Zarządzanie miastem oparte na idei partycypacji społecznej jest ideałem wielu mieszkańców, miejskich aktywistów i urzędników. Niestety jednak często ideałem pozostaje. Patrząc na zmiany zachodzące w naszych miastach mamy wrażenie, że kluczowe decyzje dotyczące naszego najbliższego otoczenia podejmowane są ponad naszymi głowami i nie mamy na nie żadnego wpływu.
Poziom partycypacji jest niski i nawet jeśli pojawia się po
obu stronach chęć włączenia mieszkańców w proces decyzyjny, to
brakuje mechanizmów, które pozwalałyby mieszkankom i mieszkańcom
miasta wpływać na jakość swojego otoczenia. Stworzenie skutecznych
mechanizmów partycypacji jest wyzwaniem dla władz miasta i
miejskich aktywistów. Jednak czy możliwe jest stworzenie
technologii, która pozwoliłaby włączyć jak najszersze grupy
mieszkańców w proces decyzyjny?
W przypadku Warszawy pierwsze kroki zostały już poczynione. 1
października 2009 roku ruszy program „Wzmacnianie mechanizmu
partycypacji społecznej” realizowany przez Centrum Komunikacji
Społecznej m.st. Warszawy. Celem projektu jest zwiększenie wiedzy i
doświadczenia urzędników w prowadzeniu konsultacji społecznych i
zaangażowaniu lokalnej społeczności w realizowane projekty. W
ramach projektu zaplanowano przeprowadzenie szkoleń dla urzędników
samorządowych w zakresie komunikacji i konsultacji społecznych.
Powstanie również platforma internetowa do konsultacji społecznych
dla realizowanych i planowanych przedsięwzięć. Projekt ma
dostarczyć władzom miasta specjalistów-mediatorów społecznych,
którzy będą wspomagali pracowników administracji w procesie
komunikowania się lokalnymi wspólnotami. Projekt będzie realizowany
do końca marca 2011. Daje nadzieję na polepszenie obecnego systemu
relacji na linii mieszkańcy - urząd miasta.
Od tego, czy diagnoza mechanizmów partycypacji okaże się
skuteczna, zależy powodzenie projektu i docelowo jakość przestrzeni
miejskiej Warszawy. Zarówno platforma internetowa, jak i mediatorzy
społeczni przyczynią się bez wątpienia do zwiększenia partycypacji
Warszawiaków. Warto się jednak zastanowić, czy te narzędzia
wystarczą i czy poza wzmocnieniem obecnie istniejących kanałów
komunikacji oraz głosu grup zaangażowanych obywateli przyczynią się
do zaktywizowania innych grup społecznych.
Zaktywizowanie mieszkańców Warszawy (tak samo jak i innych
miast) jest tym trudniejsze, że dotychczas nie byli zachęcani do
brania udziału w konsultacjach i mieli poczucie, że redukuje się
ich do roli niemych obserwatorów, których jedynym zadaniem jest
docenić powstały projekt. Zupełnie, jakby sukces osiągnięty bez
konsultacji z mieszkańcami przysparzał większej chwały jego twórcy
niż projekt powstały w wyniku negocjacji, i był traktowany jako
dowód na to, że to czego potrzeba to talent autora, a nie włączenie
lokalnych wspólnot w proces decyzyjny. Sprzeciw mieszkańców wobec
zrealizowanej decyzji bywa traktowany jako wyraz niewdzięczności,
braku dobrej woli albo przejaw ignorancji, która nie pozwala
docenić światłej wizji zespołu urbanistów i architektów.
Można mnożyć przykłady projektów miejskich powstałych w ciągu
ostatnich dwudziestu lat, które wywołują niezadowolenie
mieszkańców. Do skrajnych należą: Pasaż Wiecha, plac Hoovera,
przestrzeń między Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego a
Wisłą w Warszawie, Plac Miejski w Białymstoku, przestrzeń
wokół Galerii Krakowskiej w Krakowie czy wiele innych. Często są to
przestrzenie mające pełnić funkcje reprezentacyjne, co sprawia, że
bardziej niż inne są podatne do bycia traktowanymi jako obiekty
wizualne przeznaczone do sfotografowania i umieszczenia w
folderze.
Te zmodernizowane przestrzenie mają być kontemplowane z daleka
i używane okazyjnie. Znamienna była tutaj wypowiedź Dariusza Hyca,
autora projektu rewitalizacji Pasażu Wiecha, podczas festiwalu
„Passengers” w 2007 roku, która odbywała się nadmuchiwanym balonie
umieszczonym na środku opustoszałego Pasażu. Dariusz Hyc wyraził
swoje zadowolenie z faktu, że konferencja odbywa się akurat w tym
miejscu, bo do takich wydarzeń został pasaż zaprojektowany.
Jednocześnie ubolewał, że mieszkańcy „wymusili” postawienie ławek i
posadzenie drzew, co jest sprzeczne z jego koncepcją
„wielkomiejskiego pasażu”. Był to jedyny raz, kiedy takie
wydarzenie jak festiwal „Passengers” odbyło się w tym miejscu. Na
co dzień pasaż jest omijany przez przechodniów ze względu na
hulający wiatr i nieprzyjazne granitowe otoczenie. Ironią jest
fakt, że idea wzmacniania partycypacji społecznej, która
przyświecała organizatorom festiwalu, została w tak opaczny sposób
zrozumiana przez projektanta Pasażu.
Projekty rewitalizacji przestrzeni, które nie są konsultowane
z mieszkańcami i nie zyskują ich sympatii, rzadko wywołują otwarte
konflikty społeczne. Zazwyczaj napotykają na niemy protest i są
przez nich omijane. Pojawiają się granitowe pustynie, które
mieszkańcy starają się przemierzyć jak najszybciej, by nie musieć
zbyt długo w nich przebywać. Czasami możliwe są kosmetyczne zmiany,
takie jak postawienie ławek albo posadzenie drzew, jak to się stało
na Pasażu Wiecha, ale nie wpływają one zasadniczo na jego
charakter. Mieszkańcy miast nie lubią przestrzeni, które zostały
stworzone nie dla ich wygody, ale miały cieszyć oko projektanta lub
patrzącego z wysoka urzędnika.
Problem braku partycypacji społecznej na wstępnym etapie
powstawania projektów dotyczy nie tylko planowania miejskich pasaży
i placów, ale również parków, zagospodarowania nieużytków,
planowania układu ulic czy przeznaczenia budynków w centrum miasta,
wytyczania dróg szybkiego ruchu czy autostrad przechodzących przez
dzielnice mieszkaniowe. Brak albo nieskuteczność mechanizmów
partycypacji społecznej stanowią problem zarówno dla mieszkańców,
jak i dla władz miasta. Tym pierwszym odbierają prawo do
decydowania o najbliższym otoczeniu i przestrzeni publicznej
wysokiej jakości. Tym drugim każą zarządzać umarłymi miastami,
które są czyste, gładkie, ale opustoszałe i nikomu nieprzydatne.
Brak komunikacji między władzami miasta i mieszkańcami, ale również
między grupami mieszkańców szkodzi przestrzeni publicznej i
znacznie obniża poziom jakości życia w mieście.
Miasto, aby było żywe i przyjazne, potrzebuje aktywnego
udziału jak najszerszej grupy mieszkańców. Musi być ideą polityczną
opartą, jak proponuje urbanista Krzysztof Nawratek, na idei
zarządzania wspólnoty przez samą siebie. Do wytworzenia takiej
wspólnoty miejskiej konieczne jest powstanie dobrego systemu
komunikacji między mieszkańcami i władzami miasta, który pozwoli
każdej ze stron wyrazić swoją opinię na temat sposobu
zagospodarowania przestrzeni. Potrzebne jest planowanie przestrzeni
miejskiej, które by zmuszało mieszkańców pochodzących z różnych
grup społecznych do kontaktów ze sobą. Przeciwdziałanie powstawaniu
ekskluzywnych przestrzeni, zamkniętych szlaków komunikacyjnych,
które pogłębiają wykluczenie takich grup społecznych jak ludzie
starsi, rodzice z dziećmi, mniejszości etniczne czy
religijne.
Wykluczenie z porządku architektonicznego przekłada się w
praktyce również na wykluczenie z miejskiej wspólnoty. Nie trzeba
formalnych zakazów czy wysokich płotów, aby powstrzymać mieszkańców
przed pojawianiem się w pewnych przestrzeniach. Gdy otoczenie jest
nieprzyjazne, często wystarczy brak zachęty. Architektura silnie na
nas oddziałuje, a każde spotkanie z tkanką miasta jest rodzajem
testu na prawo naszej przynależności – jeśli czujemy się dobrze, to
jest to przestrzeń przeznaczona dla nas; jeśli czujemy się
wyobcowani, zazwyczaj mamy ku temu powody – nasza obecność w danym
miejscu jest źle widziana, albo przynajmniej nieprzewidziana. Brak
autobusów przystosowanych do potrzeb niepełnosprawnych i rodziców z
dziećmi zniechęca do poruszania się po mieście i prowadzi do
ograniczenia liczby wyjść, a więc również uczestniczenia w
otwartych konsultacjach społecznych. Brak wygodnych ławek sprawia,
że osoby starsze rezygnują z przebywania w przestrzeni
publicznej.
Jak zauważa Jacques Rancière, istnieje ścisła relacja pomiędzy
tym, co widzialne i tym, co uznane za społecznie prawomocne.
Konfiguracja przestrzeni i prawo do bycia widzialnym w przestrzeni
miasta ma silne znaczenie polityczne, ponieważ wskazuje, kto ma
prawo zabierać głos w sprawach istotnych dla wspólnoty i czyje
argumenty są uznawane za prawomocne, a czyj głos albo w ogóle nie
jest słyszalny (jak to się dzieje w przypadku przedstawicieli
mniejszości etnicznych zamieszkujących Warszawę) albo jest uznawany
za niewarty uwagi bełkot. Ponadto tych, których nie widać w
przestrzeni miasta nie dotyczą również programy służące wspieraniu
inicjatyw mieszkańców czy innych grup miejskich. Uwagę oraz
wsparcie otrzymują stowarzyszenia, fundacje, ruchy społeczne czy
inne zorganizowane grupy, ale już nie ci, którzy są najbardziej
wykluczeni. Są ślepą plamką dla zarządzających miastem.
Przy planowaniu zwiększania partycypacji należy wziąć pod
uwagę obecność grup mieszkańców, które stosowane dotychczas
narzędzia pomijają. Zdolność oraz chęć do partycypacji nie jest
immanentną cechą obywateli i obywatelek, ale cechą systemu
społecznego. Partycypacja społeczna zawsze odbywa się w relacji
pomiędzy dwoma stronami i zawsze jest zapośredniczona przez
technologie – niezależnie czy będą to klasyczne konsultacje
społeczne odbywające się w urzędzie gminy, strona internetowa czy
inne rozwiązanie. Technologie pośredniczące pomiędzy obywatelami i
władzą nie są neutralnym nośnikiem informacji, ale narzędziem,
które pewne głosy wzmacnia, a inne osłabia przez kreowanie różnego
rodzaju barier takich jak: bariery architektoniczne, bariery w
dostępie do internetu, nieprzyjazny interfejs, bariera językowa,
brak odpowiedniej promocji wśród grup mniej aktywnych obywateli i
obywatelek, czy wiele innych.
Zwrócenie uwagi na istotną rolę wyboru technologii
pośredniczących między władzą a obywatelami zmienia myślenie o
partycypacji jako takiej, bowiem pokazuje, że nie ma uniwersalnego
medium pozwalającego włączać mieszkańców w proces decyzyjny.
Najskuteczniejszym sposobem jest uznanie wielopłaszczyznowego
systemu komunikacji między mieszkańcami i władzą, w którym
informacje zdobywane na każdej z płaszczyzn są traktowane jako
równoważne. To oczywiste stwierdzenie przestaje takim być, jeśli
wyjdziemy poza dwa poziomy przewidziane w projekcie realizowanym
przez Centrum Komunikacji Społecznej – platformy internetowe oraz
poziomu konsultacji społecznych. Wydaje się, że uwzględniono tutaj
dwa poważne poziomy wykluczenia: po pierwsze przestrzennego (trudny
dostęp do urzędu) przez stworzenie platformy internetowej, po
drugie cyfrowego poprzez konsultacje w urzędzie. Czy można
więcej?
Warto zwrócić uwagę na projekt berlińskich architektów
OpenBerlin również operujący na dwóch podobnych wymiarach:
interaktywnej platformy internetowej umieszczonej pod adresem
www.open-berlin.org oraz OpenBerlin Mobile – pojazdu, który pełni
funkcję informacyjną, organizacyjną oraz promocyjną. Tym, co zdaje
się różnić te dwa projektu jest definicja sytuacji wyjściowej,
która sprawia, że projekty nieznacznie, ale jednak się różnią.
Projekt „Wzmacnianie mechanizmu partycypacji społecznej” jest
nastawiony na wspieranie tych grup, który już są zorganizowane, ale
napotykają bariery organizacyjne, albo trudności w komunikacji
interpersonalnej. OpenBerlin opiera się na założeniu, że mieszkanki
i mieszkańcy mają marzenia związane z miastem, i odstraszają ich
nie tylko formalne procedury, ale również nie wierzą, że ich
projekty zostaną zrealizowane. Ta różnica podejścia sprawia, że
duży nacisk kładziony jest na pokonanie pierwszej bariery
onieśmielenia. Na poziomie Internetu jest to filmik reklamowy
udostępniany przez YouTube, opowiadający o marzeniach dotyczących
przestrzeni miasta i obawach związanych z ich realizacją;
interaktywny interfejs z atrakcyjną grafiką podobny do portali
społecznościowych takich jak Facebook czy Nasza-klasa.pl i
działający na podobnej zasadzie (profil użytkowniczki, grono
przyjaciół, różne aplikacje). Zawiera również zestaw prostych
informacji na temat omawianych zagadnień (np. kwestia własności),
giełdę pomysłów oraz informację o pojeździe OpenBerlin. Z kolei
pojazd OpenBerlin jest skonstruowany tak, żeby mógł jednocześnie
służyć do organizowania wycieczek po wybranych punktach Berlina, co
pozwala uwspólnić znajomość topografii między różnymi stronami.
Zaparkowany w danym miejscu na kilka dni służy też jako punkt
informacyjny, platforma dla warsztatów prowadzonych przez
wyszkolonego mediatora przy użyciu środków plastycznych, oraz do
organizowania imprez plenerowych. Zastosowane narzędzia próbują na
różne sposoby zachęcić do udziału w projekcie, uwspólnić wiedzę i
przez możliwość narysowania czegoś, a nie tylko wypowiedzenia
swojego zdania, pozwalają osłabić barierę komunikacyjną związaną z
brakiem kulturowo uwarunkowanych kompetencji językowych.
Innym projektem godnym uwagi nakierowanym na usprawnienie
komunikacji społecznej jest nowojorski telefon 311, który służy do
informowania władz miasta o drobnych zniszczeniach, wadliwym
działaniu transportu publicznego oraz innych miejskich
uciążliwościach. Pełni również rolę infolinii. Pozwala uzyskać
dokładną informację w jaki sposób dokonać różnych płatności
miejskich. Pod 311 dzwoni się zarówno kiedy nie przyjechała
śmieciarka, wyrwano słuchawkę w budce telefonicznej, jak i wówczas,
gdy chce się dowiedzieć o godziny spektaklu lub tryb składania
wniosku o wyrobienie zgubionego dokumentu. Dzięki 311 mieszkańcy
miasta nie muszą orientować się w podziale kompetencji różnych
urzędów i centrów informacyjnych, co zachęca ich do zasięgania
informacji. Co więcej, 311 pozwala niskim kosztem zbierać
informacje na temat szeroko rozumianego funkcjonowania
miasta.
Technologie partycypacji mogą przybierać różne formy. Są to
nie tylko różnego rodzaju narzędzia służące komunikacji językowej
(bezpośredniej czy zapośredniczone przez Internet), ale również
wszystkie obiekty, które przez stworzenie sytuacji społecznej
pozwalają mieszkańcom wyrazić swoją opinię na temat
zagospodarowania przestrzeni przez sam fakt pojawienia się w danym
miejscu. Najbardziej wyrazistym przykładem obiektu miejskiego,
który należy uznać za jedną z technologii partycypacji, jest
projekt Joanny Rajkowskiej „Dotleniacz” realizowany przez Centrum
Sztuki Współczesnej.
Dotleniacz powstał latem 2007 roku na placu Grzybowskim.
Umieszczony w ścisłym centrum miasta staw był miejscem
nietypowym, bowiem powszechnie dostępnym, ale nie tyle przez swoje
położenie, ale przede wszystkim przez swój nieekskluzywny
charakter. Jego forma przyciągała mieszkańców i zachęcała do
odpoczynku, niezależnie czy miał on trwać 5 minut czy 2 godziny.
Jako element pozamiejskiej sielanki pośród bloków przeciwstawia się
planom modernizowania Warszawy polegającym na wykładaniu kostką lub
granitem placów i ulic, przy jednoczesnym oczyszczaniu ich z
niechcianych elementów. Staw porośnięty trzcinami, lilie wodne i
unoszący się w powietrzu ozon zachęcają, żeby usiąść i odpocząć.
Niektórzy spędzali tam cały dzień, z dziećmi, z psem i gazetą. Inni
zatrzymywali się tylko na kilka minut po drodze do pracy, żeby
posiedzieć razem z innymi, pooddychać i bezinteresownie pobyć obok
siebie.
Dotleniacz nie tylko pokazał Warszawiakom, że możliwy jest
inny sposób zagospodarowywania przestrzeni, ale - co może i
bardziej istotne - włączył ponownie w krajobraz miejski centrum
Warszawy starszych ludzi, ludzi z psami, rodziny z dziećmi, czy
uczących się studentów – wszystkich w jednym miejscu. Na brzeg wody
przychodzili zarówno mieszkańcy okolicznych bloków toczyć rozmowy
sąsiedzkie, jak i osoby z innych części Warszawy. Przyczynił się
jednocześnie do pokonania bariery obojętności i onieśmielenia, jak
i zaktywizowania lokalnych mieszkańców do udziału w konsultacjach
na temat zagospodarowania placu Grzybowskiego, prowadzonych przez
władze dzielnicy Śródmieście. Dotleniacz był dowodem na to, że
mieszkańcy pragną spędzać czas wśród zieleni, na wygodnych ławkach
i materacach, oraz że jest to potrzeba, która nie ma związku z
wiekiem, płcią czy zawodem. Przychodzenie nad wodę było nie tylko
formą odpoczynku, ale również sposobem wyrażenia swojego zdania w
debacie dotyczącej planowania przestrzeni Warszawy. To pasywne
głosowanie przez obecność jest tym bardziej godne uwagi, że nie
wymaga ani wiedzy, ani kompetencji kulturowych czy
społecznych.
Dowartościowanie praktyki społecznej, samego faktu używania
danej przestrzeni (w opozycji do unikania innych) pozwala włączyć
do wspólnoty miejskiej aktywnych mieszkańców znacznie więcej osób,
niż w przypadku, gdy uznajemy, że tylko głos albo wypowiedź się
liczy. Poza technologiami opartymi na komunikacji werbalnej ważną
rolę we wzmacnianiu i stymulowaniu działań partycypacyjnych mają
różnego rodzaju akcje artystyczne. Zarówno te skupione wokół
obiektów małej architektury, jak różowe jelenie projektu Bęc
Zmiana, Dotleniacz czy palma („Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”
Joanny Rajkowskiej), jak i dużych obiektów jak Stadion
Dziesięciolecia, wokół którego odbyła się seria projektów
artystycznych organizowanych przez Joannę Warszę. Zwróciły one
uwagę nie tylko na sam Stadion, ale i na pracujące na nim
mniejszości etniczne. Ważną rolę odgrywają również happeningi
służące unaocznieniu mieszkańcom innych sposobów zagospodarowania
przestrzeni, na przykład zaaranżowanie przestrzeni za pomocą
tropikalnych roślin w doniczkach (akcja Aleksandry Wasilkowskiej i
Krzysztofa Żwirliblisa na Dworcu Wschodnim), rozłożenie trawy z
rolki (projekt Agi Szreder „Pamiętaj! Kryzys nie zwalnia Cię od
odpoczynku!”) czy zachęcanie przechodniów do konsultowania modelu
zagospodarowania danej przestrzeni (projekt Aleksandry
Wasilkowskiej i Krzysztofa Żwirliblisa ,„Bezinteresowna przestrzeń
miejska”).
Platformy internetowe, numery telefoniczne, konsultacje
społeczne w urzędach, namioty, wiaty i różnego rodzaju pojazdy
pozwalające dotrzeć do tych, którzy urzędy omijają, miejskie
happeningi, duże i małe obiekty artystyczne powinny być traktowane
jako różne dopełniające się sposoby służące poznaniu opinii
mieszkańców na temat ich miasta i możliwych kierunków zmiany, oraz
zaktywizowaniu szerszych grup społecznych. To czego miasto
potrzebuje to wzmacnianie obecnych mechanizmów partycypacji oraz
ciągłe stwarzanie nowych, które pozwolą dopuścić do miejskiej
wspólnoty jak najszerszą rzeszę mieszkańców.
Źródło: inf. własna