Była prawnikiem finansowym w międzynarodowej korporacji, ale nie odnalazła się w czysto komercyjnym przedsięwzięciu. Pojechała na studia do Londynu. Zobaczyła, jak tam działa III sektor. Potem poznała Adama Bodnara, który podpowiedział jej, że jest miejsce dla nowej organizacji w Polsce. Współzałożyła i prowadzi fundację Panoptykon. Wreszcie czuje sens w swojej pracy.
Czym się zajmuje
Panoptykon to nazwa idealnego więzienia (wymyślonego przez Jeremy'ego Benthama), opartego o zasadę „światło-cień”. Więźniowie są oświetleni, natomiast strażnik jest w cieniu. Więźniowie nigdy go nie widzą, więc nie wiedzą, czy rzeczywiście jest i patrzy – dlatego, przynajmniej w założeniu, kontrolują się zawsze. Tę ideę rozwinął potem Foucault, przenosząc na poziom całego społeczeństwa.
– Do tego nawiązujemy. Jednym z naszych zadań w pracy Fundacji Panoptykon jest przekazanie, że nadzór i kontrola przyjmują nowe, mniej „widzialne” formy – tłumaczy Katarzyna Szymielewicz. – Dużo osób ma przeświadczenie, że żyją w sposób wolny i nieskrępowany, podczas gdy subtelne mechanizmy kontroli i nadzoru bardzo skutecznie wpływają na nasze zachowania, determinują decyzje, ograniczają pole wyboru. I stąd nasza misja: żeby te mechanizmy ludziom pokazać i postawić pytanie o granice. Gdzie przebiega granica, za którą współczesny nadzór wkracza już zbyt głęboko w sferę naszej autonomii, narusza standardy, które nazywamy „prawami człowieka”, odbiera wolność?
Posługujemy się trzema metodami pracy. Pierwszy obszar to działalność „watchdogowa” – monitorowanie procesu legislacyjnego, wychwytywanie problemów, ich nagłaśnianie i interweniowanie. Nasza druga noga, na razie zdecydowanie słabsza, to działania „think-tankowe” – badanie problemów, ich definiowanie i wprowadzanie do debaty publicznej. Wreszcie, staramy się też edukować i zwiększać świadomość. Organizujemy comiesięczne seminaria, publikujemy materiały edukacyjne, pracujemy z mediami. Ze względu na krótki staż i mały zespół docieramy na razie do bardzo wąskiej grupy, ale wierzę, że to się zmieni. Z ogromnego obszaru tematycznego, jakim moglibyśmy się interesować (bo przecież nadzór jest wszędzie!) wybraliśmy kilka najważniejszych: telekomunikacja ze wskazaniem na Internet, bazy danych, monitoring wizyjny w miastach, służby specjalne – wymienia.
W Polsce powstają właśnie dwie potężne bazy danych: medyczna i systemu oświatowego.
– Zaniepokoiły nas obie – i samą koncepcją, i sposobem realizacji. Monitorowaliśmy prace nad aktami prawnymi, na podstawie których te bazy będą działały, interweniowaliśmy w mediach, w Sejmie, w Senacie, u Prezydenta… Razem z organizacjami feministycznymi protestowaliśmy też przeciwko wprowadzeniu obowiązkowych badań ginekologicznych dla kobiet, ze względu na dyskryminujący i represyjny sposób, w jaki ten program został zaprojektowany i jak miał być wdrażany. Udało się! Ministerstwo Zdrowia wycofało się z realizacji tego projektu – podkreśla.
Od kilku miesięcy bardzo intensywnie pracują nad projektami prawnymi związanymi z bezpieczeństwem publicznym i regulacją Internetu. Od kwietnia trwają regularne rozmowy z rządem, powstają projekty konkretnych rozwiązań. Najgłośniejsze tematy, jakie udało im się podnieść, to problem obowiązkowej retencji danych telekomunikacyjnych i blokowania stron internetowych.
– Trzeba podkreślić, że nasze interwencje często uruchamiają działania innych organizacji, sami też z zasady staramy się działać w koalicji – dodaje. – A pracy jest tak dużo, że nie wyrabiamy na zakrętach – śmieje się.
Dlaczego to robi
Z inicjatywą założenia fundacji wyszła sama. Z Małgorzatą Szumańską znały się od czasu studiów. Potem dołączył Krystian Legierski i Piotr Drobek.
– Ale to nie było tak, że pewnego dnia wstałam z łóżka i postanowiłam założyć fundację. To był dość długi proces – zastrzega.
Pracowała jako prawnik finansowy w międzynarodowej korporacji.
– Przez moment naprawdę uważałam, że to jest ciekawe, rozwijające intelektualnie zajęcie i że warto po studiach zająć się czymś konkretnym. Jednak dość szybko dotarło do mnie, że po prostu nie odnajdę się w czysto komercyjnym przedsięwzięciu. Nie wiedziałam tylko, jak z tego wyjść i gdzie można robić „coś innego”. Czułam się jak w pułapce, miałam poczucie zakleszczenia – opowiada. I dlatego szukała innej drogi dla siebie. – Kiedy się jest w bardzo angażującej pracy, to nawet jeśli pojawia się pomysł, po prostu nie ma czasu, żeby go zrealizować. Po roku miotania się wyjechałam na studia do Londynu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i poszukać tego, o co mi chodzi – opowiada.
Ten rok był niezwykle inspirujący.
– Wiedziałam już, że to musi być „ngo”: studiowałam ruchy społeczne i teorię społeczeństwa obywatelskiego, pracowałam jako wolontariuszka w jednej z organizacji, ale też nie chciałam zostać kolejnym „project officer” – a głównie z takimi posadami spotykałam się w bardzo rozwiniętym trzecim sektorze w Londynie. Ostatecznie wróciłam do Polski, żeby odłożyć pieniądze na bilet do Ameryki Południowej. Wyobrażałam sobie, że tam znajdę energię i ferment, o które mi chodzi. Na tym etapie spotkałam Adama Bodnara – to on mnie przekonał, że warto działać w Polsce, a po roku znajomości doradził, że potrzebny jest nie kolejny projekt, ale wręcz nowa organizacja. Choć byłam tym pomysłem kompletnie zaskoczona, uwierzyłam, że się uda. Jednak stworzenie i rozkręcenie w miarę profesjonalnej organizacji (bo o to nam chodziło) bez pieniędzy, w formule „po godzinach”, to nie jest proste zadanie. Przez ponad rok pracowałam na 2 etaty, po 16 godzin dziennie albo i więcej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo jestem zmęczona – najwyraźniej czułam w sobie ten rodzaj energii, którą mają osoby zaczynające „coś” własnego – zaznacza.
– Prawnik korporacyjny zarabia więcej niż pracownik trzeciego sektora?
– Nawet kilkakrotnie więcej, ale motywacja finansowa jest ostatnią, która może w Polsce „pchać” ludzi do trzeciego sektora. To nie jest też jedyna działka, w której pojawia się dylemat: pieniądze czy inne motywacje. Te same problemy mają np. młodzi twórcy czy osoby, które zakładają własną działalność gospodarczą. Ograniczenia finansowe rekompensuję sobie sensem pracy i jej nową jakością. A przeżyć się spokojnie da – przekonuje.
Powoli wypracowywali swoją wizje.
– Idee trzeba było przełożyć na to, co dokładnie chcemy robić i jak. Pierwszy rok działaliśmy bez zewnętrznego finansowania i sztywnych projektów, ale ten czas był nam potrzebny, przede wszystkim żeby wypracować metody, jakimi chcemy działać – mówi.
Z ludzi sektora, z którymi się świetnie pracuje, wymienia jednych tchem: Jarosława Lipszyca (Fundacja Nowoczesna Polska), Józefa Halbersztadta (Internet Society), Igora Ostrowskiego (Centrum Cyfrowe Projekt:Polska), Kubę Śpiewaka (Fundacja Kidprotect.pl), Małgorzatę Danicką (Stowarzyszenie Same o Sobie) i Ryśka Woźniaka (Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania) – Po prostu dobrze wykonują swoją robotę – podkreśla.
I uważa, że najważniejszymi cechami „człowieka sektora” są samoorganizacja i dyscyplina.
– Bo jest to praca, którą stwarzasz sam. Nikt Ci nie powie, że masz wstać o 9 rano i zadzwonić do paru miejsc i czy możesz „wyjść” o 17. Ważna jest dla mnie reakcja ludzi, ciągły kontakt z otoczeniem. Nie potrafiłabym działać w oderwaniu. Potrzebuję informacji zwrotnej, że to, czym się zajmuję, jest ważne, potrzebne i że się sprawdza. Jeśli ambicja oznacza, że realizuję swój plan bez względu na trudności, to oczywiście jestem ambitna. Nie rezygnuję ze swoich celów. Ale uczę się też odpuszczać i weryfikować własne wyobrażenia – uczę się, że nie wszystko jest ważnie i zasługuje na ten sam upór – tłumaczy.
Wymienia również cierpliwość.
– Ja jej nie mam – od razu zastrzega – ale myślę, że gdybym miała, byłoby mi łatwiej. Cierpliwość w znaczeniu, że pewne rzeczy potrzebują czasu, muszą się spokojnie wykluć, trzeba na nie poczekać. Sama działam za szybko, chcę bez przerwy posuwać się do przodu – a to nie zawsze oznacza prawdziwy postęp. Potrzebna jest też wyobraźnia, bo trzeba z jednej strony przywidzieć przeszkody i komplikacje, jakie na pewno się pojawią, z drugiej – zobaczyć szanse i możliwości. Wreszcie, intuicja. To podstawa w relacjach z ludźmi, a te w trzecim sektorze są najważniejsze.
Największy sukces
– To trudne pytanie, bo zawsze działamy w systemie: wpływamy na konkretne procesy, ale nigdy nie jest tak, że wrzucamy piłeczkę do koszyka i sami ją podbijamy. Nasza opinia czy interwencja nie decyduje o ostatecznym rezultacie. W tym sensie bałabym się powiedzieć, że naszym sukcesem była zmiana ustawy X czy to, że premier się spotkał i obiecał Y. To jest niezwykle złożony proces, na który wpływa mnóstwo czynników, w tym innych osób i organizacji – tłumaczy.
– Być może naszym największym sukcesem jest to, że pewien autorski pomysł, który jeszcze trzy lata temu nie istniał nawet w mojej głowie, nie tylko się zmaterializował, ale naprawdę zaistniał w życiu społecznym. Powstała organizacja, wokół niej stworzyło się niewielkie środowisko. Temat, który do tej pory nie istniał w debacie publicznej, stał się ważny - podkreśla.
Ale kiedy miała 18 lat, była przekonana, że w dorosłym życiu grozi jej bezrobocie i rynek ją „zeżre”. Więc wybrała prawo, żeby zdobyć twarde umiejętności.
– Nie miałam wtedy wizji, że będę robiła coś fajnego, chciałam po prostu nie zginąć w dorosłym życiu. To była motywacja negatywna, ale absolutnie tego nie żałuję. Adwokatem został za to mój brat i widzę, że to też może być fascynująca i rozwijająca praca – zaznacza.
Największa porażka
Zarządzanie organizacją. Nie spodziewała się, że to jest aż tak trudne, czasochłonne i czasami frustrujące.
– Po pierwszych trzech miesiącach nie wiedziałam, jak się nazywam. Nigdy wcześniej w życiu nie pracowałam tyle, co przy formowaniu własnej organizacji. Nie chodzi naturalnie o etap „papierkowy” – to dla prawnika jest łatwe. Prawdziwe wyzwanie to zdefiniowanie ról, ustalenie zadań, naoliwienie tego i wprawienie w ruch. Wciąż jest jeszcze wiele rzeczy, które – jako zespół – musimy poprawić w zarządzaniu sobą, komunikacji, organizacji – kręci głową.
Co lubisz
Lubi interakcję z ludźmi. – Czułam się zakleszczona w korporacji, bo miałam za mało takich kontaktów – wspomina.
Lubi też koty. Ma dwa. – To spore wyzwanie dla osoby, która ma na nie alergię. Trudne, ale da się zrobić – śmieje się.
Dużą rolę w jej życiu odgrywa teatr. Ceni reżysera Krystiana Lupę. Uważa, że „Persona. Ciało Simone” to świetny spektakl. Poleca „Mapę” w reżyserii Wojtka Ziemilskiego. Sama uwielbia tańczyć.
Oczywiste jest to, że nie lubi pisać wniosków, to charakterystyczne dla trzeciego sektora.
Plany na przyszłość
Porządki.
– Chciałabym wykorzystać czas wakacji na zmiany w organizacji. Prowadzimy rekrutację nowych członków do zespołu (proszę o reklamę na ngo.pl). Musimy zastanowić się nad priorytetami i nową taktyką działania. Głęboko uporządkować to, co nam się teraz wymyka, żeby w przyszłym roku móc już działać pełną parą, opierając się o dobrze postawione fundamenty. Mam czasem wrażenie, że popełniliśmy błąd szybkiego wzrostu – dynamicznego wejścia w trudne projekty, wymagające maksymalnego zaangażowania, bez silnych podstaw. I to się teraz daje odczuć – przyznaje.
W planach jest też wyjazd na wakacyjny urlop.
Źródło: inf. własna ngo.pl