Ile Maria Bierska ma lat? Tyle, co zim! Jeśli już podaje wiek, to zsumowany z koleżankami. Na przykład na pierwszym pokazie bielizny dla seniorek miały w sumie sześćset. Ona i dziewczyny ze stowarzyszenia. Filmowane, opisywane, fotografowane – znane na cały kraj.
Maria Bierska zaczynała dwanaście lat temu. Wtedy jeszcze mało kto w kraju myślał, że senior to coś innego niż ciepłe kapcie, msza o osiemnastej, „Wiadomości” i szydełkowanie. A ona i kilka szalonych dziewczyn, postanowiły udowodnić światu, że jest inaczej. Postanowiły zrobić coś dla siebie i innych seniorów. Poszły więc do gminy po poradę. Dostały zalecenia, jak zawiązać stowarzyszenie i polecenie od starego, mądrego urzędnika: „Pamiętajcie dziewczyny, tyle jesteśmy warci, ile zrobimy dla drugiego człowieka”. I taki cel przyświeca wrocławskiemu Stowarzyszeniu Ludzi Wieku Senioralnego od początku.
Sława bieliźniana
Ale nie jest to organizacja pomocowa. Wsparcie seniorów przebiega tutaj w sposób niekonwencjonalny. Maria Bierska i jej dziewczyny postanowiły przede wszystkim zwrócić seniorów życiu. Zarazić ich swoim szaleństwem, spontanicznością, energią.
– Nie wierzę, że są ludzie, że są seniorzy, w których nie ma krzty spontaniczności, kreatywności – mówi Maria Bierska, szefowa stowarzyszenia. – W każdym drzemie jakaś choćby drobina potencjału, który da się rozwinąć.
I to właśnie robi. Pozwala seniorom rozwijać skrzydła. – Pośród wszystkich organizacji senioralnych na Dolnym Śląsku, grupa Marysi Bierskiej jest zdecydowania najbardziej zwariowana. W pozytywnym sensie, oczywiście – mówi Robert Pawliszko, szef Wrocławskiego Centrum Seniora. Gdy zaczynał pracę z seniorami z ramienia miasta, to usłyszał, że najpierw powinien się skontaktować właśnie z panią Marią. – To jej wpływ, to ona zaraziła swoje koleżanki tym szaleństwem.
Dziewczyny zaczęły z grubej rury. Poznały projektantkę mody, która zapragnęła zrobić z nich swoje modelki. A one się zgodziły na publiczne pokazy. Najpierw suknie, kapelusze, buty (troszkę przeszkadzały haluksy), a potem bielizna. Tak. Subtelnie, delikatnie, skromnie – wszystko jak trzeba poprzysłanianie, ale jednak. Po tych występach nie trzeba było długo czekać na popularność.
– Dzięki Marysi, dzięki jej odwadze i temu, że potrafiła nas nią zarazić, znalazłyśmy się we wszystkich kolorówkach w kraju. Każda kobieca gazeta chciała nas pokazać. To były takie czasy, że żadna jeszcze seniorka nie prezentowała na wybiegu bielizny – wspomina Krystyna Marosz, którą Maria Bierska wyciągnęła z domu do swojej grupy. – Marysia bardzo mi pomogła, bo zmarł mój kochany mąż. Myślałam, że to koniec świata, zaszyłam się w mieszkaniu, a ona pokazała mi, że jest jeszcze wiele do zrobienia.
Całe życie w pionie finansowym
Jeździły po koniaczki do Czech, organizowały potańcówki. Krystyna została klubową didżejką – niejedna gazeta tak o niej pisała. Tylko się zawsze wahały, czy przyznać się, że tańczą głównie przy disco polo. – Nie pamiętam, czy to była „Kawa czy Herbata”, czy „Pytanie na Śniadanie”, ale w jednym z tych programów otwarcie wyznałam, że taki gatunek u nas szczególnie jest lubiany. A może to było u Drzyzgi? – wspomina Krystyna.
Bo telewizje śniadaniowe i talk showy obskoczyły w prawie wszystkie. Raz przyjechała ekipa z jednej z dużych, eleganckich gazet dla pań i zrobiła sesję – całkiem profesjonalną. Była wykwintna restauracja i suknie balowe takie, że niejednej cała emerytura by na taką suknię nie wystarczyła. Na zdjęciach wszystko cymes – nawet nie było widać, że niektóre z tych sukien na modelkach za nic nie chciały dopiąć. A co tam? Seniorce w każdym rozmiarze do twarzy. Nawet 44 czy 46.
– Tak, to było wtedy pionierstwo – przyznaje Maria Bierska, organizatorka całego zamieszania. Najpopularniejsza seniorka na Dolnym Śląsku, jedna z pierwszych liderek tego środowiska w regionie, prezenterka telewizyjna i radiowa. – Do telewizji i radia wzięli mnie już na emeryturze. Bo całe życie pracowałam w pionie finansowym – wspomina z uśmiechem i zdziwieniem, że w tej branży wytrzymała 35 lat. – Ale już wtedy organizowałam kabarety i dni kobiet, już wtedy ciągnęłam wszystkich na potańcówki. Ale zawsze z mężem.
To właśnie po stracie małżonka postanowiła zorganizować sobie życie tak, żeby nie siedzieć w domu. Do dziś dzień zaczyna od spojrzenia w lustro. Mówi sobie wtedy tak: „Marysiu, dzisiaj jest nowy wspaniały dzień. Poznasz ciekawych ludzi, będziesz się dobrze bawić. Kochaj samą siebie”. Tak zaklina rzeczywistość, ale prawda jest taka, że bardziej od siebie kocha wszystkich dookoła. – To jest jej największa wada, naiwność. Zrobiłaby dla innych wszystko, a czasem ktoś to wykorzysta – mówi Robert Pawliszko.
Na nic nie jest za późno
Rzeczywiście, kiedy się z nią spotkasz na rozmowę, to zanim zaczniecie, odbierze kilka telefonów – dzwonek w komórce to, oczywiście, Dancing Queen zespołu Abba. Obieca się spotkać z jakąś obcą kochanieńką, która dzwoni, bo potrzebuje pomocy, zapisze dwie kartki notatek, spojrzy przepraszająco przez okulary z różowymi oprawkami i dopiero można gadać, jak się z ostatnią osobą pożegna: „Ciumam cię, kochanie”. Dopiero wtedy opowiada.
A do opowiedzenia o klubie i o sobie ma sporo. Choćby o tym, że oprócz pokazów mody na początku organizowały konferencje. Na przykład o bezpieczeństwie. Wszyscy brali udział, oprócz jednej pani. I to ją właśnie łobuzy okradły metodą na wnuka. Bywało też, że uzbierały pieniądze na szkolenia wyjazdowe dla stu seniorów. Jak pojechały do Dusznik-Zdroju to bal był przebierany, a związku z tym, że jest tam papiernia, to stroje były kartonowe. Jak robiły zjazd w Polanicy, to hasłem przewodnim było zdrowe odżywianie – warsztaty, prelekcje, ale i znów przebrania. Za wisienkę, za cytrynkę, za truskawkę. Panowie mieli koszulki „Pij wodę”. Jeden sobie tylko kreseczkę dokleił i zachęcał do picia płynu na bazie H2O. Zresztą, z tymi panami to utrapienie!
Od lat w jej klubie chodzi też o miłość. O to, by tych seniorów jak najwięcej pokojarzyć. Pań chętnych, aktywnych, eleganckich nie brakuje, ale panowie!!! Nie dość, że ich mało, to jeszcze obcesowi: „A można tu coś poderwać?”. Tak zaczynają. Albo nie chcą się golić, szurają nogami, jakby już ich podnieść nie mogli, a czasem zamiast miłości szukają opiekunki. – Ale udają nam się swaty często. Raz nawet jednych pożeniłyśmy i zdążyłyśmy rozwieść. Nie było to radosne wydarzenie, ale to też dowód na to, że w wieku senioralnym na nic nie jest za późno – żartuje Maria Bierska.
Choć sama smutno wyznaje, że ona to już sobie nikogo chyba nie znajdzie. No, nic dziwnego, taka przebojowa. Takich pań to się panowie boją. Jeden się znalazł odważny w zeszłym roku. Dzwonił, kulturalnie zaczepiał, ale zmarł. Taki już pech i taki problem klubu seniora. W ostatni roku odeszło w ten sposób dziesięć osób. Dlatego szczególnie celebrują dziewczyny Bierskiej wszystkie okazje. Święta, potańcówki, imieniny. Jak jedna pójdzie do szpitala, to zaraz chór klubowy tam leci i śpiewa na sali: „Życie jest piękne, życie jest śliczne, bo życie nastawia optymistycznie. Więc co tu kryć, warto jest, warto żyć”.
Salsa już ludziom nie przeszkadza
Na balach przebierańców szczególnie z tego życia korzystają. Maria Bierska przyznaje, że w przebraniach ludzie szczególnie te wszystkie niepotrzebne zahamowania tracą. Jej klub jest niezależny, nie powstał przy parafii czy radzie osiedla, więc można robić, co fantazja podpowiada. Ostatnio był prałat, wszystkim błogosławił, i lekarz, oczywiście specjalista ginekolog. Bo w Stowarzyszeniu Ludzi Wieku Senioralnego wiedzą, że po sześćdziesiątce jest jeszcze miejsce na seks. Siedemdziesięciolatki nawet go smakują. – A co? Życiem się trzeba cieszyć, bawić – mówi Maria Bierska.
Sama kosztuje go na różne sposoby. Jako prowadząca Telewizyjny Klub Seniora, audycję, która już dziesięć lat się na antenie trzyma. Reżyser wypatrzył ją w stowarzyszeniu. I mimo że na pierwszym nagraniu nie była sobą – dukała i cedziła coś pod nosem – to uparł się, że to ona gospodynią będzie. No i dopiął swego. Jest! W radiu natomiast prowadzi pogotowie sercowe. Czy jest popularna? – A poznają ludzie na ulicy, nie powiem. To bardzo przyjemne. Pytam zawsze, jak się podobało i najczęściej chwalą – mówi pani Maria.
Pięć razy był też już królową dni seniora we Wrocławiu. Ale teraz już koronę przekazuje, już starczy. – Na tych obchodach wszystkie są królowymi, pełno jest królów – zapewnia Maria Bierska.
Życie seniorek i seniorów z jej stowarzyszenia płynie więc wesoło. Są ćwiczenia gimnastyczne z młodymi trenerami z AWF-u, są lekcje salsy, są zajęcia chóru, wizyty w szkole podstawowej, przebieranki we wrocławskie krasnale i konkursy w gazetach. Raz pani Maria wygrała nawet 10 tysięcy – zdobyła tytuł Dolnośląskiego Sternika. Za te pieniądze wyremontowała ogrzewanie w klubie. Dziś te pieniądze wydałaby inaczej. – Kupiłabym sprzęt grający lepszy, bo bez ogrzewania dobrego jakoś żyć można, a bez muzyki to już się nie da – żartuje.
Ale już poważnie mówi, że dziś Polska się zmieniła. Mało kto już seniorów potępia, że chcą korzystać z życia. Kluby seniora wyrastają jak grzyby po deszczu, programów, w których można dostać pieniądze na działalność też przybywa. Prawo umożliwiło powstawanie rad seniorów i kolejne miasta je powołują. Tak to wygląda dziś, ale jak Maria Bierska zaczynała, to było zupełnie inaczej.
– Bardzo dużo się zmieniło, bardzo dużo. Dzisiaj dziadek i babcia to są osoby aktywne, mają swoje życie, chodzą na Uniwersytet Trzeciego Wieku, wnuczka na miasto zabiorą, coś jeszcze pokażą. Czasem sami się gdzieś wyrwą, jak emerytura i zdrowie pozwoli – opowiada Maria Bierska, jedna z tych seniorek, dzięki której to wszystko stało się możliwe.
Bardzo dużo się zmieniło, bardzo dużo. Dzisiaj dziadek i babcia to są osoby aktywne, mają swoje życie, chodzą na Uniwersytet Trzeciego Wieku, wnuczka na miasto zabiorą, coś jeszcze pokażą.