywać tę pracę, i to nieodpłatnie. Są osoby i instytucje, które wykorzystują nieodpłatną pracę kobiet do realizacji swoich interesów.
Po drugie, zapomina się, że z gotowaniem wiążą się inne zadania – trzeba gdzieś pojechać, pożyczyć sprzęt, zrobić zakupy – i często kobiety do tego dokładają z własnych środków.
Z badań wynika, że kobiety zaczynają się przyglądać swojemu gotowaniu dla społeczności, czy rzeczywiście jest to coś, czego chcą i co lubią, czy też stanowi to już dla nich formę naruszenia lub wykorzystania.
Innymi słowy, może to być okazja do budowania sprawczości, uczenia się asertywności, decydowania o swoim czasie. Wspólne gotowanie nie musi być konserwatywnym rytuałem – może być narzędziem zmiany społecznej.
K.D.: – Napięcie na tym tle może pojawić się również w samym kole, między tymi członkiniami, które uważają, że to ich obowiązek, a tymi, które wskazują, że brakuje im na to sił czy chęci.
Wracając jeszcze do finansów, nie ma dostępnych publicznie danych, na co koła wykorzystują środki. Z rozmów wynika jednak, że duża ich część przeznaczana jest na wyposażenie kuchni. Nie oznacza to automatycznie gotowości do gotowania na festyny, może być też często potrzebą posiadania swojej przestrzeni, w której spędza się razem czas.
W 2018 roku Koła Gospodyń Wiejskich przeżyły boom: zyskały osobowość prawną i dostały stałe, choć niewielkie, pieniądze. Jaki miało to wpływ na aktywizm kobiet na polskiej wsi?
K.D.: – Warto podkreślić, że mówimy o wzroście z poziomu 3–4 tysiące kół gospodyń wiejskich w 2018 roku, do ponad 18 tysięcy dzisiaj. Bez wątpienia środki z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR) – dla kół do 30 osób 8 tysięcy złotych, dla liczących 31–75 osób 9 tysięcy złotych, dla większych 10 tysięcy złotych rocznie – były i są ważnym wsparciem.
Kobiety wiedziały, że te dotacje pozwolą im działać nie tylko dla siebie, ale dla całej lokalnej społeczności. Podczas badania nie spotkałyśmy się z opowieściami o rywalizacji między kołami. Może dlatego, że w jednej wsi dotację może ją dostać tylko jedno koło. Konieczność ubiegania się o te środki zmusiła kobiety do intensywnego doszkalania się – zwłaszcza w pisaniu i rozliczaniu wniosków.
J.F.: – Fundusz Feministyczny w tym samym czasie, w 2018 roku, uruchomił program MiniGrantów. Wówczas były to kwoty porównywalne z tymi oferowanymi przez ARiMR. Szybko okazało się, że nawet niewielkie pieniądze mogą stać się katalizatorem zmian społecznych i pobudzać lokalną aktywność. Zaczyna się od rozmowy o tym, co jest potrzebne, co można i chce się zrobić.
Ważne było też nadanie kołom gospodyń wiejskich osobowości prawnej. To otworzyło im drogę do korzystania również z innych środków niż te z ARiMR. W przypadku środków z ARiMR kluczowa była elastyczność ich wydatkowania – dzięki temu kobiety nie musiały wpisywać się w odgórne założenia, lecz mogły realizować własne pomysły.
Ta elastyczność powoduje, że działalność kół gospodyń wiejskich jest bardzo szeroka. Powiedzcie jednak trochę o wartościach, które są dla nich ważne.
K.D.: – Dla wielu kół wciąż istotne są wartości tradycyjne. Tym, co jednak było dla mnie szczególnie poruszające podczas badania był temat wspólnoty, opowiadany również w związku z samotnością. Z jednej strony pojawiły się głosy, że wszyscy się we wsi znają, więc jak ktoś coś zrobi, to każdy będzie o tym wiedział. Z drugiej były osoby, które mówiły – my się tu w ogóle nie znamy, nie wiemy, kto mieszka za płotem. Do tego wiele ludzi mieszka samotnie, bo bliska osoba umarła lub wyjechała. W ten czy inny sposób w opowieściach powracały potrzeba bycia razem i budowania wspólnoty. Widać wśród nich dużo wzajemnej troski i wspierania się. Cieszą się zarówno ze wspólnych, jak i indywidualnych sukcesów.
Wiele KGW spotyka się bardzo często – na przykład raz w tygodniu – bo to jest po prostu potrzebne. W jednym z kół padła propozycja, by zawiesić spotkania na czas wakacji, ale uznano, że można widywać w mniejszym gronie. Widać dużo wzajemnej troski i wspierania się. W jednym kole dziewczyny mówiły, że cieszą się zarówno ze wspólnych, jak i indywidualnych sukcesów.
Wśród dominujących wartości wymieniłabym też samorozwój i dzielenie się z innymi nowymi umiejętnościami. Do tego dbanie o wszystkich – kiedy zapytałam w jednej grupie, czy w okolicy są osoby migranckie, okazało się, że tak, więc kobiety od razu zaczęły rozmawiać, co więcej można dla nich zrobić, by bardziej zintegrować społeczność. To o tyle istotne, że nie ma właśnie znaczenia, czy ktoś chodzi do kościoła, czy nie, jakie ma poglądy, etc., bo ważniejsze jest, czy jest dobrym człowiekiem. Silne jest przekonanie, że jeśli ktoś potrzebuje pomocy, np. roweru, żeby dojechać do pracy – KGW po prostu to robią.
J.F.: – To duży wniosek z naszego badania: reagowanie na potrzeby i wykluczenie społeczne. Koła gospodyń wiejskich mają ekspertyzę w tym zakresie, działają na co dzień w swojej społeczności, znają ją i wiedzą, gdzie jest potrzebne wsparcie. Niezależnie, czy są to osoby stare, z niepełnosprawnościami, mamy z małymi dziećmi – jak ktoś doświadcza wykluczenia, to grupy kobiet zajmują się pomocą. Zwłaszcza wtedy, gdy system nie działa.
Da się powiedzieć, czy są to bardziej działania akcyjne, odpowiadające na różnego rodzaju kryzysy, gdy system nie działa, czy coś długofalowego, zaplanowanego?
K.D.: – Są pewnie sytuacje i kryzysy, w których żaden system nie jest w stanie zadziałać w stu procentach. Zwłaszcza w miejscach bardzo oddalonych od większych ośrodków. Na pewno więc jest dużo takich działań, ale nie przeszkadza to w robieniu rzeczy długofalowo. Z jednej strony działaczki we wsiach wykazują dużą otwartość na naukę, robienie nowych rzeczy, z drugiej spotkałyśmy się z przypadkami opowieści o tym, że dane koło się w czymś już mocno specjalizuje, więc idzie głównie w tym kierunku. Od razu przychodzą mi do głowy zajęcia sportowe, które odbywały się w jednej wsi co tydzień, przez długi czas. Niektóre projekty, jak organizacja występów, są długofalowe w tym sensie, że wymagają porządnego przygotowania.
J.F.: – Czasem pewnie trudno oczekiwać długofalowych działań w przypadku małych środków finansowych. A czasem małe pieniądze pozwalają na realizację regularnych działań – np. grantobiorczynie Funduszu korzystające z MiniGrantów i z MiniGRantów+ faktycznie mogły myśleć o swojej pracy w dłuższej perspektywie.
Wśród długofalowych efektów rozwoju aktywności społecznej kobiet wymieniłabym np. myślenie o stabilności instytucjonalnej. Przykładem może być tutaj tworzenie niezależnych przestrzeni, z własną infrastrukturą, w których kobiety mogą się spotykać i o której nie decyduje wójt, proboszcz, czy komendant OSP. To zatem także myślenie o przyszłości i o bezpieczeństwie organizacji.
K.D.: – Chciałabym kiedyś zbadać, jak układają się relacje między Kołami Gospodyń Wiejskich a innymi lokalnymi grupami, na przykład Ochotniczą Strażą Pożarną (OSP). Spotkałam strażaczki, co było bardzo ciekawe. Oczywiście, zdarzają się konflikty, ale jest też dużo współpracy i przekonania, że kiedy różne grupy zajmują się różnymi sprawami, wspólnie budują silniejszą społeczność.
Czy ta wspólnota sprawia też, że – jak wynika z raportu – kobiety na wsi rzadko chcą same siebie określać słowem liderka? Pytam o to także dlatego, że z badań Klon/Jawor wynika, że w organizacjach pozarządowych pojawia się kryzys przywództwa, problemy z sukcesją. Czy koła gospodyń wiejskich są pod tym kątem specyficzne i mniej narażone?
J.F.: – Kiedy w 2018 roku zgłaszały się do nas pierwsze koła chcące skorzystać z MiniGrantów, większość opierała się na jednoosobowym liderstwie, zazwyczaj na osobie, która miała charyzmę, umiejętności pisania wniosków i kontakty. Szybko jednak okazało się, że to nie zawsze jest pożądany model – ani przez samą „liderkę”, ani przez pozostałe osoby w grupie. W wielu kołach pojawiła się duża potrzeba dzielenia się zadaniami i doświadczeniami, uczenia się, kolektywnego brania odpowiedzialności za decyzje. Ta „struktura” zaczęła się wypłaszczać.
K.D.: – W niektórych grupach przewodnicząca jest tak ważna, że bez niej koło mogłoby się rozpaść (był nawet przypadek, że liderka, która się wyprowadziła, obiecała wspierać koleżanki zdalnie, żeby tylko koło przetrwało). Coraz więcej kół dyskutuje jednak o tym, jak rozdzielić obowiązki i nie brać wszystkiego na siebie. Zdarza się, że członkinie wzajemnie się powstrzymują przed przemęczeniem. Były sytuacje, gdy koło musiało nakazać koleżance, która chciała wziąć urlop, byle tylko rozliczyć jakiś grant, żeby zwolniła tempo i odpoczęła.
To, że kobiety nie chcą się zaharowywać, wydaje mi się ciekawym wątkiem. Działalność dla innych łatwo mogłaby przecież zamienić się w kolejny etat, a one starają się temu zapobiec.
J.F.: – Mnie od razu przypomina się długa współpraca z pewnym kołem, które kilkakrotnie korzystało z naszego wsparcia finansowego. Wyraźnie było widać tam demokratyczne podejście, bo na każdym z kilku zjazdów grantobiorczyń, w których brała udział grupa, pojawiały się zupełnie nowe osoby. Bardzo zależało im, by do doświadczeń związanych z reprezentowaniem grupy czy sieciowaniem się z innymi aktywistkami miały dostęp różne kobiety.
K.D.: – To, że ktoś nie chce być nazywany „liderką” (albo używać innych podobnych określeń), nie jest problemem. Dla mnie najważniejsze jest to, jak dużo siły, chęci do działania i gotowości do podejmowania wyzwań zobaczyłam w trakcie badania. Trzeba jednak pamiętać, że otwarte pokazywanie ambicji może być trudne w małej społeczności, gdzie wszyscy się znają i widzą nawzajem.
W takim razie z jakimi wyzwaniami i barierami mierzą się kobiety na wsi w swojej działalności?
K.D.: – Finanse wciąż są bardzo ważnym, choć trudnym tematem. Problem nie polega tylko na tym, że pieniędzy jest mało, ale na tym, że rozliczenia pochłaniają mnóstwo czasu. A czas to kolejne duże wyzwanie, bo nie wszyscy na wsi go mają. Starsze kobiety (często emerytki) mówią, że angażowanie się w KGW to dla nich żadne poświęcenie. Młodsze (które pracują zawodowo i mają dzieci) wskazują, że to może być spora trudność i dodatkowe obciążenie.
J.F.: – Inną kwestią jest pojawiający się niekiedy opór, czasem hejt. Pewien klub kobiet przy bibliotece publicznej dostał od nas grant po to, by kobiety mogły się spotykać i zapraszać na te spotkania liderki z regionu. Kiedy publicznie napisały o tym, że mają środki z Funduszu Feministycznego, podniosło się larum. Prawicowy działacz uruchomił księdza, który wezwał kobiety na dywanik, była afera. To akurat ekstremalny przykład, ale
czasem słyszymy od kobiet mieszkających na wsi, że chęć działania, wychodzenie do przestrzeni publicznej, proponowanie nowych działań rodzi podejrzenia czy kontrowersje. W pewnym sensie narusza lokalny porządek, co może być właśnie barierą dla społeczniczek.
K.D.: – To, jak reaguje wieś, zależy od lokalnych przyzwyczajeń. Na spotkania KGW czasem przyjeżdżają osoby z zewnątrz, nawet z miasta. W jednej miejscowości bardzo ciekawe okazało się spotkanie z osobą nieheteronormatywną. Jej opowieść o życiu, w którym wiele spraw jest podobnych, ale niektóre bywają trudne, była intrygująca. Takie spotkania mogą jednak budzić kontrowersje i niektórzy czują się nimi zagrożeni. Czasem partnerzy członkiń KGW też nie patrzą przychylnie na ich udział w niektórych spotkaniach.
Wielką wartością KGW jest możliwość porównania i przedyskutowania własnych problemów z innymi. Dzięki radom koleżanek, jedna z kobiet w końcu wywalczyła podział obowiązków w domu. Nie umiała tego zrobić sama, ale po rozmowach z koleżanką, która się tym podzieliła, przestała sprzątać pokoje nastoletnich dzieci. I to zadziałało – rodzina zaczęła dzielić się pracami domowymi.
Poruszyłyście temat osób przyjeżdżających na wieś z zewnątrz. Jak ich obecność zmienia relacje w społeczności i czy ułatwia Kołom Gospodyń Wiejskich prowadzenie działań związanych z równością i prawami kobiet?
K.D.: – Określenie tego, kto jest „tutejszy”, może być bardzo skomplikowane. Czasem wystarczy urodzić się 15 kilometrów dalej, by być uznawanym za obcego! Napięcia pojawiają się też, gdy ktoś wraca na wieś po długim czasie spędzonym w innym miejscu.
Osoby, które wprowadzają się z zewnątrz (zwłaszcza z miasta), często wnoszą do KGW nową wiedzę, zasoby i umiejętności. Stają się motorem działania. Problem pojawia się, gdy propozycje aktywności bardziej odpowiadają nowym mieszkańcom z miasta (z innymi oczekiwaniami) niż tym, którzy mieszkają tu od zawsze. Jedno z KGW zorganizowało warsztaty o trudnych doświadczeniach kobiet, w tym o przemocy. Niektóre uczestniczki nie czuły się komfortowo z taką formułą spotkania. W mieście łatwiej jest się otworzyć, bo jest się anonimowym. Na wsi wszyscy się znają, więc mimo obietnic zachowania tajemnicy, ludzie boją się mówić o osobistych sprawach.
Powstają też napięcia, gdy różnie postrzegane są obowiązki. Na przykład, dla kobiet mieszkających od urodzenia organizacja dożynek jest oczywista, a dla tych, które przeprowadziły się z miasta – wcale niekoniecznie.
Mimo tych różnic, współpracy jest bardzo dużo. Nie można więc mówić o prostym, czarno-białym podziale na „miasto” i „wieś”.
Mówiliśmy o finansach na początku, wróćmy do nich pod koniec. Czy dotacje dla Kół Gospodyń Wiejskich (KGW) zapewniają im stabilność na przyszłość?
K.D.: – Trudno to ocenić, ponieważ nie mamy danych o tym, ile KGW utrzymuje się wyłącznie z państwowych dotacji. Rozmawiałyśmy głównie z bardzo zaangażowanymi kobietami, które aktywnie szukają różnych źródeł finansowania (np. od razu notowały, że istnieje Fundusz Feministyczny).
Źródła finansowania aktywności są różne, od składek członkowskich po granty oferowane przez różne organizacje. Ważniejsza niż same pieniądze wydaje się własna przestrzeń do swobodnych spotkań. To na pewno buduje stabilność KGW. Poważnym problemem jest przyszłość i ciągłość działania. Niektóre osoby wyjeżdżają, a inne starzeją się. Rozmówczynie opowiadały o tym, że z czasem kobiety mają mniej sił, angażują się mniej i rzadziej przychodzą na spotkania.
J.F.: – Patrzę teraz na dane, które wskazują, że w samym 2024 roku powstało prawie 3,5 tysiąca nowych kół gospodyń wiejskich, a jednocześnie z 12,2 tysiąca kół, które ubiegały się o środki z ARiMR, tylko 9,5 tysiąca je otrzymało. Pojawia się zatem pytanie, czy jeżeli dalej w takim tempie będzie rosła liczba kół, zwiększą się również środki dla nich.
Jednocześnie jestem przekonana, że w wielu kołach nastąpiła profesjonalizacja, większość z nich korzysta z usług księgowych, zna programy grantowe, wie, jak pisać wnioski, jak realizować projekty i je rozliczać.
A gdyby nawet doszło do najgorszej sytuacji, czyli zlikwidowania środków z ARiMR dla kół gospodyń wiejskich i część z nich by zniknęła, to co Waszym zdaniem i tak by po nich zostało? Innymi słowy, co najważniejszego wydarzyło się przez te siedem lat, jaką zmianę przyniosło?
K.D.: – Trzonem grup, z którymi rozmawiałyśmy nie są pieniądze, tylko relacje międzyludzkie. Niektóre kobiety mówiły o sobie nawzajem nie tylko jako o przyjaciółkach, ale też siostrach. Robienie wielu rzeczy wymaga środków, ale jednocześnie spotkanie się na kawę, upieczenie ciasta i porozmawianie nie jest drogie. Powiedziałabym więc, że
największą zmianą, czymś trwałym, jest ta wspólnota, którą w wielu miejscach udało się zbudować.
J.F.: – Jestem przekonana, że nawet jeżeli nastąpi przerwa w finansowaniu czy w działaniach albo dojdzie do rozwiązania koła, to wciąż zostanie wiedza, doświadczenia i więzi. Tak jest w aktywizmie społecznym – zaczyna się od jakiejś iskry, motywacji do działania, ale nawet jak zrobimy sobie przerwę albo zajmiemy się czymś zupełnie innym, to doświadczenia zostają. Relacje często też.
K.D.: – I tak samo z kobietami zostaną wszystkie umiejętności, które zyskały, wzmocnienie, które stało się ich udziałem. Nawet jeżeli wyjadą i będą robić inne rzeczy, nie zapomną o tym. A to bardzo cenne.
Zapoznaj się z raportem „Mieszkanki wsi w działaniu: lokalne rewolucje” – femfund.pl/pobieranie-raportu.
Katarzyna Dębska: naukowo zajmuje się gender studies, socjologią życia rodzinnego i intymności, teorią feministyczną, problematyką nierówności społecznych oraz metodologią badań jakościowych. Publikowała w polskich i zagranicznych czasopismach naukowych. Adiunktka na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i wykładowczyni gender studies w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.
Justyna Frydrych: w Funduszu Feministycznym od niedawna zajmuje się komunikacją i fundraisingiem, ale wcześniej przez kilka lat pracowała w zespole grantowym. Jest współzałożycielką Funduszu i członkinią Zarządu. Z III sektorem jest związana od blisko 20 lat. Swoje doświadczenie aktywistyczne zdobywała m.in. w Porozumieniu Kobiet 8 Marca, organizując warszawskie Manify.
Źródło: informacja własna ngo.pl