Dziś można od urodzenia mieszkać w Warszawie i nie znać sąsiadów. Średnie pokolenie tylko wspomina o wspólnocie wokół podwórek, z którymi obecnie mieszkańcy często nie czują więzi. Jak na nowo budować tożsamość warszawiaków i wykorzystać do tego podwórka? O tym dyskutowali uczestnicy i uczestniczki debaty „Awantura o Warszawę”.
– Zanikają więzi i nie chcemy się utożsamiać z miejscem, w którym żyjemy. Podwórko staje się niczyje. Życie miejskie zanika. Postanowiliśmy to zmieniać. Chcę zachęcać ludzi do współtworzenia miasta. Mówienie, że to władza o wszystkim decyduje, to tylko odbijanie piłeczki. Każdy ma prawo do powiedzenia czegoś o mieście – rozpoczęła Ludwika Ignatowicz, animatorka i socjolożka ze Stowarzyszenia Odblokuj, gość debaty „Awantura o Warszawę” w MaMa Cafe.
Wstępem do spotkanie była projekcja filmu „Głosy zza ściany”. To relacja z sondy ulicznej przeprowadzonej na jednym z osiedli warszawskiego Ursusa. Pytani o lokalną społeczność i sąsiedzkie relacje, mieszkańcy odpowiadali najczęściej, że nie znają sąsiadów. Starsi wspominali, że kiedyś było „solidarnie”. Dzieci bawiły się wspólnie na podwórku, wszyscy przebywali razem. „Teraz nikt nie wtrąca się do nikogo”. Sąsiadów poznaje się tylko przy okazji awarii w mieszkaniu, kiedy trzeba prosić kogoś o pomoc. Niektórzy młodzi ludzie przyznali, że choć urodzili się na osiedlu, sąsiadów w ogóle nie znają.
Stowarzyszenie na rzecz poprawy środowiska mieszkalnego Odblokuj założyło dwoje architektów: Marlena i Marek Happachowie. – Uznali, że to, co się dzieje na podwórkach, nie jest z nikim konsultowane. Organizacje powstała na bazie buntu i chęci zmiany – opowiadała Ludwika Ignatowicz.
Animatorka opowiedziała o kilku warszawskich projektach zrealizowanych przez Stowarzyszenie Odblokuj, dzięki którym udało się odmienić podwórka i zachęcić mieszkańców do aktywności. Jeden był częścią większego miejskiego programu rewitalizacji zdegradowanych obszarów Pragi Północ, Pragi Południe i Targówka „Blok, podwórko, kamienice – ożywiły się dzielnice”. Ludwika Ignatowicz przedstawiła, jak wypadł projekt na jednym z praskich podwórek przy ulicy Środkowej 12. Udało się tam wciągnąć do pracy dzieci i dorosłych – wprowadzić trochę zieleni, stworzyć interesującą konstrukcję do zabawy. – Głównym kłopotem był brak utożsamiania się z miejscem zamieszkania. Na podwórku praskim utożsamienie udało się przez zabawę. Dla tego typu projektów ważne jest to, że nie ma tu podziału na ekspertów, którzy przychodzą z zewnątrz i mieszkańców nie-ekspertów. Istotą była praca w grupie – podkreślała Ludwika Ignatowicz.
Jak wejść na podwórko i zdobyć zaufanie mieszkańców?
Jak przełamać nieufność mieszkańców do ludzi z zewnątrz? Nie jest to proste. Jak mówi Ludwika Ignatowicz, by dotrzeć do mieszkańców, są dwie możliwości. Potrzebni są ludzie, którzy mają już wiedzę, np. pedagodzy uliczni, którzy cieszą się zaufaniem lokalnej społeczności i którzy wprowadzają animatorów na podwórko. Tak to wyglądało w przypadku działań przy ulicy Środkowej 12.
Inna metoda to szukanie lokalnych aktorów na własną rękę. – Zachęcamy mieszkańców do wypowiadania się. Pukamy od drzwi do drzwi. Potem odbywają się warsztaty projektowe, np. gry. Co ważne, nie wykluczamy z projektów dzieci. Warto, by utożsamiały się z podwórkiem. Dorośli mają inną perspektywę – wyjaśniała Ludwika Ignatowicz.
Rozpoczęcie projektu to bardzo delikatna sprawa. Obecność urzędników nie pomaga. Czasem przeszkadzać może nawet logo Urzędu m.st. Warszawy czy Unii Europejskiej (których eksponowanie jest przecież w projektach wymagane). – Czasem pojawiają się podejrzenia, że jesteśmy urzędnikami pod przykrywką organizacji pozarządowej – przyznała Ludwika Ignatowicz.
Co ważne, właściwe dotarcie do mieszkańców i zachęcenie ich do współdziałania jest konieczne, by projekt w ogóle wypalił. – Na Pradze od samego początku informowaliśmy mieszkańców o planowanych przedsięwzięciach i że wspólnie chcemy zmieniać podwórka. W stowarzyszeniu mamy antropologów, socjologów, ale bez udziału tych lokalnych „ekspertow” etap projektowania i zmian miejsca nie ma sensu. Byłby całkowicie nietrafiony – zwraca uwagę animatorka ze Stowarzyszenia Odblokuj. – Podkreślamy, że to, co zrobicie, będzie wasze. Nie przyjmujemy roli ekspertów. Nie narzucamy swoich rozwiązań. Wielu mieszkańców, oczywiście, staje okoniem, bo np. obawia się hałasu. Ale w końcu przychodzą, gdy widzą zaangażowanie sąsiadów – dodała.
Wśród prezentowanych projektów był również cykl akcji, instalacji i warsztatów w pawilonie M3 – ustawionym na Osiedlu Służew nad Dolinką, który był odwzorowaniem typowego mieszkania. Tu przy okazji warsztatów – jak wspominała Ludwika Ignatowicz – mieszkańcy „twórczo” kłócili się o przestrzeń podwórka. W końcu poszli na rozmowę do urzędu o lokalnym planie zagospodarowania przestrzeni. – Wystarczył impuls, by mieszkańcy zaczęli dbać o swoje sprawy – mówiła.
Zachować lokalność działania
– Ludzie nagle zaczęli pracować razem, nie tylko mijać się, i to bez żadnego namawiania – wspomina jedna z organizatorek. – Po kilku edycjach Święta Ulicy Narbutta pilnujemy, żeby to było „dla nas”, żeby to nie było wypasione, spektakularne, bo nie chodzi przecież o organizowanie imprezy dla całego miasta.
Czasem problemem w działaniach bywają kwestie własnościowe. Z tym musiała zmierzyć się grupa mieszkańców, która chciała odnowić jedno z podwórek przy ulicy Raszyńskiej na Ochocie. Wokół podwórka nastąpił podział – na lokatorów mieszkań własnościowych i komunalnych. W pierwszej grupie udało się zebrać pieniądze i zasadzić trawnik. Druga część podwórka zareagowała po czasie i wydarzyło się coś podobnego. Czasem jednak mieszkańców nie-właścicieli nie można zaangażować z powodów formalnych. Liczyć powinien się każdy – bez względu na to, czy zajmuje lokal komunalny, własnościowy czy jest najemcą – podkreślały zgodnie uczestniczki spotkania.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)