Razem z dwiema siostrami – Zuzanną i Agatą – prowadzi Fundację Artystyczną MŁYN. – Interesowałyśmy się teatrem jako dzieci, potem robiłyśmy teatr dorastając, aż w pewnym momencie stał się on naszym zawodem – tłumaczy.
Czym się zajmuje?
Fundacja zajmuje się przede wszystkim teatrem. Siostry Fijewskie prowadzą swoją scenę niezależną – Teatr MŁYN. Grają gościnnie na scenie staromiejskiego Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej, a od niedawna także na deskach Teatru Ochoty.
– W pracy teatralnej kierujemy się ideą "teatru bliskiego" – zakorzenionego w rzeczywistości, w której żyjemy. To, o czym mówię, to nie problemy abstrakcyjne, tylko takie, które mnie osobiście dotykają i mam nadzieję, że dotkną też widza. Rozglądam się wokół. Jestem autorką scenariuszy. Czy to tragedie czy komedie? Trudno powiedzieć. To teatr z pogranicza łez i śmiechu. Niestety dużo czasu zajmuje mi praca organizacyjna – pisanie wniosków, a potem ich realizacja. Dlatego nie udaje mi się pisać tyle, ile bym chciała – mówi Natalia Fijewska-Zdanowska.
W tej chwili Teatr MŁYN gra spektakle: „De-naturat”, „Piąta rano”, „Głuchoniemoc” i „Gabinet”.
Założenie fundacji to był jej autorski pomysł.
– Podpisuję się jako prezeska, bo muszę. Taka jest struktura fundacji. Ale tego typu funkcje zawsze mnie trochę śmieszą, więc jakoś szczególnie się w tej roli nie "rozsiadam" – żartuje.
Poza wystawianiem spektakli fundacja prowadzi też działalność edukacyjną.
– Interesują nas projekty z pogranicza sztuki i życia społecznego. Takie, w których sztuka może być pretekstem do rozmowy, warsztatu, wydarzenia. Organizowałyśmy dyskusje z udziałem publiczności na tematy poruszane w naszych spektaklach, robiłyśmy warsztaty dla młodzieży, która przychodzi do naszego teatru. Teraz jesteśmy w trakcie dwóch projektów artystyczno-edukacyjnych. Nagrywamy płytę z bajką dla dzieci, a także właśnie zaczynamy zajęcia teatralne w przedszkolach. Przedszkolne zajęcia to wyjątkowy projekt autorski mojej siostry Zuzy, która jest aktorką. Zajęcia są o tyle nietypowe, że ich celem nie jest – jak to zwykle w szkołach i przedszkolach bywa – zrobienie przedstawienia. Chodzi o to, żeby dzieci poprzez teatr zauważyły siebie nawzajem, nauczyły się ze sobą współpracować, żeby miały większą świadomość swoich emocji – tłumaczy.
Dlaczego to robi?
Nazwa organizacji kojarzyć miała się z tym, że w ich fundacji dużo się dzieje, że działają z wyjątkową aktywnością – i dlatego „MŁYN”.
– Nasze logo też jest zakręcone – śmieje się.
Gdy zakładały fundację, w Warszawie były już grane ich trzy spektakle: "De-naturat”, „Siostry” i „Głuchoniemoc”.
– Nie miałyśmy własnego miejsca, każdy spektakl był gdzie indziej, jeden w Teatrze Wytwórnia, drugi w Starej Prochowni w ramach sceny OFF Teatru Konsekwentnego, a trzeci w Starej Drukarni, zrobiony we współpracy z Teatrem na Woli i Klubokawiarnią Chłodna 25. Postanowiłyśmy zebrać nasze działania pod jednym szyldem – tłumaczy potrzebę powstania fundacji.
Nie wyobraża sobie prowadzenia fundacji z kimś innym niż z siostrami.
– Uzupełniamy się, rozumiemy, wiemy, co nas interesuje w teatrze. Ale to oczywiste, że nie jesteśmy jednym organizmem. Trzeba wyjść z ról siostrzanych do ról "pracowych" i dbać o to, żeby się one nie mieszały. Interesowałyśmy się teatrem jako dzieci, potem robiłyśmy teatr dorastając, aż w pewnym momencie stał się on naszym zawodem. Zuza jest aktorką, Agata gra i śpiewa, ja robię spektakle autorskie – na równi jest dla mnie ważne pisanie i reżyserowanie, stwarzanie rzeczywistości scenicznej od początku do końca, od pierwszego słowa do ostatniego rekwizytu. Taki teatr nie byłby możliwy na scenie instytucjonalnej – myśli.
Miejsce zaproponował im Wojciech Feliksiak, dyrektor Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej.
– W pracy teatralnej ważną osobą na naszej drodze był Jarek Gajewski, ale wspierało nas też wiele, wiele innych osób, nie da się wszystkich wymienić – podkreśla.
Rok po założeniu przez siostry własnej sceny Joanna Szczepkowska określa jedno z ich przedstawień „cudem nad Wisłą”.
– Zaprosiłyśmy ją na spektakl „De-naturat” i dyskusję na temat polskiego alkoholizmu. Określenie naszego spektaklu "cudem nad Wisłą" było bardzo miłe, dodało skrzydeł. Bo położenie nad Wisłą, bo maleńka scena, bo spektakl przygotowany z małym budżetem, a przyszedł tłum ludzi – tłumaczy. – Ale tak naprawdę, to był dopiero początek. Jesteśmy w procesie kształtowania się.
Czy założenie fundacji było dobrą decyzją?
– Może będę umiała odpowiedzieć za dziesięć, czy piętnaście lat. Na pewno była to decyzja, która bardzo zaważyła na moim życiu. Wiele się nauczyłam. Na przykład pisać językiem urzędowym, przygotowywać kosztorysy, rozumieć podstawy księgowości. Planować działania promocyjne. Czytać umowy. Zdarza się, że prowadzę własne spektakle – opanowanie jednoczesnego puszczania światła i dźwięku wymaga wyjątkowej koncentracji od kogoś, kto nie rozróżnia prawej i lewej strony – śmieje się. – Życiowo nauczyłam się spokoju. Metodycznie i stanowczo dążyć do celu, nie rezygnować i nie szaleć. Wszystkiego na raz nie uda się zrobić. Wszystko ma swój czas. Rozwijanie teatru to proces.
Ukończyła filozofię na UW.
– Żadne dobre studia nie przeszkadzają w pracy, a te są po prostu bardzo ciekawe. Ale wie się po nich mniej niż się wiedziało przed nimi – żartuje. – Ich wybór był życiowym poszukiwaniem. Potem próbowałam się dostać na reżyserię, ale już w trakcie zdawania zorientowałam się, że to nie jest droga dla mnie. Należało przedstawić egzemplarz reżyserski z jakiegoś znanego dramatu, a mnie to nie interesowało, bo sama potrzebuję napisać tekst – od początku do końca. Pracuję więc inaczej. W narzucony sposób nie potrafiłabym – przyznaje.
Największy sukces?
– Pojawiają się wciąż nowi widzowie, którzy traktują problemy w spektaklu jakby były to ich własne. Czasem płaczą. Często się śmieją. Kiedy jestem na spektaklach, zwykle siadam na widowni. Chcę wiedzieć, jak moi widzowie się czują, co przeżywają, obserwuję ich reakcje. Dialog z widzem, poprzez spektakl jest dla nie ogromnie ważny – podkreśla.
Spektakl „Głuchoniemoc” grany jest już szósty rok. 20 maja pokażą go po raz setny. Zdobył wiele nagród i pozytywnych recenzji. Historia oparta na autentycznym wydarzeniu. Niepełnoletnia dziewczyna zachodzi w ciążę podczas pielgrzymki do Częstochowy.
– Jest to teatr oszczędny w środkach. Prawie nie ma scenografii. Bohaterka opowiada swoją historię. Zuza gra go bardzo prosto i bardzo osobiście. Dużo ją to kosztuje. Dlatego czasem powtarzamy, że musimy przestać grać ten spektakl. Ale on stale do nas powraca. Ktoś dzwoni i prosi, żeby przyjechać koniecznie i zagrać „Głuchoniemoc”, bo gdzieś ją widział, albo słyszał… – mówi Natalia.
Największa porażka?
– Bardzo dużo razy się nam nie udawało ze zdobywaniem funduszy. I to były bardzo trudne dla nas momenty – przyznaje. – Na początku, kiedy się nie udawało, grałyśmy spektakle z własnych oszczędności. Bez pieniędzy zrobiłyśmy spektakl „Piąta rano” – monodram mojej siostry Agaty ze świetną muzyką, którą napisała Joanna Cieśniewska. Myślałyśmy, że trzeba zapracować na dobre imię fundacji. Teraz wiem, że raz się udaje, a raz się nie udaje. Nie ma reguły. Potem nagle dostałyśmy olbrzymie dofinansowanie: wyniki konkursu zostały ogłoszone z opóźnieniem, w październiku, do grudnia musiałyśmy zagrać czterdzieści spektakli. To było ogromne obciążenie, którego się nie spodziewałyśmy. Moje drugie dziecko miało dopiero cztery miesiące. Mogłyśmy powiedzieć, że nie jesteśmy w stanie, ale pomyślałyśmy, że warto udowodnić, że potrafimy to zrobić. Projekt wyszedł świetnie, nadludzkim wysiłkiem, ale udało się. Kolejny wniosek składałyśmy zupełnie pewne, że dostaniemy na kontynuację. A tu nic. Teraz mamy trzyletnie dofinansowanie, które pozwala spokojnie pracować. Jest małe, ale zapewnia podstawę działania.
Co lubi?
– Lubię stwarzać pewien rodzaj rzeczywistości artystyczno-społecznej, która będzie "wydarzeniem", czy "doświadczeniem" zarówno dla widza, jak i twórcy.
Z reżyserów ceni i Kieślewskiego, i Almodovara.
– Podziwiam ich jako widz. Ale nie interesuje mnie uprawianie sztuki, która nadmiernie inspirowałaby się inną sztuką. Grzebanie w kontekstach i cytatach artystycznych, zapożyczanie. Dlatego nie próbuję nikogo naśladować – tłumaczy.
Plany na przyszłość?
Na jesieni planuje monodram o męskich problemach.
– Do tej pory opowiadałam historie zawsze od strony kobiet. Tym razem chciałabym przyjrzeć się facetom. Zobaczyć, jak może wyglądać nieudany związek od "jego" strony. Ale nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów – dodaje.
Natalia Fijewska-Zdanowska (ur. 1981) – reżyserka i dramaturg. Pracowała jako dziennikarz i krytyk teatralny. Jest magistrem filozofii UW. Realizuje spektakle autorskie: monodram „Głuchoniemoc” (2004) (12 nagród na konkursach i festiwalach teatralnych w całej Polsce), „Różowa skarpetka” (2006) – w Teatrze Stara Prochownia w Warszawie w ramach Sceny OFF Teatru Konsekwentnego, „De-naturat” (2007) – w Teatrze Wytwórnia w Warszawie, „Siostry” w ramach projektu Teatru na Woli „Wola w Offsecie”, „Piąta rano” (2009) oraz „Gabinet” (2010) w ramach prowadzonego razem z siostrami Teatru MŁYN na scenie staromiejskiego SCEK w Warszawie. W 2008 roku jej sztuka „Różowa skarpetka” została zrealizowana przez Teatr Polskiego Radia w reżyserii Julii Wernio. Jest organizatorką i szefową artystyczną Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów Niesfornych Galimatias. Współpracowała z takimi instytucjami jak Stowarzyszenie Studio Teatralne Koło, Stowarzyszenie Teatru Konsekwentnego, Teatr Stara Prochownia Stołecznego Centrum Edukacji Kulturalnej, Teatr Ochoty, Teatr Wytwórnia i Teatr na Woli w Warszawie. W 2007 roku otrzymała Stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie Teatru. Założycielka Fundacji Artystycznej MŁYN, prowadzącej Teatr MŁYN, który obecnie ma siedzibę w staromiejskim Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej w Warszawie.
Źródło: inf. własna ngo.pl