Jeśli uważasz, że ekologia utrudnia życie, nie spotykaj się z Ewą. Oczaruje i przekabaci. Przekona, że nie musisz się znać na fosforanach, żeby dokonywać mądrych, codziennych wyborów.
Na ulicach Kwidzyna stoją wielkie wiklinowe rzeźby. Bo wiklina jest dla tutejszego krajobrazu typowa i trzeba to pielęgnować. Mieszkańcy segregują śmieci. Pod tym względem Kwidzyn, miasto przemysłowe, bije inne na głowę. Dom Kultury w Starym Polu wystawia przedstawienie z pięknym „przyrodniczym” morałem. W Okrągłej Łące pół wsi plecie na zamówienie wiklinowe płoty. Pod Ryjewem hodują wierzbę energetyczną. Wszędzie tam mieli do czynienia z Ewą Romanow, szefową Stowarzyszenia Eko-Inicjatywa.
Ekologia osobista
– Jak człowiek na nią spojrzy, rozumie, co to jest rozwój zrównoważony – śmieje się Marta Henzler ze Stowarzyszenia Centrum Aktywności Lokalnej.
Ewa Romanow pięknie okrągleje, bo na wiosnę zostanie mamą. W wieku 36 lat wygląda jak długowłosa nastolatka. Może to długie marsze po łąkach tak ją hartują? Sama przyznaje, że jeśli się nie zmorduje na dwugodzinnym spacerze, dzień ma stracony. Więc przemierza swoje 35-hektarowe gospodarstwo. Albo, razem z partnerem Arturem, krzątają się przy konikach polskich. Hodują ich 10, a w drodze są 4 źrebaki. Ten dom, pod Suszem, między łąkami, to Ewy spełnienie marzeń. Nie może się doczekać, kiedy się przeprowadzi. Na razie mieszka w Ryjewie, też blisko natury, więc wszystko jest jak trzeba. Może mieć, na przykład, kompostownik, co w bloku w Kwidzynie było niemożliwe.
– Przez długi czas byłam dziwną postacią w krajobrazie rolniczym – mówi Ewa, wspominając jedną ze swoich pierwszych „eko-inicjatyw”, kiedy biegała z rolnikami po polach i przekonywała ich do uprawy wikliny. – Młoda dziewczyna w gumowcach, z aparatem fotograficznym i z długimi włosami. Budziłam pewnie zainteresowanie, a nie zaufanie. Podejrzewali, że może i wiem, jak nazwać owies po łacinie, ale niekoniecznie coś wiem o gospodarowaniu.
Dziś, co widać po efektach, ludzie jej jednak ufają. Przede wszystkim jej założeniu, że ekologiem się nie jest z wykształcenia. Nie trzeba się znać na fosforanach i dioksynach, żeby dokonywać mądrych, codziennych wyborów.
Sama uważa co je, jak kupuje. W sklepie odkłada na półkę kremy w zbędnych, tekturowych pudełkach, dodatkowo opakowanych plastikiem. Nie pakuje zakupów do foliowej torby. Przyjaciół przekonuje, że mogą robić tak samo, ale nie bije po rękach za butelkę wyrzuconą do niewłaściwego pojemnika.
– Nie jestem policjantem! – sprzeciwia się.
– W ogóle jest dla ludzi dobra i uważna – mówi Marta Henzler.
Ekologia codzienna
Miłość do przyrody, i do ubłoconych gumowców, Ewa wykształciła w gospodarstwie dziadków, pod Nałęczowem. Pod wielką rosyjską lupą, podarowaną przez ojca, oglądała alternatywny świat: kwiaty i owady. Pokazywała je Ewie babcia: to firletki, a to kaczeńce. Była przekonana, że – skoro kocha kwiaty – to chce zostać kwiaciarką. Bycie botaniczką kilkulatce nie przychodziło do głowy. O tym, że kaczeniec to caltha palustris, a także wielu innych, pożytecznych rzeczy, dowiedziała się na studiach. Dziś wiedza z biologii pomaga jej w pracy – czyli w tym, żeby zmieniać świat, głównie ludzi, na bardziej przyjaznych środowisku. Walczący ekolodzy są bardzo potrzebni, ale nie tylko tacy – mówi. – Ja nie chciałam być samotnym przyrodnikiem-wojownikiem. Moja ekologia miała być z ludźmi i dla ludzi.
W Gdańsku, zaraz po studiach, uczyła biologii w podstawówce. Uważała, że to świetne miejsce, żeby uwrażliwiać na przyrodę. Tyle, że nikt spośród nauczycieli jej pomysłów na „horyzontalną” edukację ekologiczną, taką którą można prowadzić na wszystkich przedmiotach, wtedy nie rozumiał. A według Ewy zadanie z treścią na matematyce mogłoby brzmieć tak: „jeśli samochód przejedzie z miasta A do miasta B z prędkością 60 km na godzinę, to ile zanieczyszczeń uwolni w tym czasie do atmosfery?”. Co za problem takie kwestie rozstrzygać na innych lekcjach?
Ekologia dla ludzi
Zniechęcona wróciła do Kwidzyna. W samorządzie powstało wtedy Centrum Edukacji Ekologicznej, którym zaczęła kierować. Bardzo jest wdzięczna samorządowi, że zrozumiał, jak ekologia jest ważna w przemysłowym mieście. I wpisał edukację ekologiczną mieszkańców do strategii rozwoju miasta.
– Wtedy mówiło się o tym bardzo mało, a tu władze wyłożyły na nią pieniądze!
Przez kilka lat Ewa współpracowała z nauczycielami, tym razem efektywniej.
– Z tamtego czasu najbardziej zapamiętałam spotkania z ludźmi, którzy bezinteresownie chcieli pomóc przyrodzie. To była rzesza wolontariuszy: nauczycieli i młodzieży, pracująca bez profitów i nagród.
W Centrum powstał zespół, z którym Ewa mogła rozwinąć skrzydła. Wypracowali cały zestaw terenowych lekcji ekologicznych. Nie prowadzonych przed tablicą, ale zanurzonych w zieleni, w ośrodku w Miłosnej. Dzieciakom dawali lornetki i zabierali do lasu: proponowali, żeby glebę, korę drzew poznawać dotykiem, z zamkniętymi oczami. Uczyli krytycznego podejścia do reklamy i odpowiedzialnego kupowania. Potem Ewa ruszyła „na swoje”. Założyli Stowarzyszenie Eko Inicjatywa, bo chcieli robić więcej niż na to pozwalał budżet Centrum i administracyjne ograniczenia.
– Zaczęliśmy myśleć, jak nasze pomysły można stosować codziennie w Kwidzynie, w mieście, poza murami szkoły i jak można podzielić się nimi z innymi organizacjami.
Eko-Inicjatywa daje recepty na codzienne dylematy. Drukuje dla mieszkańców ulotki: co zrobić, gdy sąsiad pali śmieci w domowym piecu? Gdzie zgłosić, że znalazło się zbłąkanego psa? Ewa jeździ po powiecie i promuje wiklinę. W Kwidzynie stają pojemniki na odpady, na ulicach pojawiają się wiklinowe ozdoby.
– W Ewie niezwykłe jest to, że pomysły, które uważamy za niepotrzebne i utrudniające życie ona przedstawia jako bardzo praktyczne i mające sens – mówi Ewa Jasińska z Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku. – Dlatego wożę do niej liderki wiejskie. Żeby pogadała z nimi uczciwie o agroturystyce, albo o tej całej wiklinie.
Ekologia na wsi
Ewa uwielbia wiklinę. Nie jakieś ładne plecionki, ale jej przyrodnicze walory. Wiklina może służyć jako materiał opałowy i przynosić przyzwoity dochód. Poza tym wierzba od zawsze rosła w dolinie Wisły i warto, żeby tak zostało. Dlatego najpierw starała się, żeby pod Kwidzynem założyć plantacje wierzby energetycznej. Namawiała rolników, żeby spojrzeli na tę roślinę łaskawym okiem. Szczególnie na lokalną odmianę: jest lepsza niż obce sadzonki ze Szwecji, będzie dobrze rosła, robak jej nie zje, bo tutejsza! – przekonywała.
– Nie wyglądałam bynajmniej na doświadczoną rolniczkę, więc plantatorzy robili podchody i sprawdzali moją wiedzę – wspomina. – Ratowałam się znajomością łacińskich nazw i opowiadałam o pochodzeniu zbóż. Nie ukrywałam, że chce się od nich uczyć i że razem możemy stworzyć coś, co będzie pożyteczne i konkurencyjne. Wtedy udało nam się założyć kilka hektarów niewielkich plantacji z rodzimych sadzonek. Program się usamodzielnił. Dziś uprawiają wierzbę w okolicach Kwidzyna, Sadlinek, Ryjewa.
– Ona w ogóle dobrze rozumie wieś – mówi Bohdan Skrzypczak, szef Stowarzyszenia Centrum Aktywności Lokalnej. – Ani nie buja w obłokach, ani nie jest w tej ekologii sekciarska. Wielkie idee przenosi do bardzo małych środowisk, pokazuje, że się przydadzą w zwykłym gospodarstwie.
– Ludzie na wsi są niezwykłymi realistami. Dostrzegają każdy najmniejszy błąd, więc nie można im obiecać czegoś, czego się nie zrobi. To mnie mobilizuje – przyznaje Ewa.
Jest członkinią Ashoki. To międzynarodowe stowarzyszenie wyszukuje i zrzesza ludzi, którzy wprowadzają nowatorskie rozwiązania problemów społecznych. Ewie przyznało tytuł innowatorki społecznej za to, że szuka takich przedsięwzięć, które by pozwalały ludziom łączyć zarobek z troską o środowisko.
Przykład? Znowu wiklinowy! Po kilku latach od założenia plantacji wierzby, Ewa trafiła do Okrągłej Łąki, wsi pod Kwidzynem. Mieszkają tam plecionkarscy fachowcy. Kiedyś wyplatano tu wiklinę niemal w każdym gospodarstwie. Ewa zachęca ich dzisiaj, żeby wrócili do tradycji i uczyli innych.
– To są wyjątkowe umiejętności, a taka wieś, opleciona wikliną, jest ich żywą reklamą – opowiada.
Już dostają zlecenia na plecenie płotów na prywatnych posesjach. W ten sposób chcą zarabiać na życie społeczne wsi. Z plecionki Okrągła Łąka utrzymuje świetlicę wiejską. Są tam i zajęcia dla dzieci, i warsztaty wikliniarskie.
– Być może będą mogli kiedyś żyć z plecionkarstwa – marzy Ewa.
Ekologia międzyludzka
Bliskie relacje z ludźmi zawiodły Ewę do Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej, które aktywizuje małe społeczności: grupy sąsiedzkie, samopomocowe. Pracują w domach kultury i ośrodkach pomocy społecznej. Jak Ewa trafiła do CAL-a, żeby zostać animatorką (osobą zachęcającą ludzi do aktywności), to wszyscy długo twierdzili, że tam nie pasuje.
– Dzisiaj mogę opowiadać, jak o mało co nie odesłaliśmy do domu jednej z naszych głównych ekspertek – mówi Bohdan Skrzypczak. – Bo długo jej nie rozumieliśmy: my się tu zajmujemy aktywizowaniem, a ona ciągle z tą ekologią! A to ona w końcu nas przerobiła.
Ewa rozkręciła program „Domy Kultury Bliżej Natury”. Namawiała, szczególnie w małych miejscowościach, w których ludzie rzeczywiście się spotykają, żeby pożenić ekologię i sztukę. Jak zajęcia dla dzieci – to warsztat z produkowania papieru czerpanego! Jak spotkania informacyjne – to z edukacji konsumenckiej! A przy większym lokalnym święcie – dać ekologom podziałać, wyjść do ludzi z przyrodniczym przesłaniem.
W CAL-u dodają, że obcowanie z Ewą sprzyja rozwijaniu „ekologii międzyludzkiej”.
– Ludzie, którzy z nią pracują, niezależnie, czy by to były warsztaty z papieru czerpanego czy wyplatanie różnych cudów z wikliny, zyskują jakąś taką pogodę ducha, harmonię – mówi Bohdan Skrzypczak. – A jak poczują to, co nazywam ekologią duszy, to zaczynają im się różne rzeczy udawać. Dotychczas niemożliwe. Może na tym polega jej patent na sukces nawet w najmniejszej społeczności.
– Bo ona jest zanurzona w słońcu i w niebie – dodaje Ewa Jasińska. – Ma w sobie coś takiego, że się człowiek uśmiecha na samą myśl o niej.
Źródło: gazeta.ngo.pl