Fundacja to dla niej wielka przygoda, czasami hardcorowa, ale nie narzeka, bo – jak mówi – sama umieściła się w tej sytuacji. Bogna Świątkowska, człowiek mediów, założycielka Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana.
Różowe, świecące jelenie. To jeden ze znaków „firmowych” Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana. Plastikowe czworonogi zyskały sympatię mieszkańców Warszawy. Robią także karierę poza stolicą, a nawet poza Polską. Na razie stoją samotnie na odzyskanych nadwiślańskich bulwarach. Park to jedyny w swoim rodzaju. Nie uświadczysz tam ławki.
Bęc! Zmiana!
Bęc! Zmiana! Bęc! Zmiana! Bęc! Zmiana – śpiewa Pidżama Porno w piosence „Gloria”. Dlaczego „Bęc Zmiana”? Bo w tym jest dynamizm, ruch, aktywność – tłumaczy Bogna Świątkowska, założycielka i siła napędzająca Fundacji. Kobieta, która pewnego razu postanowiła dowiedzieć się, jak wygląda polska młoda sztuka i pokazać ją innym. Jak postanowiła, tak zrobiła. Bo u Bogny liczy się działanie.
– Moja filozofia to robota – mówi. – Lubię szybkość. Mój temperament nie znosi odkładania na przyszłość. Jest pomysł – zróbmy to teraz!
– Jest intensywna we wszystkim co robi. Czasami wpada do biura jak huragan, ale z tego zawsze coś fajnego wynika – dodaje, pracująca w Fundacji, Małgorzata Fudala.
Bęc! Zmiana!
W przepastnych czeluściach stołecznych urzędów już niemal od roku zalega podanie Fundacji o pozwolenie na wystawę ławek na terenie nadwiślańskich bulwarów. Różnorakich, prostych i wymyślnych, a na pewno niecodziennych. Ich autorami są młodzi artyści, którzy wzięli udział w konkursie Fundacji. Bęc Zmiana postawiła sobie bowiem zadanie nie lada – wyprowadzić sztukę na ulicę. Życie nieco skorygowało dalekosiężne plany.
– Nie można być brudasem, założyć sobie kokardę i udawać, że jest fajnie – mówi Bogna Świątkowska. Jej zdaniem polska przestrzeń publiczna potrzebuje większej czułości na estetykę. Musi dużo czasu upłynąć, aby osoby, podejmujące decyzje zrozumiały, że przestrzeń miasta jest polem działania bardzo wielu środowisk.
Bęc! Zmiana!
Urodziła się w Olsztynie. Z zawodu jest dziennikarką, chociaż imała się wielu zajęć: pracowała jako kelnerka, sprzątaczka, bibliotekarką (książki czyta od trzeciego roku życia). Jeden dzień w fabryce śrubek sortowała śruby. Pasła gęsi, była gońcem w olsztyńskiej popołudniówce, podróżowała. Dziennikarskie szlify zdobywała m.in. w „Życiu Warszawy”, gdzie pisała o przestępczości i służbach specjalnych. Bardziej jednak znana jest jej działalność radiowa, szczególnie autorska audycja „Kolorszok” w warszawskim Radiu Kolor, poświęcona czarnej amerykańskiej kulturze ulicy. Przez długi czas była to jedyna audycja prezentująca muzykę hip hop w Polsce. Debiutowała w niej większość dzisiejszych gwiazd polskiej sceny hiphopowej. Z tamtych czasów pochodzi nieoficjalny tytuł, jaki nadano Bognie – „Matka chrzestna polskiego hip hopu”. Była także związana z magazynem popkulturalnym „Machina”, najpierw jako szefowa działu „literatura i sztuka”, a potem – jako naczelna pisma. Teraz współpracuje m.in. z kwartalnikiem „2+3D”, jednak głównie jej życie zawodowe kręci się obecnie wokół Fundacji.
Bęc! Zmiana!
Jak wiele środowisk i jak nieoczekiwanie wpływa na przestrzeń miejską, przekonała się sama Bogna całkiem niedawno. Oto kolejny znak firmowy Fundacji – ławka pętelka – ciesząca oko w parku Świętokrzyskim przy Pałacu Kultury i Nauki – znienacka, przy jesiennych porządkach służb odpowiedzialnych za miejską zieleń, utraciła swą uroczą pętelkę.
– Po czymś takim każdy by się chyba załamał i powiedział, że nic więcej dla tego miasta nie zrobi. Ja na pewno bym się obraził na jakiś czas, ale nie ona – mówi Marcin, współpracownik, ujawniając kolejną cechę Bogny – nieprzebrane pokłady optymizmu.
– Bognę rzadko co jest w stanie zniechęcić do działania. W tym tkwi jej urok. Zawsze dąży do celu, jest konsekwentna, a w biurze, nad drzwiami wisi napis „Będzie dodrze!” – dodaje Małgorzata Fudala.
Co sama Bogna mówi o „znikniętej” pętelce?
– Ta przemiana też jest interesująca, bo pokazuje, jak działa miasto. Nie urząd, ale miasto jako organizm – przekonuje nasza niestrudzona bohaterka.
Do urzędów ma zresztą stosunek iście stoicki, chociaż – jak to określa – następuje tutaj kompletna antyfaza.
– Moje kontakty z urzędnikami są poprawne. Rozumiem, że działają według swoich trybów. Ich frustracja jest prawdopodobnie podobna do mojej, gdy stają wobec fundacji, która chce od nich dziwnych rzeczy. Nigdy nie potraktowano nas źle, a większość problemów wynika z typowej, urzędniczej niemocy: „bo pismo zaginęło, bo się tak nie robi”. Staram się ich rozumieć, ale to zupełnie nie mój świat – przyznaje.
O tym, że świat Bogny Świątowskiej kieruje się innymi zasadami niż świat urzędników, świadczy historia opowiadana przez Marcina.
– Bogna jest chyba jedyną znaną mi osobą, która potrafi o szóstej wieczorem w piątek zadzwonić na przykład do dyrektora Zarządu Dróg Miejskich i zapytać, jaka jest procedura ustawienia ławki w parku.
Bęc! Zmiana!
Ze świata mediów trafiła do pozarządówki, jako osoba niemal całkiem „zielona”.
– Przyszła do mnie i powiedziała, że chciałaby zająć się sztuką młodych polskich artystów. O organizacjach wiedziała mniej więcej tyle, co przeciętny człowiek: że są – wspomina osoba, która wówczas prowadziła program Inkubator w Centrum organizacji pozarządowych „Szpitalna” w Warszawie. Pomogła w przygotowaniu podstaw ideologicznych fundacji i wprowadziła Bognę w tajniki działania organizacji pozarządowych. Nie miała z tym zbyt wielu problemów. Teraz, po 4 latach działania, mówi, że czuje się częścią trzeciego sektora.
Fundacja wzięła się z jej osobistej potrzeby.
– Nie jestem krytykiem sztuki ani nie jestem zawodowo związana ze światem sztuki. Jestem publicznością, odbiorcą, chcę mieć do czynienia ze sztuką, bo jest mi to potrzebne do życia – mówi Bogna. Czy udało się tę potrzebę zaspokoić? – W nadmiarze. Mam duże problemy z tego powodu, że doba ma tylko 24 godziny. Pod tym względem: pełen sukces – przyznaje ze śmiechem. Na szczęście potrafi swoim entuzjazmem i energią zarażać innych, którzy pomagają jej w pracy. Tak było z Małgosią Fudalą.
– Gdy wychodzi się ze spotkania z Bogną, to człowiek jest tak naładowany pozytywną energią, że chciałby przestawić cały świat – mówi niegdyś wolontariuszka fundacji, a dzisiaj członkini zarządu. – Okazało się, że jesteśmy pokrewnymi duszami. Rozumiemy się bez słów.
Nie zawsze jednak jest tak idealnie.
– Są osoby, które nie potrafią współpracować z Bogną – mówi Marcin. – Ludzie dzielą się na dawców i biorców. Bogna jest dawcą – produkuje pomysły, idee. Jeśli ma współpracować z kimś, kto jest absolutnym biorcą – to się nie udaje. Ona wymaga samodzielności. Nie ma czasu, aby nad kimś stać i go pilnować lub mu pomagać.
Bęc! Zmiana!
Bogna osobiście największym sentymentem darzy jeszcze inny projekt Fundacji – notes.na.6. tygodni, w skrócie „nn6t”. Głównie dlatego, że dzięki bezinteresownemu zaangażowaniu wielu ludzi to – początkowo – skromne przedsięwzięcie nabrało wielkiego rozmachu.
– Zaczynaliśmy od 24 stron i 1 tys. egzemplarzy nakładu – opowiada. – Obecnie notes ma 100 stron i około 3 tys. nakładu. Rozpowszechniany jest przez wolontarystyczną sieć dystrybucji w 20 polskich miastach, w 60 punktach.
Każdy numer notesu projektowany jest przez innego grafika.
– To bardzo ważna część tego projektu, który ma nie tylko prezentować prace wschodzących twórców, ale także prezentować wrażliwość grafika projektującego medium, dzięki któremu możemy zdobywać o nim informacje – wyjaśnia Bogna. Wpisuje się to w filozofię działania Bęc Zmiany, która polega m.in. na tym, aby dać przemówić samym artystom. – Przedstawiamy ich nie w sposób odległy, poprzez interpretację, ale bardziej bezpośrednio. Tak, aby ich przesłanie dotarło do osób zainteresowanych sztuką, ale nie będących ekspertami
– Bo nie jest miesięcznikiem – przewrotnie odpowiada Bogna. Prawdę powiedziawszy notes jest nieregularnikiem. Całą gębą. Nie ma w nim miejsca na rutynę. Za każdym razem układ treści jest inny. Nawet papier nie jest taki sam. Jest to zarazem jego niepowtarzalną zaletą, ale też i wadą – trudno zdobyć fundusze na wydawanie.
– Rzadko który donator zgadza się zainwestować w tak nieprzewidywalny projekt, więc czasami muszę to finansować sama – przyznaje Bogna Świątkowska.
Bęc! Zmiana!
Fundacja jest na pierwszym miejscu w jej życiu zawodowym.
– To dla mnie wielka przygoda, czasami hardcorowa, czasami męcząca, ale nie narzekam. Sama umieściłam się w tej sytuacji – mówi. Umieściła się, bo lata pracy w mediach uświadomiły jej, że obraz przez nie kształtowany odbiega od rzeczywistości. Wolała sama i bardziej konkretnie zacząć wpływać na tę rzeczywistość. Dzisiaj z satysfakcją przyznaje, że praca w fundacji daje jej poczucie sensu, którego nie miała udzielając się w koncernach medialnych.
Czy czuje się matką chrzestną młodych polskich twórców?
– Absolutnie nie. W polskiej młodej kulturze dzieje się ogromnie dużo rzeczy, jest w to zaangażowana cała masa ludzi. Nie wydaje mi się, aby rola fundacji była aż tak wielka. Fundacja nie ma ambicji dublowania działań instytucji kultury, które zajmują się zawodowo sztuką. My mamy raczej zadania popularyzatorskie. Jesteśmy jedną z wielu organizacji, może niekonwencjonalną, ale tylko jedną z wielu.
Źródło: gazeta.ngo.pl