Czy to Warszawa czy Mali w Afryce, on zawsze biega z komórką w ręku i kręci nią filmy. Chce zrealizować Komórkową Telewizję Obywatelską, która nigdy nie poda ręki komercji. Dziennikarz, reżyser, przede wszystkim - działacz życzy wszystkim ludziom sektora, żeby spotykali na swojej drodze samych uśmiechniętych, szczerych i uczynnych urzędników.
Czym się zajmuje?
Prowadzeniem Fundacji Monte Wideo Foto, która uczy zwykłych ludzi, jak opowiadać obrazem o świecie, w którym mieszkają, za pomocą komórek: szarych, magicznych i telefonowych. Fotografie i wideo z komórki mają moc osobistych notacji – kreacji, i kiedy pokazują nasz dom, ulicę dzielnicę, miasto, to zaczynają budzić i wyrażać tożsamość. Tożsamość poprzez obraz – taki jest cel statutowy Monte Wideo Foto. – Chcemy komórkę, przewrotny fetysz naszych czasów oswoić, żeby nie służyła wyłącznie do magazynowania głupich esemesów, pornograficznych i prześmiesznych filmików z youtuba i imitowania mp3 – tłumaczy.
Dlaczego to robi?
- Być może te dzieci, które rodzą się jako pierwsze i muszą zajmować się tymi następnymi, już od samego początku nabierają zdolności opiekuńczych, które są potem bezwarunkowe. Być może wpływ miała moja mama, która zawsze miała ogromną charyzmę i używała jej do budowania więzi wszędzie, gdzie mieszkaliśmy w Warszawie, czyli w wielu innych miejscach – zastanawia się.
Było więc pięć podstawówek i kilka liceów, w których szybko zorientował się, że ci, co w pierwszej ławce wyciągają w górę palce, to ci, co pierwsi donoszą i trzeba na nich uważać. Skazane na porażkę próby uzdrowienia systemu uczyły go tylko nowych technik sztuki stąpania po społecznym bagnie i upewniały w tym, że trzeba działać. W końcu został dziennikarzem interwencyjnym w telewizji i zajmował się tym zawodowo. Wiele lat jeździł do biduli, bezdomnych, narkomanów i wyjętych spod prawa. Potem beształ burmistrzów i funkcjonariuszy za bezwład albo dorabianie się fortun i politycznych kapitałów kosztem ludzi, których łatwo skrzywdzić. Rola „pistoleta”, dziennikarza - Janosika wydawała mu się jedyną sensowną na scenie czwartej władzy. Po czterech latach takiej pracy stwierdził, że to nie są czasy dla doktora Judyma i Stasi Bozowskiej, i trzeba się trochę opamiętać, wydorośleć, bo takimi sprawami można zajmować się w kółko i zrujnować się psychicznie.
Żartuje, że dziś jego aktywizm jest zorganizowany jak Unia Europejska w obrębie jakiś praw, z rozliczeniami biznesowymi. – Czasem zastanawiam się, gdzie jest granica między działalnością społeczną a biznesem, ale tego wymagają nasze czasy, że amatorów już właściwie nie ma. Dziś doktor Judym ze Stasią Bozowską przy śmietniku piliby jabola, bo urzędnicy by ich zniszczyli, nie dając im dotacji z powodów formalnych, gdyż byliby przecież wariatami – mówi z ironią.
Ale on właściwie zawsze był działaczem, a dopiero potem reżyserem, dziennikarzem itp.
- Oczy mi się zapalały do akcji, którą kilka osób przetworzy za pomocą wyobraźni w wielką energię na użytek nieobliczalnej społeczności. Tylko mi zawsze chodziło o nieobliczalne i trochę kaskaderskie mentalnie akcje. Z taką motywacją mogę rzucać górami. I to się musiało skończyć w organizacji pozarządowej. Bo w rządowej musiałbym być politykiem, a to jest poniżej mojej godności, a w biznesowej, no to wiadomo… szybko schnący beton emocjonalny. W Monte Wideo Foto robimy rewolucję, tworząc wolne niezależne od szołbiznesu medium. Cel jest warty dymu, ognia i tytanicznej pracy mrowiska twórczego. Otwieramy ludziom oczy na siebie i wolność wypowiedzi, żeby nie byli programowani przez sprytne media, i żeby budzili w sobie odwagę i tożsamość oraz rozwijali wyobraźnię. Bo do opowiadania obrazem o sobie prawdy trzeba mieć odwagę i wyobraźnię – zaznacza.
Największa porażka
Ogromna cena, jaką musiał zapłacić za zrozumienie tego, że, aby stworzyć jakąkolwiek ideę, nawet jeśli byłaby ona i najświetniejsza i najpiękniejsza, i najmądrzejsza, to trzeba się po prostu uzbroić w potężną cierpliwość, powściągnąć cały swój zapał i wielkie burze temperamentu twórczego. Bo wszystko i tak zależy od urzędników, którzy pozwolą lub nie zrealizować projekt. Spalą na stosie najcenniejszą rzecz, jaką masz, czyli talent oraz zaangażowanie w sprawy społeczne – wymienia z goryczą.
Według niego porażką dla całego sektora jest to, że w nim najlepiej być gwiazdą, politykiem i biznesmenem niż aktywistą, bo wtedy otrzymuje się granty.
– Ludzie, którzy działają społecznie, nie będą dobrze organizować, np. księgowości. My nie stąpamy po zmieni. Jeśli chcesz być pozarządowcem, to musisz latać. Porażka, to jest takie zjawisko, z którym musisz żyć na co dzień, bo stale dostaje się informacje, że wniosek nie przeszedł, bo… A może nie ma co narzekać, bo i tak się tak wiele rzeczy robi – zastanawia się.
Jako artysta doświadczenia porażki nie zna.
– Jest wielu takich jak ja, którzy w życiu lecą na swojej pasji i nie ma siły, żeby mogło coś nie wyjść, a w organizacji pozarządowej – to codzienność – mówi. – Mówią ci „nie” na niemych papierkach non-stop. W organizacji trzeba być spokojnym, statecznym, najlepiej zdrowym, jak cielę w zdrowym ciele…
Największy sukces
Pierwszą akcją fundacji było postawienie granicy celnej na Moście Świętokrzyskim pomiędzy prawym a lewym brzegiem.
– Istnieje coś takiego, jak podzielone na pół serce Warszawy – rzeką, czyli granicą, która nadaje tożsamość miastu. Przekraczając ją, trzeba się opowiedzieć, skąd się jest, czy z prawej czy z lewej strony, jak jest tam, skąd się idzie. Najpierw na dziko wspólnie z kolegami namalowałem farbą olejną napis „granica” i zatrzymywaliśmy przypadkowych ludzi, żeby zadać im te pytania. Potem przyjechała policja i poinformowała, że tego nie wolno robić i kazała zmyć napis, co się nie udało – opowiada. Ale w ten sposób powstała idea, która następnego roku została zrealizowana legalnie, z zaproszeniem burmistrzów z obu brzegów, ustawieniem przez funkcjonariuszy celnych z radiowozami i psami bramki granicznej i pojedynkiem pieśniarskim lewobrzeżnej Kapeli Czerniakowskiej z prawobrzeżną Kapelą Praską. Burmistrz prawego Targówka, stojąc po swojej stronie granicy głosił w pojedynku słownym, że Wars i Sawa pochodzili z Pragi, a burmistrz lewego Śródmieścia, że na prawy brzeg zabiera konserwy. Najważniejsze jednak było to, co powiedzieli i uświadomili sobie ludzie prawego i lewego brzegu, deklarując swoje warszawskie pochodzenie.
Najbardziej jest dumny z Komórkowej Telewizji Osiedlowej na Targówku, tzw. KTOŚ.
–Amatorzy i abnegaci, czyli tzw. zwykli ludzie, to bardzo żyzne i cenne społeczności, które są w stanie wygenerować coś poza komercją. Zwykli ludzie robią dla zwykłych ludzi niezwykłe rzeczy. Tylko trzeba ich nauczyć, jak się używa instrumentu do formułowania rzeczywistości i wypowiedzi. Przeszkoliliśmy ludzi z doświadczeniem zero i takim samym podejściem do robienia tzw. kariery. I to zawsze jest w nich najcenniejsze – podkreśla. – Chłopak spod bloku uczy się, przekracza mentalne i duchowe granice, a potem robi wywiad z burmistrzem, który za jego sprawą na „Ktosiu” tłumaczy się z niedociągnięć. Chłopak komentuje po swojemu sprawy osiedlowe. A do tego uczy się zachwycać i ciekawić swoją okolicą, bo do tej pory widział ją dosyć wybiórczo i płasko zawężoną. Robi też coś dla innych np. to, że przekazuje swoje odkrycia i obserwacje innym z osiedla, a potem oni to w internecie komentują. To nie tylko krytyka działań reportera bardzo obywatelskiego, ale także komunikacja ludzi osiedla, także starszych. Komentując, komunikują się ze sobą, rozmawiają w sieci, a w rzeczywistości to bardzo różnie bywa, bardzo różnie. Tak działa KTOŚ, a niedługo odpalamy KTO – Komórkową Telewizję Obywatelską – która te wszystkie akcje połączy.
Co lubi?
Robić zdjęcia ruchome komórką i fotografie.
– Szczególnie ten moment, w którym dokładnie cały świat skupia się wokół jednego obrazu, który jest rejestrowany takim właśnie językiem. A potem przynoszę to do domu, „wrzucam na kompa” i bawię się jak dziecko zabawkami, kształtem i sensem tych rzeczy. Czasem irytuję się, że mogłoby to wyglądać lepiej – przyznaje. – Lubię, kiedy nagrywam film i on nagle staje się czymś, jak drożdżowe ciasto, rosnąc w znaczenia i kompozycję. Obcuję wtedy z tworami wyobraźni, których nie można dotknąć i do końca nazwać, ale bardzo dużo znaczą i ważą. Kiedy znajduję się w nowym miejscu na ziemi, to prędzej czy później opowiadam o nim obrazami. I nie ważne, czy to jest afrykański kraj Dogonów, co wierzą, że przylecieli z kosmosu czy warmińskie Aniołowo, gdzie ludzie sprowadzają niebo na ziemię, czy opuszczona kamienica przy ulicy Widok w Śródmieściu, gdzie ludzie zostawili ślady dawnego życia.
– Lubię utrwalać niedostępne światy, jak umiem najbardziej wyraziście i mądrze, a potem przekazywać je innym poprzez różne media. Im bardziej osobiste, tym lepiej. Tak, właśnie to robię chyba całe życie – mówi. – Odkrywam coś w samotnym poszukiwaniu, potem się tym dzielę i to jest moja forma oddawania ludziom dobra, które od nich dostaję w całej jego białej i czarnej rozpiętości.
– Lubię też, kiedy moi uczniowie robią lepsze reportaże i filmy niż ja. Kiedy energia wysłana w kosmos i przez nich przechodząca staje się o wiele większa i mocniejsza niż moja własna. To jak zasadzić drzewo w sadzie, które potem karmi wielu – słychać dumę w jego głosie.
Plany na przyszłość
Zrealizować Komórkową Telewizję Obywatelską, która nigdy nie poda ręki komercji.
– Przygotowujemy tę rewolucję i teraz tylko patrzeć, czy ona rośnie. To wyzwanie, cel ogromny, wręcz utopijny. Sami tego nie zrobimy. To taka lekcja dorosłości: musisz żyć z ludźmi i z nimi tworzyć w zespole, żeby zrealizować duże cele. Po to są organizacje, po to są fundacje – mówi.
Zależy mu też, żeby Scena Warszawa, która jest programem kulturalnym na „Miasto w komie”, stała się na tyle dojrzała, że nic nie będzie jej w stanie zagrażać. To w końcu jedyny komórkowy, czyli robiony przez samych mieszkańców, serwis kulturalny w Polsce jaki istnieje, żadne miasto oprócz Warszawy czegoś takiego nie ma. A jest, co pokazywać!
– Kultura miasta Warszawa tętni takim życiem, że w weekend nigdy nie wiem, co mogę jeszcze przeżyć, a przeżywam tyle, ile się da – podkreśla.
Kolejny zamiar: z Festiwalu Filmowego – Miasta w Komie – uczynić czołową, międzynarodową imprezę, celebrującą stworzony przez nas nowy gatunek filmu dokumentalnego – dokument komórkowy.
Afryka w Komie – to marzenie wielkie jak ten kontynent, ale tym bardziej upragnione – Objazdowe Kino Dokumentalne na terenie Mali.
– Tam, kręcąc pierwszy pełnometrażowy dokument z Pawłem Althamerem o spotkaniu jego złotych ludzi z Bródna z Dogonami – ludźmi, których przodkowie przylecieli z kosmosu, uczyłem mieszkańców płaskowyżu Bandziagara, jak kręcić komórką swój świat. Tam to jest dopiero fetysz. Warsztaty komórkowe w połączeniu z Objazdowym Kinem Dokumentalnym. Jak zrealizuję ten cel, to chyba westchnę, jak słoń i powiem, że „NGO to jest to”, czyli marzenia się spełniają w trzecim sektorze – śmieje się.
Na koniec jeszcze życzy wszystkim ludziom sektora, żeby spotykali na swojej drodze samych uśmiechniętych, szczerych i uczynnych urzędników. Żeby nie ulegali ambicjom politycznym i biznesowym, które prędzej czy później doprowadzą do zawału, impotencji i przedawkowania jadu i goryczy. I żeby nie zapominali, że kiedyś pisali wiersze, bo przecież bez tego nie chcieliby zbawiać cierpiącego świata.
Cezary Ciszewski - reżyser, dziennikarz, aktywista. Stworzył pierwszą Telewizję Obywatelską i jednocześnie ruch filmowy „Miasta w Komie”. Wprowadził na ekran telewizyjny pierwszy program na świecie w całości kręcony telefonem komórkowym, uznany w 2008 r. za najbardziej oryginalny program telewizyjny w Europie (Circom 2008). Jest prezesem fundacji Monte Wideo Foto, zajmującej się wyrażaniem tożsamości poprzez obraz.
Pobierz
-
201007081510450838
571749_201007081510450838 ・38.72 kB
Źródło: inf. własna (ngo.pl)