Liczba ruchów miejskich w Polsce rośnie. Podczas niedawnej debaty w Fundacji Batorego zastanawiano się m.in., w jakiej mierze jest to efekt dojrzałości społeczeństwa obywatelskiego, a w jakiej narastającego kryzysu na linii obywatele – władze miast. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, przyglądam się pobieżnie kilku spośród wielu ruchów działających w Warszawie. Dlaczego powstały? Do czego dążą? Jakie mają problemy? Czy są w stanie wpłynąć na rzeczywistość?
Warszawscy Obywatele Kultury to ruch nawiązujący do idei ogólnopolskiego ruchu Obywateli Kultury, ale skupiony na problemach stolicy. Został zainicjowany wspólnie przez różne środowiska ludzi kultury: działaczy organizacji pozarządowych, szefów oraz przedstawicieli instytucji prywatnych, samorządowych i narodowych. Ruch zawiązał się w październiku 2011. Za cele obrano: podniesienie rangi kultury w codziennym życiu miasta, nadanie jej odpowiedniej roli w rozwoju Warszawy i polepszenie jej dostępności. Spotkanie inaugurujące działalność ruchu zgromadziło około 200 osób, które podpisały się pod deklaracją poparcia dla warszawskiego Programu Rozwoju Kultury i zwróciły się do władz miasta o jak najszybsze wprowadzenie go w życie. Jednak po hucznym otwarciu i ogłoszeniu planów na przyszłość Obywatele właściwie zamilkli. Ich aktywność do tej pory ograniczyła się do komentowania kontrowersyjnych poczynań władz miasta na Facebooku oraz do współtworzenia Kuriera Obywateli Kultury wydanego z okazji Nocy Muzeów (http://obywatelekultury.pl/2012/05/kurier-obywateli-kultury-2/)
Zapytani o przyczynę niemocy przedstawiciele WOK mówią o trudnościach decyzyjnych związanych z poziomą strukturą ruchu (nie ma żadnych władz) – nie wiadomo, kto mógłby przejąć inicjatywę, stać się liderem i reprezentować interesy wszystkich. Jedni nie mają na to czasu, inni boją się posądzenia o uzurpację, a jeszcze inni obawiają się konfrontacji ze sprawującymi władzę urzędnikami. Jednak w związku w polityką władz miasta wobec kultury, wszyscy na co dzień walczą o przetrwanie swoich instytucji i możliwości tworzenia. Do tej pory Warszawskim Obywatelom nie udało się doprowadzić do realizacji ich pierwszego konkretnego postulatu – pomimo że Program Rozwoju Kultury został w marcu uchwalony przez Radę Miasta, urzędnicy do tej pory nie zaczęli wdrażać go w życie.
Chociaż teoretycznie władze Warszawy prowadzą politykę prorodzinną, to w istocie ich działania w tej materii zasługują ostatnio raczej na miano polityki antyrodzinnej. Ilość miejsc w publicznych żłobkach przyrasta bardzo powoli i w tej chwili brakuje ich wciąż dla około pięciu tysięcy dzieci (!). Szybko rosną za to ceny usług opiekuńczo-edukacyjnych. W zeszłym roku Rada Miasta forsowała pomysł, by za opiekę żłobkową płacili w stu procentach rodzice, co oznacza opłatę rzędu 1200 zł miesięcznie. Wobec ogromnych protestów radni musieli ustąpić i podnieśli opłatę za żłobek z 200 zł miesięcznie do „zaledwie” 500 zł. W przedszkolach, gdzie brakuje miejsc dla około 1800 dzieci, wprowadzili naliczanie godzinowe, na skutek czego opłaty miesięczne również podniosły się o około 150 zł miesięcznie. Ostatni pomysł władz na oszczędności uderzył w dzieci ze szkół podstawowych – szkolne stołówki, w których rodzice płacą za tzw. wsad do kotła, a samorząd za etaty kucharek, zastępują ajenci, których w pełni opłacają rodzice. Cena pojedynczego obiadu wzrosła prawie dwukrotnie.
Powyższe działania ratusza doprowadziły do powstania ruchu rodziców oraz jego konsolidacji w formie stowarzyszenia Głos Rodziców. Rodzicom udało się doprowadzić w sądzie do unieważnienia przepisów regulujących opłaty i miasto straciło podstawę prawną do ich pobierania. W rezultacie budżet miasta skurczył się o kilka milionów, jednak nawet ta nauczka nie przekonała urzędników do zmiany postawy. Poprawili zapisy prawne, a koszt opłat pozostawili ten sam. Nie przestali też zamykać szkolnych stołówek. Na debacie w Fundacji Batorego wiceprezydent Paszyński nazwał rodziców grupą reprezentującą partykularne interesy, a jako przykład dobra wspólnego, które wypracowuje ratusz, wskazał multimedialną fontannę na Podzamczu. Skoro urzędnik powołany do zarządzania edukacją nie umieszcza w sferze dobra wspólnego taniej i dostępnej opieki nad dziećmi czyli przyszłymi podatnikami oraz powrotu na rynek pracy kilku tysięcy mieszkanek Warszawy, to trudno się dziwić, że ruch rodziców gromadzi coraz więcej osób. I nie są to tylko rodzice – swój związek zawodowy założyły także zwalniane kucharki.
Chociaż prywatnymi autami przemieszcza się po Warszawie tylko około 30% mieszkańców, to oni dyktują warunki wszystkim pozostałym uczestnikom ruchu. Centrum miasta wygląda jak wielki parking. Piesi chcący przejść przez ulice muszą przyciskać specjalne guziki, schodzić do podziemi lub też wdrapywać się na kładki. Ta sytuacja wydaje się nieznośna coraz większej rzeszy mieszkańców miasta, a najaktywniej protestują ci, którzy zdecydowali się przesiąść na bardziej ekologiczne i ekonomiczne rowery. O rowerową i ekologiczną Warszawę od lat walczy Stowarzyszenie Zielone Mazowsze. Warszawska Masa Krytyczna w każdy ostatni piątek miesiąca przejeżdża przez miasto (i w miesiącach letnich liczy nawet powyżej 2000 uczestników). Oprócz tego działa także sporo bardziej kameralnych inicjatyw np. Zmiana Organizacji Ruchu reklamująca się wiele mówiącym hasłem „Nie czekaj na zmianę. Bądź zmianą”. Rowerzyści na różne sposoby zabiegają o zmiany w prawie o ruchu drogowym, tak aby nie faworyzowało ono kierowców (ta zmiana już częściowo nastąpiła) oraz o spójną sieć ścieżek rowerowych i stojaków w mieście. Konsekwentne kilkuletnie działania rosnącej rzeszy rowerzystów zmieniają powoli mentalność pozostałych mieszkańców i urzędników – czego pozytywnym przejawem jest utworzenie przez ratusz sieci rowerów miejskich, która zacznie działać już w sierpniu.
Ruch lokatorski reprezentują w Warszawie dwie organizacje: Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów (www.wsl.lokatorzy.pl), które powstało w 2006 roku jako pokłosie inicjatywy „Mieszkanie prawem, nie towarem” oraz Komitet Obrony Lokatorów (www.lokatorzy.info.pl) działający od 2008 roku. Przyczyny powstania ruchu to przeprowadzana na ogromną skalę chaotyczna reprywatyzacja budynków komunalnych i olbrzymie podwyżki czynszów narzucane lokatorom przez nowych właścicieli, agresywne i niekontrolowane przez miasto, działania profesjonalnych „odzyskiwaczy” nieruchomości (z którymi łączona jest w opinii publicznej makabryczna i do tej pory niewyjaśniona śmierć Jolanty Brzeskiej), deficyt mieszkań komunalnych i postępujący zanik komunalnego budownictwa mieszkaniowego, a także wprowadzenie w 2008 roku uchwały Rady Miasta, która nałożyła jednorazową podwyżkę czynszów w mieszkaniach komunalnych w wysokości 200/300% dotychczasowej stawki.
WSL i KOL działają bardzo aktywnie: biorą udział w obradach rad dzielnicowych i rady miasta, blokują eksmisje, udzielają bezpłatnych porad prawnych, organizują demonstracje. Na niedawnym spotkaniu w siedzibie Gazety Wyborczej podczas tak zwanego Okrągłego Stołu Mieszkaniowego udało im się wymóc na radnych PO obietnicę podjęcia zarzuconych jakiś czas temu prac nad ustawą reprywatyzacyjną, która ma szansę uregulować obecny chaos. Działania lokatorów są na tyle skuteczne i medialne, że przekazywanie kamienic z „wkładką mięsną” nowym właścicielom przestało już być normą i urzędnicy poczuli, że muszą szukać innych rozwiązań – stąd niedawny obiecujący pomysł przekazywania „spadkobiercom” w ramach rekompensaty lokali użytkowych.
Lokatorzy wiedzą, że jeśli chcą być wysłuchani, muszą być bez przerwy obecni w przestrzeni medialnej, dlatego podczas Euro 2012 zamierzają organizować wycieczki dla kibiców po warszawskich slumsach w pobliżu Stadionu Narodowego. Nazywają je „Euro Tour Rzeczywistości”.
Ruch w obronie tych najbardziej niezależnych aktywistów kulturalnych i społecznych zawiązał się w marcu, kiedy prywatna agencja ochrony „Skrzecz” przy wsparciu policji usiłowała dokonać eksmisji skłotu „Elba” na Żoliborzu. Demonstracja w obronie skłotu i przeciwko polityce władz miasta, która tydzień później przeszła ulicami stolicy, liczyła sobie bez mała 2000 uczestników – byli wśród nich liczni przedstawiciele ruchu lokatorskiego, a także Obywatele Kultury. Dzień później skłotersi otworzyli kolejne centrum społeczno-kulturalne „Przychodnia” przy ulicy Skorupki. Prawie natychmiast władze Śródmieścia próbowały ich przy pomocy policji usunąć. Blokada eksmisji „Przychodni” przerodziła się w negocjacje z władzami miasta, które dotyczą nie tylko możliwości działania stołecznych skłotów, ale także miejskiej polityki mieszkaniowej. Na razie nie wiadomo, jaki będzie ich rezultat.
Nie sposób wymienić tutaj wszystkich oddolnych inicjatyw działających w Warszawie (są przecież jeszcze Oburzeni, protestujący ludzie teatru, obsadzająca drzewami Kabaty inicjatywa „Nasz Park” i wiele innych). Nie wszystkie spośród opisanych powyżej ruchów mogą pochwalić się dużą skutecznością. Te bardziej „widoczne” stosują proste zasady sprzyjające osiąganiu efektów – to konsekwencja w działaniu, obecność w mediach, dążenie do masowości. Te dwa ostatnie punkty często są realizowane dzięki sieciowaniu się poszczególnych inicjatyw. Skuteczność oporu skłotersów bez wsparcia ruchu lokatorskiego byłaby zapewne zauważalnie mniejsza, a rodziców trudniej poważnie oskarżyć o partykularność interesów, kiedy u ich boku stoją kucharki.
Efektem sieciowania jest także ogólnopolska skala inicjatywy Chleba Zamiast Igrzysk skierowanej przeciwko antyspołecznej polityce miast i państwa w kontekście organizacji Euro (www.10czerwca.eu). Inicjatywa, oprócz ogólnopolskiej demonstracji w Poznaniu planowanej na 10 czerwca, obejmuje liczne inne wydarzenia takie jak alternatywne wycieczki organizowane przez lokatorów i skłotersów, rozwieszanie miastach banerów, koncerty, alternatywne strefy kibica, a nawet koedukacyjny turniej piłkarski.
Wszystkich uczestników omawianych ruchów łączy pragnienie polepszenia jakości życia w mieście oraz świadomość własnych praw, takich jak prawo do mieszkania, do używania przestrzeni publicznej, do edukacji itp., a przede wszystkim – prawo do stałego (a nie – ograniczonego do wyborów co cztery lata) wpływania na decyzje podejmowane przez władze miasta.
Niestety wciąż wielu urzędników uznaje dialog z mieszkańcami za pewien naddatek, za uprzejmość, którą robią obywatelom, a nie – za swój obowiązek. Dlatego nawet kiedy udaje się wspólnie wypracować jakieś ustalenia, bywa że władze nie traktują ich poważnie i dalej „robią swoje”. Tak wygląda w tej chwili sytuacja warszawskiego Programu Rozwoju Kultury, wypracowanego we wzorowym partycypacyjnym procesie, uchwalonego przez Radę Miasta… i schowanego do szuflady.
Jak podsumował wiceprezydent Paszyński podczas debaty w Fundacji Batorego: jeżeli komuś nie podoba się obecna sytuacja, to już za dwa lata może zagłosować na inną formację polityczną. No cóż, takie rozumienie demokracji z pewnością przyczynia się do bujnego rozkwitu kryzysu relacji między władzami a obywatelami i jest katalizatorem rozwoju ruchów miejskich – i dojrzałe społeczeństwo obywatelskie w końcu znajdzie sposób, żeby zmusić przedstawicieli władzy do realizacji swoich racjonalnych żądań.
Na zdjęciu: demionstracja ws. skłotu elba w Warszawie, 23 marca 2012, fot. Joanna Erbel