Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Paradoks polega na tym, że udało nam się wypromować Wisłę, pokazać ludziom, co jest fajne, co można robić, udało się też pokazać urzędowi, co jest potrzebne. I dziś prawie wszystkie nasze działania są powielane! Ale już bez nas. A my jesteśmy na ostatnich nogach – mówi Przemek Pasek z Fundacji Ja Wisła.
Ignacy Dudkiewicz: – Byliście pierwsi.
Przemek Pasek, Fundacja Ja Wisła: – To prawda. Byliśmy pionierami przywracania Wisły Warszawie czy też – inaczej to ujmując – zwracania miasta ku rzece.
Reklama
A teraz?
P.P.: – Jest ciężko. Od kiedy w 2005 roku powstała Fundacja, aż do 2009 roku, wsparcie dla nas ze strony miasta rosło lawinowo – z poziomu 5,5 tysiąca do prawie miliona złotych. A potem, w ciągu jednego roku, spadło praktycznie do zera.
Dlaczego tak się stało?
P.P.: – Mogę się jedynie domyślać. Pamiętam bardzo dla mnie ważne, ale i smutne spotkanie z jednym z ówczesnych wiceprezydentów miasta, panem Andrzejem Jakubiakiem, który powiedział wprost, że „organizacje pozarządowe są kwiatami na balkonie, z którego on odbiera defilady”. Podziękowałem i wyszedłem, bo moje wzburzenie sięgnęło zenitu. Uświadomiono mi, jakie jest rzeczywiste podejście przynajmniej części władz Warszawy do mieszkańców.
Do mieszkańców czy organizacji?
P.P.: – To się łączy. Organizacje traktuję rzeczywiście jako kwiaty, które wyrastają z woli mieszkańców. Ale nie na czyimś balkonie, na którym można je hodować dla swojego jedynie pożytku. Ani siebie, ani Fundacji, ani innych organizacji nie uznawałem nigdy za dekorację. Myślę, że władzom miasta przydałoby się zrobienie rachunku sumienia, zastanowienie się, jaki jest ich rzeczywisty stosunek do organizacji pozarządowych.
To nie jest jednolite stanowisko.
P.P.: – Jasne. Warszawa w skali kraju jest liderem we wchodzeniu we współpracę z NGO-sami, liderem tych przemian – trzeba mieć tego świadomość. A mimo to, spotykając niektórych urzędników, mam wrażenie, że tkwią oni wciąż głęboko w XIX wieku. Oczywiście, nie jest tak, że cały urząd jest zły. Wprost przeciwnie – lwia część urzędników jest świetna i jestem im wdzięczny. Ale w tak dużym organizmie wystarczy kilka decyzyjnych osób, mających zupełnie inne podejście, prowadzących inną politykę i robi się bardzo niedobrze. Mówię więc przede wszystkim o własnym podwórku, o pełnomocniku do spraw Wisły oraz o Zarządzie Mienia Miasta. Napotykamy we współpracy z nimi na olbrzymie problemy.
Podałbyś przykład?
P.P.: – Mam ich mnóstwo. Kiedy parę lat temu złożyliśmy do Centrum Komunikacji Społecznej projekt „Chodź nad Wisłę”, który realizowaliśmy z sukcesem przez szereg lat, rozwijaliśmy go przy wsparciu miasta, nagle został w całości odrzucony. Usłyszałem jedynie: „Panie Przemku, pan wie i ja wiem”. Wystarczył jeden telefon pani dyrektor z Zarządu Mienia Miasta, żeby wniosek Fundacji, teoretycznie oceniany przez niezależną komisję, został negatywnie rozpatrzony.
Tego typu politykę odczuwam jako bardzo bolesną karę.
Karę za co?
P.P.: – Za to, że mówiliśmy o Wiśle rzeczy prawdziwe: i fajne, i niefajne. Kiedy miasto zaczęło się do Wisły przyznawać, prowadzić nad nią działania, zakładaliśmy Komisję Dialogu Społecznego do spraw Wisły, której byłem przewodniczącym. Na początku wszyscy wierzyliśmy w ten wielki zryw, Komisja liczyła kilkudziesięciu członków, zasiadali w niej eksperci od wszystkich dziedzin związanych z rzeką, poświęcając społecznie swój czas. Ale nasze rady nie były brane pod uwagę, co doprowadziło do upadku Komisji. Dzisiaj składa się ona z organizacji, które doskonale zrozumiały wizję miasta, za swoje uznając motto: „miło i przyjemnie o Wiśle”.
Wróćmy do przykładów.
P.P.: – Od 2006 roku staramy się o uzyskanie dzierżawy w Porcie Czerniakowskim. Nieustannie nam jej odmawiano. Pan pełnomocnik Piwowarski powiedział wprost: „Przemek, usuń się z Portu, a damy wam żyć”. Zostaliśmy więc wezwani do opuszczenia bezumownie wykorzystywanego terenu. W każdej chwili miasto może nałożyć na nas karę kilkuset tysięcy złotych. I nie wiem, czy po tym wywiadzie tak się właśnie nie stanie...
Miejmy nadzieję, że nie.
P.P.: – To wszystko zależy od dobrej woli urzędników. Podam kolejny przykład. Kiedyś Fundacja zbudowała parkiet o powierzchni stu metrów kwadratowych, kilkanaście razy wykorzystywany na miejski projekt „Tańce na dechach”. Nie rozmontowaliśmy go na zimę, podejrzewając, że w kolejnym roku znów dostaniemy dotację. Zamiast tego Zarząd Mienia Miasta przysłał swoich mierniczych, którzy wyliczyli, że Fundacja zajmuje ponad sześć tysięcy metrów kwadratowych. Przypomnę, że parkiet miał ich sto. Ale w jednym miejscu był parkiet, w drugim stał toi-toi, w trzecim leżała drewniana łódka, a w czwartym stojaki rowerowe – dodajmy, że postawione przez samorząd, bo przez Urząd Dzielnicy Śródmieście. Łącząc linią te cztery punkty, wyszło rzeczywiście ponad pół hektara.
Dosyć to absurdalne.
P.P.: – Prawda? Skończyło się to dla nas korzystnie tylko dlatego, że przy okazji wyborów prezydenckich nasi sympatycy w ciągu jednego dnia napisali kilka tysięcy maili do pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Tego samego dnia o godzinie siedemnastej dyrektor Jakubowicz z Zarządu Mienia Miasta zmieniła swoją decyzję, czego nie była w stanie zrobić przez jedenaście miesięcy walki. Ale dostaliśmy karę za opóźnienie w zapłacie.
Zapłaciliście?
P.P.: – Długo się wahałem, ale wiceprezydent obiecał mi osobiście, składając słowo honoru, że kiedy Fundacja zapłaci karę, to otworzy to drogę do dzierżawy terenu. W swojej naiwności uwierzyłem. Zapłacenie tej kary – siedemnastu tysięcy złotych – było dla nas finansowym samobójstwem, a dzierżawy jak nie było, tak nie ma. Tego rodzaju sytuacji było znacznie więcej. Przyzwyczaiłem się już do życia na linii frontu.
Byliście pierwsi, coś wam się należy?
P.P.: – Nie spodziewam się nagród od miasta. Nie chodzi też o to, żebyśmy dostawali kasę zamiast innych. Warto dzielić te olbrzymie pieniądze na dwadzieścia różnych organizacji, realizujących różnorodne działania, w różnych miejscach i czasie.
O tę różnorodność też wam chodziło.
P.P.: – Jak najbardziej! Paradoks polega na tym, że udało nam się wypromować Wisłę, pokazać ludziom, co jest fajne, co można robić, udało się też pokazać urzędowi, co jest potrzebne. I dziś prawie wszystkie nasze działania są powielane! Zrobiliśmy dużą robotę: byliśmy pierwszym kinem plenerowym nad Wisłą, pierwszym koncertem, puściliśmy pierwsze łódki i prom na drugą stronę Wisły, zrobiliśmy pierwszą plażę i ścieżkę edukacyjną – mogę długo wymieniać. I te działania są wciąż realizowane, ale już bez nas. A my jesteśmy na ostatnich nogach.
Mówiłeś, że nie cały urząd jest taki sam.
P.P.: – Pewną jaskółką nadziei jest Biuro Edukacji, które ogłosiło w tym roku konkurs na działania edukacyjne nad Wisłą, z którego otrzymaliśmy dofinansowanie, dzięki któremu zrealizujemy dwadzieścia cztery rejsy z dzieciakami, a także lekcje w szkołach. Cieszę się, że urząd rzeczywiście nie ma jednej twarzy i są biura, w których nie jesteśmy na cenzurowanym, a nasza oferta jest oceniania merytorycznie.
Jakie macie teraz plany na rozwój?
P.P.: – Większość celów, które sobie postawiliśmy w 2005 roku, została osiągnięta. Nie wszystkie, bo nie zbudowano na przykład Muzeum Wisły i spłonął Dworzec Wodny. Ale rzeczywiście musimy dziś określić kolejne wyzwania. I jednym z nich mogłoby być odrodzenie turystycznej i rekreacyjnej żeglugi pasażerskiej na Wiśle. Trzeba przywrócić jej głos, opowiadać o niej. Dobrze byłoby stworzyć flotę stateczków, które będą w stanie zabrać na pokład powiedzmy dwadzieścia osób i dopłynąć do Modlina, Dęblina, Góry Kalwarii, Wyszogrodu, Czerwińska, Płocka... Mazowsze najpiękniejsze jest właśnie dzięki Wiśle.
Ładne miejsca.
P.P.: – Bo Wisła jest taką nitką, na którą są nanizane prawdziwe perełki w postaci różnych miejscowości. Każda z nich z osobna ma zbyt mały potencjał, żeby stać się samodzielnym produktem turystycznym, ale wiele z nich ma dużo do zaoferowania. W Czersku jest wspaniały, średniowieczny zamek, w Górze Kalwarii synagoga i historia tamtejszych cadyków, jest twierdza Modlin – największa twierdza carska na ziemiach polskich, jest Czerwińsk, Płock, Puszcza Kampinoska, sieć rezerwatów przyrody i obszarów Natura 2000... Jest co pokazać.
A czego jeszcze Wisła potrzebuje?
P.P.: – Elementarną rzeczą, o której mówię od zawsze, jest to, że aby móc miło i bezpiecznie spędzać czas nad Wisłą, trzeba ją najpierw posprzątać. I bardzo się cieszę, że od kilku lat miasto sprząta nad Wisłą i za tę pracę dziękuję. Ale nie wystarczy robić tego jedynie w Śródmieściu. Wisła ma sześćdziesiąt kilometrów wybrzeży w mieście. Cały ten teren wymaga sprzątania, stworzenia ścieżek edukacyjno-spacerowych, infrastruktury w postaci ławek, polan piknikowych, miejsc do obserwacji ptaków… Obecnie nad Wisłę przychodzi po kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którym potrzeba więcej, niż trzy miejsca ogniskowe. Trzeba za tym nadążać.
To olbrzymia inwestycja.
P.P.: – Oczywiście. Ale Wisła jest naprawdę ważną sprawą dla miasta. To ogromny potencjał do wykorzystania. To dziewiętnasta dzielnica, która nie ma burmistrza i budżetu.
A przecież już teraz miasto pakuje bardzo duże pieniądze w Wisłę.
P.P.: – Tylko nie zawsze robi to z sensem. Jeżeli organizuje projekt „Pedałuj i płyń”, którego celem jest promocja turystyki rowerowej i łódkowej po Wiśle, a finansuje z niego budowę fontann na Podzamczu, to musimy zdać sobie sprawę, że mają się one jak pięść do nosa w stosunku do turystyki rowerowej nad Wisłą.
Ja Wisła posiada jedyną w Warszawie łódź zdolną do przewożenia rowerów na dłuższe dystanse. Przez kilka lat realizowaliśmy więc projekt rejsów do Konstancina z rowerami. Kiedy Urząd Miasta ogłosił konkurs na dofinansowanie działań promujących turystykę rowerowo-wiślaną, złożyliśmy trzy wnioski na tego typu działania – połączenie rejsu i wycieczki rowerowej.
Brzmi sensownie.
P.P.: – Mimo to nasze wnioski dostały zero punktów. A w komisji zasiadał pan Piwowarski…
Wracając do obecnie podejmowanych inwestycji...
P.P.: – Miasto zorientowało się, że Wisła jest tematem nośnym, który może mieć znaczenie polityczne. Postanowiło więc najtańszą drogą realizować projekty, które zaistnieją medialnie, a niekoniecznie te najbardziej potrzebne. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich działań, część z nich jest bardzo istotna: dotyczy to choćby plaż, promów, ścieżek rowerowych, przebudowy bulwaru.
No właśnie. Jak oceniasz tę ostatnią sprawę?
P.P.: – To świetnie, że remont został podjęty, bo bulwar był w fatalnym stanie. Dziwi mnie jednak, że Urząd Miasta wydaje ogromne pieniądze na remont zaledwie 1/3 jego długości. Gdybym to ja był prezydentem, zrobiłbym bulwar trochę skromniejszy, za to posiadający podstawową infrastrukturę umożliwiającą cumowanie barek i statków na całej jego długości. Potem bym go dopieszczał. Ale na pewno będzie lepiej niż było. Zawsze istnieje rozdźwięk między marzeniem a spełnieniem. Może zbyt dużo oczekuję i zbyt dużo chciałbym naraz.
Spójrzmy na drugą stronę rzeki. Mówi się, że tak zielony brzeg rzeki w mieście jest ewenementem.
P.P.: – Jest, choć wbrew temu, co się często powtarza, nie jest to brzeg dziki. Drzewa, które znajdują się na wybrzeżu Saskiej Kępy i Pragi, wyrosły na terenie porzuconym przez człowieka. Przed wojną działały tam ośrodki wypoczynkowe z plażami, przystaniami... Za to drzew było tam jak na lekarstwo. Po wojnie mieliśmy do czynienia po prostu z wtórną sukcesją lasu łęgowego.
W którym żyje mnóstwo zwierząt...
P.P.: – Tak, bo to najcenniejszy ekosystem w Polsce. Od Dęblina do Płocka rozciąga się wzdłuż Wisły trzydzieści tysięcy hektarów obszaru Natura 2000, stanowiących jeden z głównych szlaków migracji około dwustu gatunków ptaków w Europie. Obserwujemy również migrację ssaków, w Warszawie czasami spotkać można łosie, jelenie czy wilki.
Jest też teren zupełnie naturalny i dziki, a więc rezerwat Wyspy Zawadowskie na wysokości Wilanowa, na których znajdują się kolonie lęgowe mew, rybitw i sieweczek.
To wszystko wymaga ochrony.
P.P.: – I Urząd Miasta realizuje projekt ochrony siedlisk ptaków na Wiśle, wydając na to olbrzymie pieniądze. Tyle tylko, że przełożenie na ochronę rezerwatu na Wyspach Zawadowskich jest żadne.
To na co idą pieniądze?
P.P.: – W Porcie Żerańskim powstać mają barki wypełnione piaskiem, na których lęgnąć się mają rybitwy. Ciężko nawet to komentować, tak duży jest nonsens tego pomysłu. Takie barki mają sens na odcinkach rzeki pozbawionych wysp, z daleka od dużych ośrodków ludzkich. W środku miasta jest bowiem za dużo krukowatych, głównie siwej wrony, która – mówiąc wprost – wytłucze te rybitwy. To zdanie nie tylko moje, ale też kluczowych ornitologów zajmujących się ochroną tych ptaków.
A co byście proponowali?
P.P.: – Lepiej byłoby na istniejących wyspach, będących koloniami lęgowymi, wprowadzić całodobowy monitoring od końca kwietnia do połowy sierpnia. Bo wystarczy, że przypłynie spływ kajakowy, którego uczestnicy wyjdą na wyspę się poopalać. Wszystkie rybitwy odlecą, a przy takim słońcu piasek nagrzewa się do siedemdziesięciu stopni, wobec czego jajka złożone w dołkach w piasku gotują się na twardo. I cały sens lecenia rybitw z RPA do Polski bierze w łeb.
Wróćmy na koniec do współpracy z urzędem. Patrzysz w przyszłość z jakimkolwiek optymizmem?
P.P.: – Straciłem wszelką nadzieję, od kiedy pół roku temu złożyliśmy prośbę o profesjonalną mediację i do dziś nie dostaliśmy nawet odpowiedzi.
To wszystko wina urzędu?
P.P.: – Każdy opowiada swoją prawdę i gdybyś zrobił wywiad z drugą stroną, usłyszałbyś pewnie kontrargumenty. Można je potem zbijać i dyskutować. Ale do tego trzeba chcieć rozmawiać. Odpowiadając wprost: wiem, że wina leży też po mojej stronie, bo jak mnie coś wkurzy, to łatwo wybucham. Parę razy poobrażałem urzędników i ubolewam z tego powodu.
Co dalej?
P.P.: – Pozostaje mi tylko robić swoje. Bo to jest moje życie.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.