Kuba Wygnański mówi o nim „człowiek renesansu” – polonista, dziennikarz, pedagog, pracownik socjalny, terapeuta, budowniczy, poeta. Mariusz Andrukiewicz.
Dzień Mariusza Andrukiewicza zaczyna się bardzo wcześnie. Mieszka pod Cieszynem, a w pracy jest zazwyczaj około 7.00 rano. Do miasta przyjeżdża razem z całą rodziną – żoną Laurą i dwójką dzieci – 13-letnim Kryspinem i 11-letnią Olgą. Dzieci idą do szkoły, Laura, do swojej firmy – Studia Edukacji „Creator”, a Mariusz – do jednego z kilku domów i ośrodków, które stworzył w Cieszynie. Dzisiaj zaczyna w Centrum Profilaktyki, Edukacji i Terapii „Kontakt” przy ul. ks. Janusza. A gdzie zakończy?
Krzok
Cieszyn – miasto pogranicza. Tutaj ludzie się spotykają i rozstają, mieszają się kultury i religie. Miasto przedzielone rzeką Olzą i granicą. Po jednej stronie Polska, po drugiej Czechy. Mieszkańcy mocno podkreślają swoją tożsamość. Ludzi dzielą na „pnioki” i „krzoki”. „Pnioki” to ci, którzy mieszkają tu z dziada pradziada, „krzoki” osiedliły się w okolicach Cieszyna niedawno. Mariusz jest „krzokiem”, ale pogranicze uważa za swoje miejsce.
– Dobrze się tutaj czuję – mówi. Wie, że cieszyńskie to specyficzny region – poza społecznością katolicką, ewangelicką, zielonoświątkową, są tu Polacy, Ślązacy, Czesi, kiedyś byli Żydzi. – Nie starałem się uczyć tej specyfiki. To, co robimy jest po prostu potrzebne, bo uniwersalne. Ludzie zawsze potrzebują bezpieczeństwa, wsparcia. I pod tym względem to miejsce nie różni się od innych w Polsce.
Od dziennikarza…
Pochodzi z dolnośląskiej Oleśnicy. Po polonistyce chciał robić doktorat w Wiedniu. Był rok 1994. Prawie wszystko było gotowe, ale… urodził mu się syn. Z ówczesną dziewczyną, a dzisiaj żoną – Laurą, postanowili zostać w kraju. Mariusz trochę uczył w szkole, trochę pracował w radio, w lokalnych gazetach. Dziennikarstwo pozwoliło mu odkryć, że problemy społeczne są mu znacznie bliższe niż praca nauczyciela.
– Miałem w swoim otoczeniu, na studiach, ludzi, którzy ostro pili, brali narkotyki, część z nich już nie żyje. Dlatego zacząłem o tych problemach pisać. A jak zacząłem pisać, to pomyślałem, że może warto byłoby zrobić coś konkretnego – wspomina.
Ten konkret to była praca w nowo tworzącym się domu pomocy społecznej w Gorzycach koło Wodzisławia Śląskiego. Jeździł po całym byłym województwie katowickim i odwiedzał osoby, które złożyły wniosek o zamieszkanie w tym domu.
– Byłem takim emisariuszem – opowiada. Trafiał do starszych ludzi w ich domach. Spędzał z nimi godziny, w otoczeniu domowych przedmiotów i pamiątek, wysłuchiwał rodzinnych historii, lęków przez przeprowadzką, niepewnością co będzie dalej, odpowiadał na pytania, uspokajał.
…do pracownika socjalnego
– To było dla mnie pierwsze doświadczenie bliskiego kontaktu z człowiekiem, który jest w kryzysie – wspomina. To było także doświadczenie, które skierowało go w stronę pracy z ludźmi – słuchania ich, rozmawiania.
Ten talent do rozmowy zauważają dzisiaj jego współpracownicy.
– Mariusz to osoba, z którą się świetnie rozmawia. Potrafi słuchać, ale też pięknie mówi – mówi Małgorzata Stroka, pracująca z Mariuszem w Stowarzyszeniu „Być Razem”. – A przy tym jest inspirujący. Dostrzega w człowieku to, co w nim najlepsze. I potrafi dobrze pokierować.
W Cieszynie zamieszkał w 1995 roku. Wtedy był już terapeutą. Pracował z osobami uzależnionymi, ale chciał by było bardziej twórczo, niezależnie, bez różnych ustawowych regulacji. Dlatego, kiedy od koleżanki z Cieszyna dowiedział się, że szefowa tamtejszego ośrodka pomocy społecznej szuka do pracy ludzi z różnymi pomysłami, bo chce zmienić formułę swojego MOPS-u, nie zastanawiał się – zadzwonił i umówił na rozmowę. Tak poznał Danutę Borowicz, z którą później założył Stowarzyszenie „Być Razem”.
– Powiedziałem jej, że nie mam kompletnie pojęcia, co się robi w OPS, ale chcę tu pracować i mogę zajmować się tym, czym nikt się nie chce zajmować – pracować z narkomanami, alkoholikami. Dostałem biurko przy drzwiach. I zostałem inspektorem – śmieje się.
– To było dla mnie zaskoczenie, że w tak trudnej pracy socjalnej pojawiła się taka osoba – mówi Jan Olbrycht, ówczesny burmistrz Cieszyna. – Na pierwszy rzut oka pan Andrukiewcz robi wrażenie człowieka niezwykle delikatnego, stonowanego, ale w rzeczywistości działa z temperamentem i zapałem. I jest bardzo dobrze merytorycznie i psychicznie przygotowany do tej pracy.
Towarzyszyć
Stowarzyszenie Pomocy Wzajemnej „Być Razem” powstało w 1996 roku. Założył je z cieszyńskimi przyjaciółmi. Mieli podobny pomysł na pomaganie ludziom: rodzinom z problemami, dzieciom, młodzieży, ludziom uzależnionym od alkoholu, narkotyków, samotnym matkom, bezdomnym. Ten pomysł to po prostu bycie razem, towarzyszenie drugiemu człowiekowi.
– Nie jesteśmy miejscem, które leczy, zmienia na siłę. Towarzyszymy w procesie zmiany – mówi Mariusz Andrukiewicz. – Nie śmiałbym nikomu powiedzieć, jak trzeba żyć, ale mogę zaproponować towarzyszenie. To stało się dla mnie czymś bardzo ważnym w relacji z drugim człowiekiem.
Budowniczy
Razem z przyjaciółmi ze Stowarzyszenia chcieli stworzyć miejsce o domowym klimacie. Znaleźli starą willę, oddaloną nieco od centrum Cieszyna, wcześniej służyła jako świetlica środowiskowa TPD. Gdy Stowarzyszenie przejęło dom, był on w fatalnym stanie.
– Nikt nie chciał się podpisać pod protokołem przekazani tej ruiny, więc zrobiłem to jednoosobowo – wspomina Mariusz. – Do dzisiaj pamiętam, luty 1996 roku, kiedy popękały rury centralnego ogrzewania, a ja siedziałem tutaj sam, zapatulony w koce i pilnowałem czegoś, czego nikt nie chciał ukraść. Tak byłem przejęty tym, że mam jakiś majątek.
Potem, dzięki pieniądzom od Dutch Foundation for Eastern Europe, wsparciu lokalnego samorządu i wielkiemu zaangażowaniu członków i przyjaciół Stowarzyszenia – ten majątek, którego nikt nie chciał, przekształcił się w Centrum Profilaktyki, Edukacji i Terapii „Kontakt” – dom, który od rana do późnej nocy, od piwnicy po poddasze tętni życiem. Pomoc – psychologiczną, prawną, socjoterapeutyczną – znajdują tu dzieci, dorośli, całe rodziny. A w piwnicach znajdują się pracownie, bo Mariusz wierzy w zbawczą moc twórczości. Sam pisze wiersze. Wydał nawet jeden tomik.
Jako szef jest wymagający, bo jest perfekcjonistą.
– Czasami jest to bardzo trudne – przyznaje Małgorzata Stroka. – Mariusz nie potrafi kryć emocji. Zawsze mówi co go złości, ale potrafi też przeprosić. A dzięki temu oczyszcza się atmosfera.
Realista i marzyciel
– Mariusz to szczególna osoba wśród liderów organizacji pozarządowych, którzy są coraz bardziej „z życzeń”, niż „z marzeń”. A Mariusz to dobry splot realisty i marzyciela. I ma talent do ludzi – mówi o nim Kuba Wygnański.
Realista i marzyciel walczyli w Mariuszu zaciekle, gdy tworzył dom dla bezdomnych. Był rok 2000. W jego życiu osobistym kryzys. Zastanawiał się nawet, czy wszystkiego nie rzucić i nie wyjechać za granicę. Wtedy burmistrz Cieszyna poprosił go, aby przygotował jakiś projekt dla bezdomnych, bo miasto ma z nimi kłopot. Zaoferował miejsce – hale fabryczne po zakładach cukierniczych Olza. Mariusz-realista widział smutne prycze i ponure pomieszczenia. A Mariusz-marzyciel wyobrażał sobie miejsce, do którego ludzie będą mogli przyjść i w nim zostać. I nauczyć się różnych umiejętności – społecznych i zawodowych, i zyskać pomoc prawną, psychologiczną. Poszedł za głosem marzyciela. Szukał inspiracji i przykładów. Nie zważał na krytyków, którzy zarzucali, że chce stworzyć sielskie warunki dla alkoholików, a alkoholik przecież musi sobie rozbić nos, odbić się od dna. Wreszcie znalazł potwierdzenie, że jego pomysł ma sens, bo na świecie się sprawdza, bo w Danii jest Szkoła im. Hansa Chrystiana Kofoeda, a w Poznaniu Wspólnoty Barki.
Pojechał do Poznania, poznał Tomasza i Barbarę Sadowskich. Przez kilka miesięcy z nimi pracował. Uczył się.
– Był bardzo otwarty na wspólnotę, ale i przejęty swoją rolą, nie wiedział, czy podoła – opowiada Barbara Sadowska. – Ale szybko się okazało, że ma w sobie tę szczególną wrażliwość, że potrafi traktować ludzi po bratersku i po partnersku jednocześnie. Po prostu poważnie.
– Zauroczyło mnie to, że ludzie mieszkają wspólnie, dzielą się obowiązkami, odpowiedzialnością, nie potrzeba tabunu psychologów i pracowników socjalnych, grupa sama się wspiera, stymuluje i mobilizuje i jest to bardzo terapeutyczne – wspomina Mariusz.
Mały cud
Gdy wrócił do Cieszyna – już wiedział co chce robić, chociaż realista podszeptywał, że to się nie uda…
– Gdy już wszystko ustaliliśmy, burmistrz sobie poszedł, Basia i Tomek pojechali do Poznania, zostałem sam w hali fabrycznej i pomyślałem „Boże, co ja mam tutaj zrobić, przecież to jest nierealne” – opowiada Mariusz. Był wrzesień 2001. Oczekiwano, że do grudnia coś dla bezdomnych powstanie.
Rozpoczął wędrówki po cieszyńskich dworcach, poradniach, ośrodku pomocy i zbierał bezdomnych, którzy chcieliby zbudować dla siebie dom. Pierwszym mieszkańcem hal po Olzie był Staszek. Poznali się na ławce w MOPS, w Cieszynie. Staszek miał 27 lat, właśnie wyszedł z więzienia, nie miał się gdzie podziać.
– Mam dwie hale fabryczne, jeśli masz ochotę, będziemy tam budować dom, również dla Ciebie – Mariusz roztaczał przed nim swoją wizję. – Najpierw popatrzył na mnie jak na kosmitę, ale poszedł ze mną. Zrobiliśmy dla niego igloo ze styropianu, podłączyliśmy grzejnik i tak się zaczęło. Co dnia zbierałem następne osoby, w końcu było kilkanaście.
Na początku nie pracowali. Na środku hali ustawili duży stół. Kolega, który prowadził stołówkę przywoził im co dnia wieki gar grochówki. A oni siedzieli przy tym stole, palili papierochy, pili kawę i gadali. Mariusz tłumaczył co to ma być, czemu oni są w to zaangażowani, dlaczego ma być kilka prostych norm, czemu robią to wspólnie, a nie zatrudniają firm. Niektórym było trudno to pojąć, ale w pewnym momencie – załapali. I zaczęli budować. Pracowali 24 godziny na dobę.
– To był mały cud – wspomina Mariusz. – Na Boże Narodzenie udało się otworzyć pierwszą halę. Zaprosiliśmy gości. Oni przyszli jak do noclegowni, a za drzwiami zobaczyli naszych chłopców wbitych w garnitury, stoły z jedzeniem, świece. Przyjmowali gości nie jako pensjonariusze, ale jako gospodarze.
I tak gospodarzą już szósty rok. Niektórzy przenieśli się do nowego domu – przy ul. Kasztanowej. Założyli stowarzyszenie i chcą sami sobie stworzyć miejsca pracy. Mariusz czuje się u nich jak u siebie. Wpada, zagląda do lodówki, siada przy stole i słucha. Przychodzą do niego się pożalić i pochwalić. Albo zwyczajnie zapytać, co słychać. A dzieje się wiele, bo przed Mariuszem nowe wyzwania. Znowu buduje. Tym razem zajmuje się rewitalizacją dawnych zakładów Polifarbu Cieszyn. We współpracy z samorządem chce tam stworzyć przedsiębiorstwo społeczne.
– To by było największe przedsiębiorstwo społeczne w Polsce – mówi Kuba Wygnański. – A Mariusz byłby przykładem, że marzenia się spełniają. Ale myślę, że trochę się tego boi, bo to wielka odpowiedzialność.
Artykuł ukazał się we wrześniowym wydaniu miesięcznika organizacji pozarządowych gazeta.ngo.pl - 09 (45)2007; www.gazeta.ngo.pl |
Źródło: gazeta.ngo.pl