Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Działania kulturalne i artystyczne nie mogą być tylko celem i wartością samą w sobie, ale przede wszystkim narzędziem do tworzenia więzi społecznych, integracji, budowania społeczności lokalnych. Zwiększenie możliwości realizacji działań oddolnych uważam za priorytet – mówi Karol Wittels w kolejnym odcinku cyklu „Miasto obywateli”.
Trzy zmiany, których potrzebuje Warszawa, według Karola Wittelsa:
1. Wzmocnienie systemu ewaluacji zarówno w odniesieniu do instytucji kultury, jak i organizacji pozarządowych, korzystających ze środków miejskich w ramach otwartych konkursów ofert.
2. Zwiększenie nacisku na społeczny i integracyjny aspekt działań kulturalnych i artystycznych.
3. Stworzenie systemu motywującego do regularnej współpracy między miejskimi instytucjami kultury a organizacjami pozarządowymi.
Ignacy Dudkiewicz: – Czemu służą obecnie podejmowane działania kulturalne i artystyczne w Warszawie?
Karol Wittles, prezes Fundacji Obserwatorium: – Czasem trudno powiedzieć. Niestety w obrębie instytucji kultury niezbyt dobrze jest ze sprawozdawczością. Oczywiście, mają one niezależność prawną i mogą realizować swoje działania w ramach dotacji, którą dostają z miasta. Niemniej jednak powinny się z tego jawniej rozliczać, bo żyją z pieniędzy podatników. Dotyczy to także teatrów, na działalność których przeznaczana jest połowa budżetu miasta na kulturę. Dobrze byłoby to wzmocnić. Zresztą jest to w tej chwili robione.
W jaki sposób?
K.W.: – W przypadku teatrów trwają prace nad spójnym systemem sprawozdawczości. Nowy dyrektor Biura Kultury zadeklarował, że chce to zmienić i myślę, że w najbliższym czasie powinno się to udać.
Dlaczego to takie ważne?
K.W.: – Jako mieszkaniec chciałbym mieć dostęp do informacji nie tylko o tym, ile poszczególne instytucje dostają środków, ale także o tym, na co je wydają, ile idzie na działalność artystyczną, a ile na koszty związane z działaniem samej instytucji. To istotne choćby z tego względu, że w innym wypadku rodzi się mnóstwo plotek.
Obecnie teatry rozliczają się przed miastem?
K.W.: – Tak. A chciałbym móc przeczytać coś więcej niż tylko zbiorczą informację na koniec roku, ile środków poszło na działalność teatrów, a ile na domy kultury. Nikt wcześniej nie wziął tego za łeb, nie wprowadził szczegółowych sprawozdań jako dobrej praktyki.
No właśnie, lepiej wziąć za łeb czy wypracować rozwiązania oddolnie?
K.W.: – Wprowadzenie odgórnego prikazu na pewno byłoby trudne i spotkałoby się z dużym oporem. Można jednak podjąć pracę z osobami odpowiedzialnymi, by ich po prostu w tym zakresie uświadamiać. To zadanie dla miasta, dla Biura Kultury.
Jest na to otwarte?
K.W.: – Było mnóstwo inicjatyw, spotkań, na których próbowano przekonać władze, że pewne rzeczy warto robić. I trochę to się udawało, ale zawsze nie do końca. Nigdy nie odbyła się na przykład ewaluacja całej procedury ubiegania się przez Warszawę o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Teraz jest znacznie lepiej, bo nowy dyrektor jest bardziej otwarty na dyskusję.
Czy w przypadku projektów składanych przez organizacje ze sprawozdawczością jest lepiej?
K.W.: – W tej kwestii również jest wiele do zrobienia. Nie ma żadnego wymogu ewaluacji podejmowanych przez NGO-sy działań. Oczywiście, próba mierzenia rezultatów – oceny tego, czy projekt się udał, czy nie – w przypadku kultury i sztuki jest szalenie trudna. Nie można przecież oceniać tego jedynie na podstawie wskaźników ilościowych: liczby uczestników, wydarzeń czy partnerów. Trzeba jednak wziąć pewną odpowiedzialność za to, co się pisze. I jeżeli w projekcie stwierdza się, że dzięki jego przeprowadzeniu nastąpi wzrost tolerancji czy uczestnictwa w kulturze, to warto już na poziomie planowania pomyśleć nad tym, jak to w ogóle zmierzyć. To potwornie trudna sprawa, ale trzeba się rozwijać, a nie zwijać. A obecnie mamy praktykę, że w sprawozdaniu wpisujemy: „nastąpił wzrost” i projekt jest rozliczony, bo faktury się zgadzają. I co roku pieniądze otrzymują projekty, które są najładniej napisane.
A wiemy w ogóle, w którym kierunku chcemy się rozwijać?
K.W.: – Brakuje również całościowego myślenia na poziomie miasta o tym, jakie cele chcemy osiągnąć. Czy zależy nam na tym, by w ciągu kilku lat zwiększyć liczbę wydarzeń w przestrzeni publicznej, na większym zaangażowaniu mieszkańców, czy też chcemy się skupić na edukacji kulturalnej?
Ty zaś mówisz o zwiększeniu nacisku na społeczny i integracyjny wymiar działań kulturalnych. W jaki sposób miasto może to robić?
K.W.: – Miasto? Mieszkańcy.
Nie ma roli, którą mogłoby w tym procesie odegrać Biuro Kultury i miasto?
K.W.: – Słuchać. A narzędzi do tego jest mnóstwo. Pierwszym są oczywiście Komisje Dialogu Społecznego. Ich głos jest rzeczywiście brany pod uwagę. Żałuję tylko, że w przypadku Biura Kultury jest on rozproszony, bo obok komisji do spraw kultury, istnieje też osobna zajmują się teatrami oraz do spraw muzyki i tańca.
Może da się już poziomie konkursów i grantów inaczej ustalać priorytety?
K.W.: – To się dzieje. I KDS-y mają na to wpływ. Został stworzony też Program Rozwoju Kultury w Warszawie, stanowiący dobry punkt odniesienia. Natomiast pojedynczy mieszkańcy mają dużo słabszy głos i to jest problem.
Co postulujesz w tym względzie?
K.W.: – Zarówno decyzyjność, ale także i środki, powinny być kumulowane na niższym, lokalnym poziomie. Zbyt dużo pieniędzy wydajemy na duże imprezy miejskie, a za mało na działania lokalne. Być może zbyt mało środków do dyspozycji mają dzielnice.
Czemu powinny służyć takie działania?
K.W.: – Wychodzę z założenia – być może radykalnego i kontrowersyjnego – że działania kulturalne i artystyczne nie mogą być tylko celem i wartością samą w sobie, ale przede wszystkim narzędziem do tworzenia więzi społecznych, integracji, budowania społeczności lokalnych. Zwiększenie możliwości realizacji działań oddolnych uważam za priorytet. I nie chodzi tylko o konkursy dla NGO-sów.
A skąd wiadomo, jak to zrobić w danej społeczności?
K.W.: – Warto zachęcać instytucje do myślenia o tym, gdzie się znajdują, w jakim otoczeniu. Domy kultury jeszcze na ogół to robią i są mocno osadzone lokalnie, natomiast teatry czy instytucje niemiejskie – jak kina – już znacznie rzadziej. A cennym byłoby, gdyby rozejrzały się po okolicy, żeby nie myślały tylko o odbiorcy, któremu na imię „warszawiak”, ale także konkretnie o mieszkańcu sąsiedniej kamienicy, który bardzo często nigdy nie zawitał w jej progi i z jakiegoś powodu omija ją szerokim łukiem.
Jak dowiedzieć się, dlaczego tak czyni?
K.W.: – Mało kto robi diagnozy lokalne, sprawdza potrzeby kulturalne mieszkańców. Jasne, że to odchodzi od tradycyjnego rozumienia działań kulturalno-artystycznych, a przeradza się w działania społeczne, ale uważam, że to dobry kierunek. Bo nie chodzi tylko o to, żeby zwiększyć uczestnictwo w kulturze. Samo zwiększenie uczestnictwa nie jest tak dużą wartością, jeżeli nic więcej się za tym nie kryje. Natomiast, jeżeli w ramach tego tworzy się jakaś wartość dodana, choćby przez to, że ludzie, którzy dotąd tego nie robili, spotykają się ze sobą, to jest już coś.
Sugerujesz, że za rzadko zadajemy sobie w przypadku działań kulturalnych pytanie: po co?
K.W.: – Myślę, że ono jest zadawane, ale nie do końca w tym zakresie. Ale nie mówię też, że takich działań nie ma. Projekt „Korzenie Siekierek” robiony przez Dorożkarnię to dla mnie sztandarowy przykład myślenia idącego w dobrym kierunku, podobnie jak działania Kinokawiarni Stacja Falenica. Mnóstwo kawiarni również zaczęło iść w tę stronę, tworząc niesamowitą energię – zauważaną, ale wciąż chyba mało docenianą.
Ale te kawiarnie działają głównie w centrum.
K.W.: – Rzeczywiście, kiedy spojrzymy na mapę Warszawy, dostrzeżemy, że niestety mnóstwo instytucji – poza domami kultury i bibliotekami, które muszą tworzyć sieć w różnych miejscach miasta – skupia swoje działania w centrum. Co gorsza, zbyt wiele dużych i średnich wydarzeń również dzieje się w centrum. Kilka lat temu robiliśmy badanie, z którego wynikało, że bardzo trudno jest zrealizować średniej wielkości projekt w dzielnicy ze środków miejskich. Chcąc zrealizować projekt dzielnicowy, trzeba polegać na środkach dzielnicowych, a z tych można uzyskać na ogół około kilkunastu tysięcy na wydarzenie. Jeżeli chce się zrobić projekt kosztujący sto tysięcy, to o podobną kwotę trzeba zabiegać już w Biurze Kultury. Tyle tylko, że Biuro tak ustala priorytety, że, poza edukacją kulturalną, większe wydarzenia powinny mieć charakter ogólnomiejski. Dzielnice mają więc niezależność, ale na kulturę przeznaczają niewielkie środki, zaś Biuro Kultury, które pomimo co roku zmniejszanej puli, wciąż dysponuje dużymi pieniędzmi, promuje wydarzenia, które odbywają się w centrum, ewentualnie na najbliższej Pradze.
Jest trend, żeby to zmieniać?
K.W.: – Nie wiem, czy jest w Biurze Kultury. Na pewno jest wśród ludzi, lokalnych inicjatyw jest coraz więcej. Ale łatwiej na nie uzyskać pieniądze w Centrum Komunikacji Społecznej niż w Biurze Kultury.
A wiemy, gdzie tych inicjatyw jest wciąż za mało?
K.W.: – Mamy problem z wiedzą o tym, co, gdzie i w jakiej skali dzieje się w kulturze w ramach sektora pozarządowego. Brakuje systemu, który łączyłby diagnozy lokalne, pokazujące potrzeby mieszkańców z tym, co rzeczywiście jest realizowane i gdzie. Przydałaby się mapa, na której zamieszczałoby się informacje, co się dzieje, dzięki czemu można byłoby precyzyjnie zlokalizować „czarne dziury” działalności kulturalnej, czyli miejsca, w których ani nie ma instytucji, ani projektów realizowanych przez NGO-sy.
Postulujesz też współpracę między nimi. Jakbyś ją sobie wyobrażał?
K.W.: – Nie jest żadną nowością, że wiele organizacji nie ma zaplecza i miejsca do realizacji swoich pomysłów. Często muszą się dopraszać, żeby takie miejsce znaleźć, bo nie stać ich na komercyjny wynajem. Z kolei instytucje nie zawsze mają repertuar, który wypełnia cały tydzień. Podobna współpraca na dobrą sprawę powinna funkcjonować bez żadnych regulacji. Ale jest pewien opór, trudność w tym, żeby wypracować zaufanie i standardy. Za mało jest sytuacji, w których instytucja kultury współpracuje nie z jednym, zaprzyjaźnionym NGO-sem, ale prowadzi spójną politykę otwierania się na tę współpracę w dniach czy godzinach, w których nie prowadzi swoich działań.
To chyba kwestia nie tylko otwartości instytucji.
K.W.: – Oczywiście, ta otwartość i odpowiednie nastawienie powinno być z obu stron. Organizacja nie powinna przecież przychodzić z postawą roszczeniową i mówić, że skoro ma świetny projekt, to „dajcie nam salę, oświetlenie, technika i akustyka”. W budżecie projektu też trzeba uwzględnić na to pewne środki. To powinien być naturalny model współdziałania także dlatego, że instytucjom standardowo co roku obniża się wysokość środków na działalność, a organizacje, co tu kryć, na ogół z większą łatwością pozyskują środki zewnętrzne na swoje pomysły. I znowu: to się dzieje, tylko w zbyt małym stopniu.
Myślisz tylko o współpracy lokalowo-zasobowej, czy także bardziej merytorycznej?
K.W.: – Współpraca lokalowa po prostu powinna być powszechna. Uważam, że powinien zostać stworzony przez miasto system motywacyjny, w ramach którego lepiej punktowane i oceniane będą te instytucje, które prowadzą podobną politykę. Natomiast współpraca merytoryczna wymaga wskoczenia na kolejny poziom. Czasem się ona zdarza, ale dobrze byłoby, gdyby realizowane projekty nie były jednorazowe. Mam często wrażenie, że nawet jeśli takie partnerstwo funkcjonuje, to często bywa tak, że organizacja wchodzi, realizuje swój projekt i nawet jeśli wszystko się świetnie układa, to na tym się kończy. A widzę w tej współpracy potencjał do tego, żeby obie strony – najlepiej w ramach długoterminowych działań – czymś się wzajemnie zainspirowały i czegoś się od siebie nauczyły.
Widzisz też inne możliwe mechanizmy motywacyjne dla takiej współpracy?
K.W.: – Dobrym przykładem jest „Lato w teatrze” Instytutu Teatralnego, w ramach którego kładzie się silny nacisk na partnerstwo – niezależnie od tego, czy wniosek składa organizacja, instytucja czy teatr publiczny. Co ważne, trzeba też to partnerstwo szczegółowo opisać. Jest na czym się wzorować. Nieoczywista jest kwestia odpowiednich wskaźników – nad nimi trzeba pracować.
Czy różnorodne organizacje zajmujące się kulturą w Warszawie umieją w różnych ważnych sprawach mówić wspólnym głosem?
K.W.: – Organizacjom wychodzi to zdecydowanie lepiej niż instytucjom kultury. Zarówno w przypadku starań o miano Europejskiej Stolicy Kultury, jak również przy pracach nad Programem Rozwoju Kultury czy konsultacją programów współpracy na kolejny rok, zawsze panuje mobilizacja. Oczywiście, mówimy o zaangażowaniu kilkudziesięciu NGO-sów, więc nie są to porywające liczby. Co więcej, na ogół aktywnie uczestniczą w tym ciągle te same osoby, ale kiedy dzieje się coś ważnego, to środowisko potrafi się łączyć i w tym wspólnie odnaleźć.
A w przypadku instytucji?
K.W.: – Obawiam się, że brakuje im tej umiejętności. Przykładowo wśród teatrów panuje znacznie większe poczucie konkurencji niż wspólnoty.
Może nie było dotąd sytuacji naprawdę ich mobilizującej?
K.W.: – Czy ja wiem? Przez ostatnie kilka lat środki na teatry były radykalnie i sukcesywnie obcinane. Ale w tej sprawie każdy lobbuje sam…
Karol Wittels – badacz kultury, prezes Fundacji Obserwatorium, współtwórca projektu „W małym kinie”.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.