Nie odpowiadało jej miejsce w hierarchii, które narzucali jej chłopcy. Feminizm odkryła w liceum, potem w teorii i praktyce uczyła się go na Gender Studies. Nomadka, wegetarianka, pracuje w Feminotece. Ciocia szpila, jak ją czasem określają, nie boi się podejmować kontrowersyjnych tematów.
Czym się zajmuje
Co dzień siada rano w piżamie, z kawą przed komputerem. Szybko uzupełnia stronę www.feminoteka.pl. Potem biegnie do biura, w którym siedzi przeciętnie do godziny 20.00. Wypełnia wnioski, odbiera telefony, ma dużo spotkań. Koordynuje i monitoruje. Jako członkini zarządu stara się mieć wgląd we wszystko, co się w fundacji dzieje.
Dlaczego to robi
Urodzona w Warszawie, określa siebie nomadką, nie ma własnego miejsca. Często się przeprowadzała.
– Może dzięki temu nie mam problemów z asymilacją, z poznawaniem nowych ludzi – zastanawia się. – Wiem też, jak to jest żyć „poza centrum”, jak mieszka się w małych miasteczkach na krańcach Polski. Z drugiej strony, rozumiem, jak to jest być „obcą”, „odmieńcem”.
Szybko stała się samodzielna – od początku liceum nie mieszkała z rodzicami. Miała pełną swobodę wyboru, możliwość popełniania błędów, eksperymentowania. W liceum zainteresowała się ekologią. W wieku 15 lat została wegetarianką. Potem miała jeszcze okres weganizmu i bycia straight edge, czyli upraszczając, wyrzeczenia się wszelkich używek: alkoholu, narkotyków etc. Pochłonął ją ruch anarchistyczny.
– Już w podstawówce bliska była mi muzyka i styl życia punk. To było dla mnie „naturalne” środowisko: wolność, idee, nihilizm. To najbardziej mnie pociągało. Tam też zaczął się mój feminizm – zaznacza.
To koledzy przynieśli jej pismo „Pełnym głosem”, wydawane wówczas przez fundację eFKa.
– To było dla mnie odkrycie języka, którym mogłam opowiedzieć to, co czułam bardziej intuicyjnie. Nie odpowiadało mi miejsce, które ustalano mi w hierarchii. Kiedy były organizowane koncerty punkowe, to chłopcy szli rozmawiać z zespołem, a dziewczyny miały gotować im obiad – opowiada.
Potem skończyła filozofię w Toruniu. Do Warszawy wróciła na Gender Studies i już została. Tutaj uczyła się teorii feminizmu i feminizmu w praktyce: Manifa, działania parateatralne, wendo i organizacje. Autorytetem bez wątpienia jest dla niej Kazimiera Szczuka. Osobą, od której nadal się uczy jest Agnieszka Grzybek. Trzecie nazwisko to Joanna Piotrowska. Kobiety, które są charyzmatyczne, odważne, z siłą przebicia.
Z rodziną zawsze może podyskutować.
– Jakoś sobie radzą z moim feminizmem – śmieje się. – Nie miałam problemu, żeby wyciągnąć rodziców na manifę. Mąż też jest feministą. Kompletnie nie wiem, jak funkcjonują związki feministek z osobami z drugiej strony barykady. Dla mnie to niemożliwe.
Kilka lat pracowała w Ośrodku Informacji Środowisk Kobiecych OŚKa. Z dniem 1 grudnia 2005 roku cały zespół złożył wymówienie z pracy. W opublikowanym liście na stronie internetowej napisały: „Decyzję tę podjęłyśmy po długim wahaniu. Niestety, nie miałyśmy już dłużej możliwości skutecznego działania na rzecz kobiet pozostając w Fundacji OŚKa. Jesteśmy dumne, że mogłyśmy tutaj pracować”. To jest temat kontrowersyjny, otoczony tajemnicą.
– Ze swojej strony postanowiłyśmy o tym nie opowiadać. Problemem był m.in. konflikt z Radą Fundacji – zaznacza. Przyznaje, że to był bardzo duży cios dla niej, jak i dla całego środowiska feministycznego. – To nie była łatwa decyzja. OŚKa to nie była tylko praca, to było całe nasze życie: pasja i misja – podkreśla. – Niełatwo było odejść i zacząć wszystko od nowa. Ale udało się! Feminoteka jest oczywiście zupełnie inną organizacją, nie pełni funkcji „parasolowej”, nie reprezentuje środowiska kobiecego, jest małą fundacją, z małymi zasobami.
Nie ma etatu.
– Pozarzadówka to chyba w ogóle nie jest miejsce na etaty. Z drugiej strony oczywiście to oznacza ciągłą niepewność. Praca w organizacji pozarządowej nie sprzyja stabilizacji życiowej. Nie mam dzieci. Nie korzystam z państwowej służby zdrowia. Nie mam żadnych zabezpieczeń socjalnych. Nie posługuję się słowem „urlop”, bo mam kompletnie nienormowany czas pracy – przyznaje. – Czasem mam kryzys, ale z drugiej strony: przecież nie znajdę pracy, w której mogę realizować swoje pomysły. Nie wiem, czy potrafiłabym odnaleźć się w miejscu pracy z hierarchiczną strukturą. Drażni mnie biznesowy slang.
Z rozbrajającą szczerością też wyznaje, że ma trudny charakter. – Ciocia szpila, zołza – wymienia, jak ją czasem określają.
Największy sukces
Feminoteka, bo udało się stworzyć od podstaw nową organizacje.
– Mamy dużo pomysłów i zapału do pracy. W ciągu kilku lat udało nam się wypracować swoją markę. Jesteśmy rozpoznawalne jako organizacja działająca na rzecz kobiet. Nie boimy się też „kontrowersyjnych” tematów, podejmujemy nietypowe działania. To my same ponosimy ich konsekwencje i bierzemy pełną odpowiedzialność. Daje to dużą swobodę działania. Mamy świetny zespół, każda jest z trochę innej bajki, ma inne poglądy na wiele spraw, a tyle udało nam się zrobić razem – wymienia jednym tchem. – Osobiście cieszę się, że udało nam się na serio ruszyć temat molestowania seksualnego. No i wielkim sukcesem jest wirtualne Muzeum Historii Kobiet. Niezwykle popularny jest teraz nasz pierwszy film, mini-dokument pt. „Powstanie w bluzce w kwiatki”.
Największa porażka
Frustruje ją, że tak mało może zrobić w indywidualnym przypadku pokrzywdzonej kobiety.
– Potrzebują pracy, muszą zapłacić rachunek za prąd – teraz! Nie za pół roku. Gdzie mają szukać pomocy, jak nie w organizacji takiej jak nasza? A nie mamy przecież żadnych funduszy samopomocowych, żadnych możliwości, żeby je wesprzeć. To dla mnie wyzwanie – podkreśla. – Takie kobiety jak Aneta Krawczyk, czy Alicja Tysiąc to feministyczne ikony. Zapłaciły bardzo wysoką cenę za odwagę, z jaką domagają się swoich praw. Aborcja i przemoc seksualna to nadal tematy tabu, wzbudzające duże kontrowersje. Komentarze po tym, jak sprawa Alicji, czy Anety zostały nagłośnione, były pełne agresji, niezrozumienia. Żadna kobieta już teraz nie ma tyle odwagi, by domagać się swoich praw z otwarta przyłbicą. Jak podejmują się walki, to anonimowo.
Irytuje ją też, że ludzie szybko są w stanie zorganizować się przeciwko jakiejś inicjatywie, np. przeciwko parytetom.
– Tracą na tym tylko czas i energię. Przecież nie stoi za tym żadna konkretna idea zmiany świata na lepszy – dziwi się.
Ważniejsze są dla niej porażki od sukcesów.
– Jestem Ania-porażka, która zawsze chciała zostać superbohaterką – żartuje. – Trzeba bardziej się porażkami zająć, bo one są częstsze niż sukcesy.
Co lubi
Wymyślać, ale nie realizować. Lubi się lenić. Nie lubi pracować. Potrzebuje być w ruchu, ale podróże też potrafią ją zmęczyć. – Lubię marudzić po prostu – kwituje.
Plany na przyszłość
Przekształcenie strony feminoteka.pl w profesjonalny portal feministyczny.
– Taka Feministyczna Agencja Informacyjna: więcej własnych informacji, zespół pracujący jak profesjonalna redakcja – wylicza.
W przyszłości wyobraża sobie, że ma dużo pieniędzy i wydaje je wyłącznie na działania społeczne.
– O tym najczęściej marzę, co dosyć banalne – śmieje się. Poza tym, co do niej nie pasuje, optymistycznie patrzy w przyszłość. – Faktycznie Polska się zmienia: już nie tyko feministki mówią o dyskryminacji. Świadczy o tym także popularność trylogii Stiega Larssona pt. „Millennium”. Po jej przeczytaniu nie wypada nie być feministą, czy feministką – zauważa.
Anna Czerwińska – absolwentka filozofii UMK i Gender Studies UW, była członkini Porozumienia Kobiet 8. Marca i innych feministycznych grup nieformalnych. Była pracownica OŚKi, w której zajmowała się m.in. bazą danych organizacji kobiecych, programem grantowym Fundusz dla Kobiet i akcjami, m.in. bezpieczną taksówką dla kobiet, OŚKArami etc. Od 2005 roku związana z Feminoteką, gdzie współ- i koordynowała projekty: Gender Index, „Razem działamy – przeciwdziałamy”, „Gendermeria – równościowy monitoring”, „20 lat – 20 zmian. Kobiety w Polsce w okresie transformacji”. W styczniu 2008 otworzyła Wirtualne Muzeum Historii Kobiet (wraz z Sylwią Chutnik i zespołem Feminoteki). Prowadziła zajęcia „Jak być feministką w Polsce i przetrwać” w ramach Gender Studies UW, i zajęcia „Feminizm w praktyce” na Gender Studies im. Marii Konopnickiej i Marii Dulębianki przy IBL PAN. Menadżerka i członkini słynnego zespołu "Fałszujące Żony". Wierzy Anecie Krawczyk.
Źródło: inf. własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.