Uczniowie mają małe poczucie związku ze społecznością lokalną, bo gdzie indziej się uczą, gdzie indziej mieszkają, a jeszcze gdzie indziej spędzają wolny czas. Pytanie o to, czy mieliby działać w szkole, czy w miejscu zamieszkania, jak tworzyć ofertę domów kultury, zajęć pozalekcyjnych – to wszystko bardzo trudne dylematy – mówi Kuba Radzewicz w kolejnym wywiadzie z cyklu „Miasto Obywateli”.
Ignacy Dudkiewicz: – Dobrze ci się żyje w Warszawie?
Kuba Radzewicz, Polska Rada Organizacji Młodzieżowych: – Tak. Dobrze działa komunikacja, jest bogata oferta kulturalna, dobre uczelnie. Co więcej, dla osoby związanej z organizacjami pozarządowymi to właśnie w stolicy jest centrum. Generalnie żyje mi się tu dobrze.
Widać tę jakość życia w badaniach?
K.R.: – W ogólnoświatowym projekcie „Youthful Cities” sformułowano różne wyznaczniki tego, czy miasto jest przyjazne dla młodych ludzi. Wśród nich jest przystępność cenowa, cyfryzacja i dostęp do mediów, transport, bezpieczeństwo miasta, zaangażowanie społeczne, różnorodność, ochrona środowiska i zrównoważony rozwój, oraz ochrona zdrowia. W skali Polski, poza przystępnością cenową, zwłaszcza mieszkań, w Warszawie żyje się pod tymi względami znacznie lepiej niż w innych miastach.
A jak oceniasz kwestię możliwości zaangażowania młodzieży w procesy decyzyjne?
K.R.: – Pracuję z Młodzieżową Radą Warszawy i widzę jak to wygląda. Problem jest taki sam, jak w wielu innych gminach, w których pracujemy z fundacją „Civis Polonus”. Młodzieżowa Rada Warszawy działa, ale w ważnych sprawach głosu młodych się nie słucha. To zresztą szersze zjawisko, które obserwujemy już na poziomie samorządów uczniowskich. W wielu przypadkach wszystkie decyzje podejmowane są ostatecznie przez dyrektorów i nauczycieli – nawet w najprostszych sprawach. Wciąż wiele jest do zrobienia, szczególnie w zakresie edukacji obywatelskiej. Mówimy więc o zupełnych podstawach.
Słyszałem opinie, że młodzieżowe rady gminy często są wydmuszką.
K.R.: – Jest takie zagrożenie. Zresztą, o czym my mówimy? Tylko 8% gmin w Polsce ma młodzieżowe rady. A tam, gdzie już działają, mało kto wie, jak powinny funkcjonować. Najczęściej więc działają tak, jak jest wygodnie władzom. To narzędzie ma wiele słabych stron. Młodzieżowe rady są osadzone w rzeczywistości urzędowej, co stwarza konieczność posługiwania się specyficznym językiem, jej członkowie często są niepołączeni wspólną wizją czy wartościami, są z różnych szkół, nie znają się. Wydawałoby się oczywiste, że taką grupę trzeba najpierw zintegrować. Ale ostatnio prowadziłem szkolenie w mieście, w którym młodzieżowa rada działa od pięciu miesięcy, a jej członkowie nie znają swoich imion. Dużo zależy od otoczenia, systemowych rozwiązań i nastawienia władz. Ale mimo tych słabości uważam, że młodzieżowa rada może być dobrym sposobem na prowadzenie długotrwałego i poważnego dialogu z młodzieżą przez władze.
Czy Warszawa nie mogłaby być prekursorem we wprowadzaniu dobrych praktyk?
K.R.: – To nie takie proste. W Warszawie funkcjonowanie młodzieżowej rady miasta jest dodatkowo utrudnione. Ponieważ jest to metropolia, proces decyzyjny jest jeszcze bardziej oddalony od wpływu zwykłego obywatela. Młodzieżowa Rada Warszawy działa dopiero od kilku lat. I trzeba przyznać, że Biuro Edukacji bardzo się stara, by rozwijać jej działalność.
Problemem Warszawy jest także to, że w szkołach na ogół uczy się młodzież z różnych dzielnic. Ponadto dostępna tu jest bardzo szeroka oferta, jest tyle możliwości spędzania czasu, że trudno zachęcić młodzież do uczestniczenia we współdecydowaniu.
A jak funkcjonują młodzieżowe rady na poziomie dzielnic?
K.R.: – Bardzo różnie. Zależy to choćby od zaangażowania szkół, od tego, czy osoby, które mają reprezentować młodzież dzielnicy, rzeczywiście zostały przez kogoś wybrane, czy uczniowie mają w ogóle wiedzę, że ktoś ich reprezentuje. Zależy to też od podejścia władz. Bo zbyt często odbywa się to na zasadzie: zróbcie festyn. Centrum Komunikacji Społecznej stara się obecnie, żeby rady działały we wszystkich dzielnicach. W kilku wciąż ich jeszcze nie ma.
Znajdzie się dobry przykład?
K.R.: – Jasne. Dobrze działa młodzieżowa rada w Śródmieściu, starająca się być rzeczywistym łącznikiem między młodzieżą a władzą. Jej członkowie działają też na polu aktywizacji młodych, bo przecież nie są tylko po to, by wyłącznie konsultować. Wciąż jest jednak wiele do zmiany w innych dzielnicach.
Co może konsultować młodzież?
K.R.: – Ważne, żeby mogła się wypowiadać nie tylko na tematy stricte młodzieżowe, ale także na inne tematy związane z życiem miasta, i żeby ich głos był realnie brany pod uwagę.
Podaj, proszę, przykład.
K.R.: – Są miasta w Polsce, w których młodzież jest dopuszczana do wspólnego konsultowania dwóch, trzech konkretnych decyzji lokalnej władzy w ciągu roku. W Płużnicy w Kujawsko-Pomorskim, kiedy rozstrzygana była kwestia zagospodarowania plaży, wójt pytał młodzieżową radę o zdanie, a jej członkowie z kolei poznawali opinie uczniów w szkołach – nie za pomocą ankiet, ale różnych form konsultacji dostosowanych do wieku.
Istnieją też inne, już przetestowane – i to tuż pod Warszawą – narzędzia. W Piasecznie w zeszłym roku powstał budżet młodzieżowy. Zorganizowano konsultacje i złożono obietnicę realizacji jednej, wybranej przez młodzież, inicjatywy. Ostatecznie, po konsultacjach w szkołach i miejskiej debacie, władze miasta postanowiły zrealizować nie jedną, a cztery inwestycje. Teraz podobne działania prowadzone są w innych miastach, na przykład w moim rodzinnym Starogardzie Gdańskim.
Jak te doświadczenie można byłoby przełożyć na poziom metropolii, jaką jest Warszawa?
K.R.: – Zawsze rekomenduję, żeby młodzież mogła wpływać choćby na ofertę instytucji sportowych i kulturalnych, często do nich kierowaną, a rzadko z nimi konsultowaną. Koniec końców jednak chodzi o to, by stworzyć spójny system działania instytucji publicznych i pozarządowych na rzecz młodzieży.
Co mogłoby się na taki system składać?
K.R.: – Można wyróżnić konkretne narzędzia: pakiet szkoleń dla młodzieżowych liderów, zapewnienie miejsca do spotkań, czy mini-granty na inicjatywy. Niekiedy nawet pięćset złotych ze wsparciem mądrego dorosłego może dać możliwość realizacji jednego projektu, który pokaże młodym ludziom, że mogą coś robić, że mogą się czuć odpowiedzialni za swoją społeczność, co ma szansę uruchomić całą machinę ich zaangażowania społecznego.
Widzisz działania ku temu zmierzające?
K.R.: – Stowarzyszenie „Morena” z Gdańska dostało niedawno wsparcie z kilku stron na prowadzenie całościowo pomyślanego programu rozwijania aktywności społecznej wśród młodzieży w Warszawie. Zajmują się i regrantingiem, i rozwijaniem kompetencji, i tworzeniem infrastruktury wsparcia, i pomocą w takim opisywaniu nabytych umiejętności, by były zrozumiałe dla pracodawców, którzy uczestniczyli w konsultowaniu programu. To dobry kierunek.
Systemu brakuje chyba jednak także na poziomie centralnym.
K.R.: – Oczywiście. Niedawno ze strony Rady Pożytku Publicznego padł pomysł, żeby stworzyć strategię podejścia rządu do młodzieży, bo perspektywa czasowa ostatniej skończyła się w 2012 roku. W tej chwili nie ma żadnej spójnej wizji tej polityki. Brakuje uwspólnienia działań różnych resortów i regularnej diagnozy, która stanowiłaby punkt wyjścia do tworzenia polityki na rzecz młodzieży. Powstał raport Młodzi 2011, jednak nie wyniknęły z niego żadne działania. Proponowano, żeby stworzyć sekretariat do spraw młodzieży, który mógłby robić badania, koordynować pracę ministerstw w zakresie polityki młodzieżowej, konsultować się z organizacjami i ekspertami. Niestety, ostatecznie z całej tej propozycji, według mojej wiedzy na ten moment, ostał się jedynie komponent grantowy. Oczywiście, oznacza to jakiś zastrzyk gotówki dla organizacji młodzieżowych, ale nie rozwiązuje niczego na poziomie systemowym. Zgodnie z zasadami profesjonalnego projektowania polityk publicznych powinny opierać się one na najlepszych dostępnych dowodach, wspierać nowe sposoby rozwiązywania problemów i angażować interesariuszy na każdym etapie tworzenia. W Polsce działania na rzecz młodzieży wciąż są raczej odpowiedzią na różnego rodzaju kryzysy, aktualnie problem zatrudnienia, niż realizacją zaplanowanej i długofalowej strategii.
Warto zresztą, żeby młodzież mogła działać nie tylko w organizacjach.
K.R.: – To prawda. W Warszawie, tak jak w całej Polsce, brakuje miejsc, w których młodzież mogłaby nie tyle się spotykać, co wspólnie działać. Oczywiście, są właśnie organizacje pozarządowe, ale mają one swoje naturalne ograniczenia. Są kraje, w których w każdej gminie funkcjonuje centrum spotkań młodzieży, czynne cały dzień, do którego młodzi ludzie mogą przyjść i uzyskać wsparcie zatrudnionego tam pracownika młodzieżowego, który pomoże im napisać projekt, zaplanować i zrealizować inicjatywę, zaangażować się. Działa to na bardzo lokalnym poziomie.
Do tego także potrzeba systemu.
K.R.: – Jasne. Stworzenie takiego miejsca należy tam do ustawowych obowiązków gminy. A w Polsce, także w Warszawie, bardzo często miejsca kierujące swoje działania do młodzieży, funkcjonują jak „dorosłe” domy kultury – mają czasami nawet bardzo ciekawą, ale już gotową ofertę. Tworzą relację klient-usługodawca, zamiast obywatel-wspierający. Brakuje miejsc, w którym młodzi mogliby wspólnie działać, zastanowić się nad czymś nowym. Miejsc spotkań zdefiniowanych inaczej niż kawiarnia. W których młodzież mogłaby poczuć, że jest gospodarzem.
Użyłeś sformułowania „pracownik młodzieżowy”…
K.R.: – Ano właśnie. Na tym też polega problem, że kiedy pójdę do burmistrza i powiem, że warto byłoby stworzyć centrum młodzieżowe i zatrudnić w nim pracownika młodzieżowego, to dla niego to nic nie znaczy. Na Litwie to działa, bo podobny zawód jest w systemie od dwudziestu lat, od dwudziestu lat działa Krajowa Rada Młodzieży, rady lokalne, regionalne, gminne. Wypracowano język i wykształcono osoby, które się tym zajmują.
Kim więc jest pracownik młodzieżowy?
K.R.: – To osoba, która nie zajmuje się ani stricte edukacją, ani wychowywaniem, ale wspólnym działaniem z młodzieżą. W Polsce albo się młodzież, uczy, albo wychowuje, albo pracuje z grupami trudnymi. A model, o którym mówimy, wymaga bardziej partnerskiego podejścia. Chcemy jako Polska Rada Organizacji Młodzieżowych wprowadzić nowelizację do Ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie, by w artykule czwartym rozszerzyć sfery zadań publicznych należących do działalności pożytku publicznego o „działalność z i na rzecz młodzieży”. Zależy nam na docenieniu podmiotowego podejścia i otworzeniu możliwości finansowania takich inicjatyw. Obecnie, chcąc robić fajne rzeczy z młodzieżą, trzeba albo na siłę wpisać się w edukację, albo w działalność wychowawczą i organizację obozów.
Warto byłoby także, żeby organizacje pozarządowe zwróciły się do korzeni społecznościowych, żeby w większym stopniu postawiły na związek z lokalnością, z sąsiedztwem, na wzór amerykańskich community organizations.
W Warszawie akurat obserwujemy zwrot ku lokalności.
K.R.: – To konieczność, od której się nie ucieknie. Warto się przy tym zastanowić, jak trafić z podobnymi działaniami do młodzieży. Z badań przeprowadzonych przy okazji projektu „Od diagnozy do strategii” prowadzonego przez Centrum Komunikacji Społecznych wynika, że uczniowie mają małe poczucie związku ze społecznością lokalną, bo gdzie indziej się uczą, gdzie indziej mieszkają, a jeszcze gdzie indziej spędzają wolny czas. Pytanie o to, czy mieliby działać w szkole, czy w miejscu zamieszkania, jak tworzyć ofertę domów kultury, zajęć pozalekcyjnych – to wszystko bardzo trudne dylematy, które trzeba rozwiązać na poziomie całego miasta.
Czasem nie jest łatwo rozmawiać o tym z młodzieżą.
K.R.: – Nikt nie mówi, że jest to proste. Zdanie młodzieży często wiąże się zakwestionowaniem statusu quo. I bardzo dobrze! To jest nieuniknione. Próba wyciszania jej głosu to taktyka najłatwiejsza, ale zgubna. Sztuką jest rozmawiać o tym, widzieć potrzebę podobnej kontestacji, a jeszcze większą sztuką jest włączać jej dobre efekty do polityki.
A nie masz poczucia, że samorząd warszawski czy samorządy dzielnicowe, niekiedy się młodzieży i jej kontestacji po prostu boją?
K.R.: – Przede wszystkim samorząd nie widzi potrzeby dialogu z młodzieżą. Ponieważ jego prowadzenie nie jest wpisane w obowiązki polskich szkół czy samorządu, to na co dzień schodzi na drugi plan. Brakuje nam zakorzenienia, kultury rozmowy z obywatelami niezależnie od ich wieku. Poza tym w Polsce aktywność społeczna w największej mierze skupiona jest na organizacji akcji, a nie opiniowaniu decyzji władz publicznych. Tak jak mówię, ten problem nie dotyczy jedynie młodych ludzi, staramy się na niego odpowiedzieć w nowym projekcie Szkoły Liderów – Krajowej Sieci Konsultacyjnej Liderów, przy którym aktualnie pracuję.
Niezależnie od wieku, ale też sytuacji życiowej…
K.R.: – Tak. Bo nie chodzi o to, żeby pracować tylko z młodzieżą wykluczoną. Oczywiście także, ale działajmy również z tymi, którzy po prostu chcą coś zrobić. W młodych ludziach tkwi olbrzymi potencjał. Projektując działania dla i z młodymi ludźmi, powinniśmy zaczynać właśnie od ich potencjału, a nie problemów. Często chcą coś zmienić, coś zrobić, ale trzeba im pokazać jak albo pomóc im znaleźć własną drogę. Byłem ostatnio na szkoleniu w podwarszawskiej gminie, w której rada młodzieżowa cały czas organizuje turnieje: a to siatkówki, a to koszykówki, piłki nożnej. Są już tym zmęczeni, ale nikt im nie powiedział, że można inaczej. Niewiele trzeba było, żeby otworzyć im oczy i uruchomić ich inwencję.
Kuba Radzewicz jest Przewodniczącym Zarządu Polskiej Rady Organizacji Młodzieżowych. Na co dzień pracuje w Szkole Liderów jako koordynator projektów, trener w Fundacji Civis Polonus oraz młodszy trener w Zespole Trenerskim Narodowej Agencji Programu Erasmus+ Młodzież. Student Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW, autor pracy licencjackiej na temat Kryteriów skuteczności działania młodzieżowych rad gmin. Jako młodszy ekspert zaangażowany był w ewaluację programu Obywatele dla Demokracji w Polsce.