Czy można trafić z kulturą do "robotników i szwaczek"? Po co kultura elitarna? - Łukasz Wójcicki polemizuje z Kubą Szrederem.
Pewne jest, że kolega Szreder ma szeroki ogląd rzeczywistości i niejedną w życiu książkę przeczytał, ale sprowadzanie klasy pracującej do konsumpcyjnego wymiaru hipermarketu i przyporządkowanie jej jednej opcji politycznej jest nadużyciem i arogancją. To jakby powiedzieć, że naukowcy i pracownicy kultury, jak jeden mąż i jedna żona, spędzają popołudnia w kawiarni na Chłodnej i głosują na partię Zielonych. Oba stwierdzenia są krzywdzące bo i generalizacja jest krzywdząca będąc skutecznym przyczynkiem do powstawania stereotypów i podziałów. A tego, my, ludzie oświeceni myślą zachodnioeuropejską, chcielibyśmy uniknąć. Ponadto nic zaskakującego nie ma w stwierdzeniu, że nie wszyscy robotnicy i nie wszystkie robotnice stawiają się tłumnie i sumiennie na spotkaniach radykalnych związków zawodowych i nieparlamentarnej lewicy. I jest to równie zabawne jak fakt, że nie wszyscy humaniści i intelektualiści, zarówno panowie jak i panie, nie człapią gęsiego na wykłady Wolnego Uniwersytetu czy innych samokształceniowych grup.
Jestem przekonany, że obaj mamy dobre intencje i swoje racje, w tym co robimy. Rzecz polega na tym, że kolega Szreder ma swoją rację, a kolega Wójcicki swoją. Oczywiście można się upierać, że na tym właśnie zasadza się debata, dyskusja czy polemika: na konfrontacji prawd, z której płynie kolejna syntetyczna prawda lub nie. Obaj zajmujemy się bardzo okrojonym wycinkiem rzeczywistości, bo nie sposób robić wszystkiego. Moim zdaniem świadomość owego ułamka, po którym się poruszamy teoretycznie i praktycznie ułatwia nam unikać pretensji i roszczeń w stosunku do innych, którzy i które operują w odmiennych drobinach życia. Pozwala mi to sformułować następujące zdanie: z całym szacunkiem dla intelektualnego i fizycznego wysiłku kolegi Szredera w tworzeniu i uczestniczeniu w procesie zapuszczania kłączy oddolnych, samoorganizujących się klubów czy grup edukacyjnych, ale nadal mi to zalatuje inteligencką elitarnością. Elitarnością kurtuazyjnie wpisującą się w ramy popkulturowej papki, przed którą WUW tak bardzo chce uciec.
Idea fantastyczna, ale trzeba sobie otwarcie powiedzieć, skierowana do środowisk inteligenckich, akademickich, naukowych. Samo nazwanie się „robotnikami” czy „wytwórcami” sztuki nie spowoduje, że WUW trafi pod strzechy ludzi z nizin społecznych. Jeżeli zamysłem WUW-u jest oddolne organizowanie aktualnej i przyszłej elity inteligenckiej to brawo, pomysł udany. Warto pamiętać, że „sfera niezależnej refleksji”, do której odwołuje się kolega Szreder we wstępie do „Europejskich Polityk Kulturalnych 2015” istniała od zawsze i bynajmniej wypracowanie jej nie jest zasługą Wolnego Uniwersytetu Warszawy. Do mnie nie przemawia inteligenckie klepanie się po tyłkach, ale rozumiem, że są ludzie czerpiący z tego radość i twórczą energię. Natomiast moja refleksja jest zależna tylko i wyłącznie od mojej głowy, innych zależności nie widzę. I nie ma nic rewolucyjnego w samokształceniu praktykowanym od zarania dziejów ludzkości, ale zawsze serce wypełnia radość, gdy na kanwie „niezależnej refleksji” powstają nowe inicjatywy autoedukacyjne, jak chociażby WUW.
Moim zdaniem, jeżeli chce się trafić do przysłowiowych „robotników i szwaczek” to trzeba do tych ludzi pójść, trzeba wejść w lud. Może właśnie należy ominąć „marsz przez instytucje”, do którego nawoływał Rudi Dutschke i udać się prosto do osiedli, spółdzielni i zakładów pracy. Zamiast zapraszać obwoźny teatr na szumny Nie-Kongres Kultury do stolicy może warto samemu i samej się do nich wybrać na zapomniane ulice Ustki czy pochowane za hałdami koksu śląskie dzielnice. Nie wszyscy mają tyle odwagi (tak, odwagi!) żeby skoczyć na alternatywne zajęcia „Latającego Uniwersytetu”. Dlaczego odwagi? Bo przez lata nikt tych ludzi nie słuchał, nikogo nie obchodziło, jakie mają zdanie na temat kultury. Łatwo powiedzieć, że na stronie internetowej jest do ściągnięcia traktat filozoficzny Heideggera i każdy oraz każda może go przeczytać. Tak się składa, i kolega Szreder na pewno jest tego świadomy, że nie wszyscy ludzie na świecie kończyli studia humanistyczne, analizując teksty myślicieli i rewolucjonistów. Tak po prostu nie jest i nigdy nie będzie. Każda praca, w tym i umysłowa, wykształca pewną „postawę” ciała i ducha, intelektualne nawyki i fizyczne przyzwyczajenia. To trochę tak, jakby „robotników kultury” zaprosić na wyręb lasu z poleceniem, że siekiera jest do pobrania w najbliższej jednostce straży pożarnej. Raz, że by nie przyszli bo doszliby i doszłyby do wniosku, że się do tego nie nadają. Dwa, nie zjawiliby się w obawie, że zostaną wyśmiani przez drwali. Jest to mechanizm działający w obie strony. Miecz obosieczny, w obu przypadkach tnący łby zakute na swoją wizję świata.
Większości inteligentom i inteligentkom tylko się zdaje, że rozumieją klasę robotniczą będącą dla nich w istocie mityczną warstwą społeczną, kontakt z którą ogranicza się do poziomu obsługiwania tych pierwszych przez drugich. Moja przyjaciółka antropolożka Małgosia Gąsiorowska, w naszej niedawnej rozmowie o beneficjentach kultury, trafnie zdiagnozowała relacje klasowe: część organizacji pozarządowych, grup humanistycznych czy inicjatyw inteligenckich często zachowuje się jak kościół będąc przekonanym, że to co robią to jedyna i słuszna droga. I nie trzeba być po studiach psychologiczno-socjologicznych, żeby zaklasyfikować taką postawę jako błędną i krzywdzącą.
Pomysł WUW-u z jego na wskroś akademickim dyskursem jest bardzo trafiony i chwała organizatorom za powołanie go do życia. Nie jesteśmy jednak w stanie wszystkich oświecić błyskotliwą myślą Fryderyka Schillera czy Jacquesa Ranciere`a, bo ktoś może nie mieć na to czasu, zdrowia, energii czy najzwyklej ochoty. Jestem zdania, że warto sobie uświadomić, że WUW, czy to się podoba koledze Szrederowi czy nie, przeznaczony jest dla wąskiego grona humanistów i intelektualistów gdzie prosty styrany człowiek nie znajdzie miejsca dla siebie tym bardziej dosłownie, gdy wykłady dla rzeczonych „wszystkich” odbywają się w klitce przy ulicy Mokotowskiej.