– Może lemoniady? – słyszę przy wejściu do księgarnio-kawiarni Tarabuk przy ul. Browarnej 6 w Warszawie. Mieszkańcy stolicy razem ze swoimi radnymi wypili litry tego napoju podczas spotkania, które odbyło się 19 września 2008 r. w ramach Tygodnia Obywatelskiego.
– W tej imprezie stawiamy na nieformalny kontakt z radnymi –
mówi Magda Mazur ze Stowarzyszenia Szkoła Liderów, jedna z
organizatorek spotkania. – Każdy z nich odniósł się pozytywnie do
tej akcji, nawet przyszli na spotkanie ze swoimi kolegami
radnymi.
Rozmowy kawiarniane
Siedem stolików. Przy każdym radna lub radny. Na stole
oczywiście lemoniada i ciasteczko. Wokół tłum ludzi. Trudno się
przecisnąć.
Podchodzę do stolika, gdzie siedzi Jakub Jagodziński, radny
dzielnicy Praga Południe. Pytam, jak sobie wyobrażał to
spotkanie.
– Myślałem, że ludzie będą pytać o stadion Legii. I rzeczywiście
pytali, ale też o inne kluby warszawskie i działalność sportową
Pragi Południe. Samo spotkanie jest bardzo sympatyczne i przyjemne.
Jest zupełnie inaczej niż w urzędzie, gdzie człowiek czuje się jak
petent i po drugiej stronie biurka widzi tylko surowego urzędnika –
mówi.
Przysiadam się do stolika, gdzie żywo dyskutuje radny Bartosz
Dominiak.
– Jedna z osób przyszła w konkretnej sprawie. Placówka, w której
się leczy, ma być połączona z inną, więc przyszła się zapytać, czy
tak rzeczywiście musi się stać. Wczoraj w pracy zajmowałem się tą
kwestią, więc mogłem udzielić szczegółowych informacji – opowiada
radny.
Przy stoliku Adama Grzegrzółki, wiceburmistrza dzielnicy Praga
Południe, wszystkie krzesła zajęte. Słychać pytania o ścieżki
rowerowe, stadion Legii i segregację śmieci. Paweł, student
Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego przyszedł z konkretną
sprawą.
– Studenci chcieliby, żeby przez Lasek Bielański przejeżdżał
autobus, ale to spotyka się z olbrzymimi protestami ekologów.
Przyszedłem się zapytać, co mogę zrobić. O tej akcji „Wypij
lemoniadę z radnym!” dowiedziałem się z Grona. Bardzo mi się podoba
taka nieoficjalna atmosfera. Czuję, że uda się coś konkretnego
zrobić z tą sprawą, że to nie tylko ciepłe pogaduszki przy
kawce.
Obok Pawła siedzi Monika, która uważa, że takie spotkania to
genialny pomysł. Relacja radny – obywatel zupełnie inaczej się
rozkłada. Ludzie przełamują wewnętrzne bariery.
Czy warto iść do radnego?
Sympatyczne rozmowy w kawiarni to jedno, ale na co dzień
mieszkańcy uważają, że nie warto iść do radnego swojej dzielnicy.
Jak to zmienić? To pytanie było przedmiotem półtoragodzinnej,
burzliwej dyskusji.
– Czuję się reprezentantem mieszkańców dzielnicy. Niestety, w
Warszawie jest mało czytelna relacja między mieszkańcem a radnym.
Zgadzam się z tym, że są różni samorządowcy, bo są różni ludzie.
Ale z racji swojej funkcji wiem, że radni często do mnie przychodzą
i poruszają różne sprawy – mówi Adam Grzegrzółka, wiceburmistrz
dzielnicy Praga Południe.
– Kto z państwa już wcześniej przychodził do radnego i go znał?
– kieruje pytania do sali Maria Makowska ze Szkoły Liderów.
Głos z sali: Przyszedłem do radnego, ale go nie było. Chodziło o
parkowanie na mojej ulicy.
Głos z sali: Brakuje mi kontaktu mailowego z moim radnym. Nie
mam czasu przyjść, ale możnaby maila napisać.
– Media wymuszają na samorządowcach działanie – uważa Jacek
Powałka aktywny mieszkaniec Warszawy; twórca inicjatywy Nasz Park
na Kabatach.
Głos z sali: Nigdy nie byłam u radnego, bo brak mi wiary, że
mogłabym coś u niego osiągnąć.
– Praca u podstaw. Trzeba chodzić do szkół i tłumaczyć od
małego, po co są radni i na czym polega obywatelstwo – stwierdza
Jacek Powałka.
Czasem radni wykazują nawet zrozumienie. Mówią, że nas
rozumieją, ale niestety nic w tej sprawie nie można zrobić. Jest
potrzebny jakiś spektakularny sukces, żeby ludzie uwierzyli, że
radni mogą im pomóc – uważa Katarzyna Świątkiewicz, aktywna
mieszkanka Warszawy, liderka protestu w obronie pl. Wilsona przed
bankami.
Głos z sali: Trzeba znać radnych przed wyborami. My wybieramy,
my rozliczamy. Na tym polega obywatelstwo. Warto pójść do radnego,
chociaż już wtedy lemoniady nie będzie!
Źródło: inf. własna