Do sektora trafiła na początku lat dziewięćdziesiątych, w czasie gdy w Polsce mało osób słyszało, a jeszcze mnie wiedziało, co to znaczy trzeci sektor. Jest dyrektorem Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży i uważa, że w prowadzeniu fundacji trzeba wykazywać się niebywałym optymizmem, ciekawością świata i chęcią nadążania za nim.
Czym się zajmuje:
Jest dyrektorem Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży, która w tej chwili prowadzi między innymi takie programy jak: Równać Szanse, Świetlica – Moje Miejsce czy Trening Umiejętności Społecznych.
Dlaczego to robi:
Do sektora trafiła na początku lat dziewięćdziesiątych, w czasie gdy w Polsce mało osób słyszało, a jeszcze mnie wiedziało, co to znaczy trzeci sektor. – Wcześniej zajmowałam się kwestiami przestępczości nieletnich, byłam zafascynowana rolą, jaką w innych krajach odgrywają organizacje społeczne w pracy z młodzieżą. Wówczas też pojawiła się International Youth Foundation zainteresowana stworzeniem fundacji w Polsce i tak pojawiła się Polska Fundacja Dzieci i Młodzieży – opowiada o początkach. Uważa, że w prowadzeniu fundacji trzeba wykazywać się niebywałym optymizmem, ciekawością świata, chęcią nadążania za nim, żeby zauważać, że on się zmienia.
Wcześniej, w 1985 roku ukończyła studia prawnicze. – Takie wykształcenie bardzo pomaga w prowadzeniu fundacji, budowaniu jej struktury – przyznaje i zaraz dodaje, że w każdym programie zatrudnia szereg wysokiej klasy specjalistów. – Zaraz, zacznijmy od tego, że ja nie muszę być taka „dobrze przygotowana”, bo mam wspaniałych współpracowników – śmieje się. – Bardzo cenię ich inteligencję, profesjonalne doświadczenie, znakomitą organizację pracy oraz świetną analizę otaczającej nas rzeczywistości.
Potrzeba istnienia Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży jest bardzo duża. – System edukacji dzieci i młodzieży nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi problemami dzieci i młodzieży – tłumaczy. – Musimy bardzo uważnie wybierać grupy, wśród których pracujemy. Definicja grup wykluczonych społecznie bardzo szybko się zmienia. Młodzi ludzie, którzy są zagrożeni wykluczeniem społecznym, coraz bardziej się ukrywają. Z jednej strony jest coraz większa promocja różnych działań społecznych, a są pewne działania, o których nie można tak głośno mówić, żeby nie obrazić tych, którym się pomaga. Prowadząc działania społeczne należy bardzo uważać na to, co się mówi, aby nikomu nie przyklejać etykietek, że są oni gorsi. Czyli z wielkim szacunkiem, z wielką pokorą, bez myśli, że jest się najmądrzejszym…
Największy sukces
– Oczywiście zapyta pani zaraz o order od prezydenta. To był ogromny zaszczyt. I z pewnością należał się bardzo wielu innym osobom, a nie mi – śmieje się.
– Myślę, że naszym, całego zespołu fundacji, sukcesem jest poprawa chociaż w małej skali szans na sukces tych grup dzieci i młodzieży, którym z różnych względów jest w życiu trudniej. Podkreślam grup, gdyż to, co cenimy najbardziej, to jest właśnie możliwość rozwoju umiejętności społecznych, bez których trudno jest zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. W Polsce zbytnio jesteśmy nastawieni na rozwój indywidualny, więc i najłatwiej nam jest zrozumieć pomoc indywidualną. Za mało zaś myślimy o tym, co jest nazywane dobrem wspólnym, o wspólnej przestrzeniu. Myślę, że właśnie uczenie młodzieży wspólnego działania jest jednym z największych, naszych sukcesów – tłumaczy.
Największa porażka
– Tak na wszelki wypadek staram się nie pamiętać – śmieje się. – Szczegóły, drobiazgi, o których zapomina się, coś działo się za szybko, w związku z czym brakowało czasu na refleksję. Czasem jest poczucie, że można było zrobić więcej.
Co lubi
– Lubię moją pracę, chociaż czasami bywa stresująca – przyznaje.
W Polsce lubi współpracować z Piotrem Szczepańskim z Fundacji Wspomagania Wsi, Krzysztofem Kaczmarem z Fundacji Kronenberga, Ewą Kulik-Bielińską z Fundacji Batorego, Ewą Krupą z Fundacji Orange, Tomaszem Schimankiem i innymi koleżankami i kolegami z Forum Darczyńców w Polsce. Ceni też sobie współpracę z Ryszardem Michalskim z olsztyńskiej Tratwy, Jackiem Wnukiem z Centrum Wolontariatu z Lublina oraz Jerzym Boczoniem z Fundacji Regionalne Centrum Informacji i Wspomagania Organizacji Pozarządowych w Gdańsku, i wieloma innymi osobami, które odgrywają tak ważną rolę w rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.
Nie lubi natomiast ustawy o działalności pożytku publicznego. – Jest ona kwintesencją złego smaku w systemie stanowienia prawa. To chyba jest pozostałość dawnego systemu, w którym każda dobra intencja, czyli 1% podatku dla organizacji obywatelskich, musi być okupiona rozwlekłą ustawą budującą nadmierną kontrolę i biurokrację – tłumaczy.
Po godzinach. – Lubię jeździć na rowerze w poszukiwaniu lodów wyrabianych tradycyjnie, takich mrożonych tylko do – 5º. Lody przemysłowe muszą być silnie zmrożone, aby mogły znieść transport, więc pomimo 50 różnych smaków wszystkie smakują tak samo. Warto więc poszukać takich miejsc, poza Warszawą, gdzie zachowały się lodziarnie rodzinne – zachęca.
– Lubię też podróżować po Europie. Architektura i parki narodowe Francji, Włoch czy Hiszpanii zawsze zaskakują swoim urokiem – dodaje.
Plany na przyszłość
– Czy będę zmieniać pracę? Tego nigdy nie wiadomo, na razie się jednak na to nie zanosi – śmieje się.
– Jak się pani widzi za 10 lat?
– Moje zamiłowanie do lodów nie wróży niczego dobrego dla mnie osobiście, ale myślę, że przez te najbliższe 10 lat wiele dobrego wydarzy się w Polsce. Ostatnie lata kryzysu pokazały, że nastawienie na indywidualną karierę nie okazało się zbyt korzystne zwłaszcza dla młodych ludzi więc może teraz nastaną lata, gdy bardziej będzie się liczyło dobro wspólne.
Przede wszystkim ma nadzieję, że nasza przestrzeń publiczna będzie bardziej uporządkowana i nie będzie nią rządził reklamowy śmietnik. – Mam takie marzenie, że wjeżdżam do Warszawy od strony Janek, jadę Al. Krakowską i nie widzę śmietnika reklamowego. I mam nadzieję, że przyczynią się do tego młodzie ludzie, z którymi dzisiaj pracujemy – kończy.
Źródło: inf. własna ngo.pl