Marek Prawda, dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, uważa, że kumulacja kryzysów, z którymi boryka się UE przesłoniła rezultaty jej pozytywnych działań. W rozmowie z Barbarą Bodalską z EurActiv.pl podkreślił, że poprzez realizację praktycznych projektów, łączących wszystkie państwa członkowskie, Unia musi teraz odbudować zaufanie obywateli.
Dziś już wszyscy przyznają, że takiego kryzysu jeszcze w UE nie było. W czym przede wszystkim upatruje Pan jego przyczyny?
- Jednym z powodów złego nastroju, który dzisiaj rzeczywiście panuje w UE, jest wynik referendum w Wielkiej Brytanii. Brexit jest wstrząsem, bo po raz pierwszy jedno z najważniejszych państw członkowskich UE zdecydowało o wystąpieniu ze wspólnoty. Świadomość, że "takiego kryzysu jeszcze nie było", bierze się stąd, że od wielu lat Unia jest zmuszona funkcjonować w trybie zarządzania kryzysami w różnych obszarach. Jak dobrze wiemy, Unia zawsze pracowała na akceptację obywateli przede wszystkim poprzez skuteczność, wyniki swoich działań. Kumulacja kryzysów, które częściowo są ubocznymi skutkami globalizacji, zasłoniła rezultaty takich działań lub je wręcz uniemożliwiła. W ten sposób do realnych kłopotów doszło jeszcze postrzeganie Unii "jako problemu". Coraz więcej ludzi zaczyna uważać, że Unia bardziej stwarza problemy niż je rozwiązuje. To jest oczywiście problem percepcji, ale także symptom pewnego kryzysu moralnego, z którym trzeba sobie poradzić.
Co ma Pan na myśli mówiąc „kryzys moralny”?
- Kryzys tożsamości UE. Unia straciła pewność co do kierunku, w którym należy podążać. Pewne odpowiedzi, kiedyś użyteczne, dziś są już nieadekwatne do tego, co się dzieje. Reputacja projektu europejskiego w dużym stopniu będzie chyba zależała od tego, czy potrafimy przekonać ludzi, że stanowi on najskuteczniejszą tamę dla negatywnych stron globalizacji.
Ale jakie są na to szanse skoro przez dziesięciolecia Unia nie była w stanie dotrzeć do swoich obywateli? Nie potrafiła wzbudzić w nich zainteresowania swoimi działaniami.
- Unia docierała do obywateli poprzez wywoływanie pozytywnych zmian w ich życiu, stwarzanie im nowych szans i zapewnianie bezpieczeństwa. Iluzją było liczenie na szersze zainteresowanie eksperckimi debatami, detalami dotyczącymi jej funkcjonowania. Natomiast prawdą jest, że uznawano to za coś tak naturalnego, tak oczywistego …
… że wystarczy tylko robić swoje, żeby ludzie to zauważyli, docenili, zaakceptowali?
- Tak, że nie trzeba tego szczególnie promować. Ale i obywatele przestali dopuszczać sytuację, w której sprawy mogą kiedyś przybrać zły obrót. Okazali się na to nieprzygotowani. Przewodniczący Komisji Jean-Claude Juncker zaproponował więc w swym wrześniowym orędziu, by skupić się teraz na projektach praktycznych, które nas łączą, które są ważne dla ludzi, odpowiadają na ich aktualne oczekiwania. Chodzi o odbudowanie w ten sposób zaufania do Unii i jej działań. Bez tego trudno byłoby zaczynać rozmowę strategiczną o przyszłości Unii.
W tej chwili Unia jest bardzo podzielona. Na podział Północ-Południe na tle kryzysu finansowego nałożyły się napięcia Wschód-Zachód związane z kryzysem migracyjnym; po referendum w Wielkiej Brytanii szóstka członków założycieli zaczęła na własną rękę szukać dróg wyjścia. Z tych inicjatyw rodzą się bardzo różne pomysły na przyszłość, często zupełnie przeciwstawne: od pogłębienia, poprzez elastyczną integrację, kręgi koncentryczne do tylko luźnego związku państw. Z tego ani przewodniczący Rady, ani przewodniczący Komisji nie byliby w stanie wysnuć wizji, która miałaby poparcie większości. Potrzebny jest jakiś wspólny mianownik.
Przecież zawsze tak było. Tylko teraz ten wspólny mianownik jest coraz mniejszy, tak mały, że trudno go znaleźć.
- W ostatnich tygodniach Bruksela podjęła próbę przygotowania warunków do debaty strategicznej. Mogłaby się ona rozpocząć na 60-lecie Traktatów Rzymskich, które będziemy obchodzić 25 marca przyszłego roku.
Czyli diagnoza?
- Najpierw diagnoza, potem recepta. Żeby recepta miała sens, należy dobrze rozpoznać źródła niezadowolenia ludzi, wiele z nimi rozmawiać. Obywatele muszą na nowo uwierzyć, że to unijne instrumenty będą właściwą odpowiedzią na poczucie braku bezpieczeństwa wywołane terroryzmem czy presją migracyjną. Powołanie Korpusu Solidarności młodych jako narzędzia wsparcia na obszarach dotkniętych katastrofami może z kolei pokazać, że Unia to nie tylko rządy, lecz także ludzie.
Co Pańskim zdaniem jest dziś największym wyzwaniem?
- Problemem jest przywrócenie trwałego wzrostu i zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego. To jest test, który musimy zdać po to, żeby lepiej uzasadnić swoje istnienie. Wyobrażam sobie, że właśnie w marcu 2017 r. zrobimy remanent i przystąpimy do fazy politycznej konsolidacji, formułowania nowych projektów łączących wszystkich. To tematy, o których mowa w orędziu Junckera. Ono celowo było bardzo pragmatyczne. Trzeba się było po prostu zająć konkretnymi obszarami z nadzieją, że właśnie one mają potencjał łączenia, przywracania poczucia wspólnoty…
I przydatności instytucji Unii Europejskiej.
- To jest sposób na odtwarzanie wspólnoty w sposób oddolny, a nie odgórny.
Jednak brakuje wciąż kanałów, którymi Unia miałaby szanse trafić do obywatela, a jej wiedza na temat potrzeb i problemów zwykłego Kowalskiego jest niezwykle ograniczona. Istnieją co prawda w Brukseli przedstawicielstwa różnych regionów, czy grup zawodowych, ale to jest jakaś oddzielna struktura. Tymczasem w komunikacji między unijnymi instytucjami i obywatelami obowiązuje filtr rządów państw członkowskich.
- Dotknęła Pani jednego z najważniejszych problemów, jakie ma Unia: podziału na „my” i „oni”. Rządy, klasy polityczne w poszczególnych krajach są od tego, żeby reprezentować społeczeństwa. Ale każdy polityk w UE ma dwie twarze: jadąc do Brukseli zakłada maskę europejską i mówi z grubsza to, czego od niego tam oczekują. Potem wraca do kraju, zakłada maskę krajową i reinterpretuje wydarzenia. Kieruje się do swojej publiczności i udowadnia, że jest najlepszym politykiem, który potrafi tę społeczność i jej interesy obronić przed opresyjną Brukselą. To osłabia współodpowiedzialność za uzgadniane w Brukseli projekty. Nawet w naszych krajowych parlamentach nie zawsze potrafimy bronić Unii…
Źródło: EurActiv.pl