Przerobili dawne gry i zabawy, rozbudowując je o nowoczesne technologie. Grę w kapsle wzbogacili o sprężarkę powietrza. Pompowała balon za każdym razem, kiedy kapsel natrafił na czujnik światła. W końcu balon pękał i było wielkie BUUM – tak też nazywał się ten projekt.
– Jeden pan opowiadał, że po wojnie palono w piecach szyszkami. Dzieciaki zbierały je całymi dniami i kupowały za nie ręcznie robione zabawki. Na przykład piłki ze sfilcowanej sierści krowy – mówi Edyta Ołdak, szefowa Stowarzyszenia „Z Siedzibą w Warszawie” i koordynatorka projektu BUUM. Jednym z jego elementów były międzypokoleniowe warsztaty, podczas których młodzi wypytywali seniorów o dawne formy spędzania wolnego czasu. Spotkania odbywały się równolegle na Mazowszu i Podlasiu. Chodziło o to, by porównać, jak bawiono się w mieście, a jak na wsi. – Dzieci na wsi miały tych zabaw więcej. Od świtu do rozpoczęcia lekcji w szkole pasały bydło albo gęsi. By nie nudzić się na polanie, wymyślały zabawy z użyciem patyka, dołka czy pagórka – opowiada koordynatorka.
Transformacja
Na podstawie warsztatów wytypowano trzy zabawy (grę w kapsle, w klasy i cymbergaja), które przerobiono na nowoczesne wersje. Tor do gry w kapsle, który dawniej rysowano kredą na asfalcie, zastąpiono kolorową planszą naszpikowaną elektroniką. Punkty, w które powinien wlecieć kapsel, wyposażono w czujniki światła. Kiedy kapsel najeżdżał na czujnik, ten wysyłał sygnał do mikroprocesora, który uruchamiał sprężarkę powietrza z balonem. Na planszy były bardziej i mniej ważne punkty. Kiedy kapsel najeżdżał na ten ważniejszy, balon pompował się dłużej. Wygrywał ten, kto sprawił, że pęknie.
Unowocześniono również grę w klasy. Tym razem wykorzystano głośnik i czujnik ruchu. Działał, jak nietoperz – wysyłał ultradźwięk, który odbijał się i wracał do odbiornika. Na tej podstawie urządzenie liczyło, w jakiej odległości znajduje się najbliższy obiekt. Zadaniem dzieciaków, było – skacząc na jednej nodze – wychwycić kilka punktów w przestrzeni. Kiedy naskoczyły na właściwe miejsce, z głośnika wybrzmiewało pytanie. Na przykład takie: Ile słoni mieszka w oceanie? Nie chodziło o to, by udzielić jedynej słusznej odpowiedzi, ale by uruchomić wyobraźnię. Grę wygrywał ten, komu udało się znaleźć trzy punkty i odpowiedzieć na każde z pytań.
Ostatnią grą był cymbergaj. Tak jak w oryginalnej wersji, chodziło o to, by za pomocą grzebienia i monety wstrzelić drugą do bramki przeciwnika. Gra rozgrywała się na planszy przypominającej miniaturową wersję piłkarskiego boiska. W obu bramkach zamontowano czujniki światła połączone z pompą wodną. Za każdym razem, kiedy moneta wylądowała w bramce, pompa przelewała pół litra wody do jednego z dwóch pojemników. Miarą zdobytych goli była ilość wody w jednym i drugim zbiorniku.
Stowarzyszenie bez siedziby
Nazwa Stowarzyszenia wzięła się z zamiłowania do Warszawy. Z jednej strony, zapada w pamięć, z drugiej – potrafi przysporzyć kłopotu. – Proszę wyobrazić sobie, że jedziemy na Podlasie i mówimy ludziom, że jesteśmy ze Stowarzyszenia „Z Siedzibą w Warszawie”. Co oni sobie o nas myślą? Przyjechali warszawiacy… – śmieje się Edyta Ołdak. – Początkowo jesteśmy odbierani w myśl wszelkich stereotypów, ale ludzie szybko się na nas poznają i dystans znika – mówi.
Wbrew pozorom Stowarzyszenie nie ma siedziby: ani w Warszawie, ani nigdzie indziej. Dla członków organizacji to coraz bardziej uciążliwe. Muszą spotykać się na mieście, a to w jednej, a to w drugiej kawiarni. Ale ta sytuacja ma swoje plusy. – Przy każdym projekcie musimy nawiązać bliskie partnerstwo z instytucją, która podzieli się z nami przestrzenią i wesprze nas logistycznie. Brak siedziby bardzo nas do tego mobilizuje, bo jeśli nie znajdziemy partnera, będziemy mieli poważny kłopot – mówi Edyta Ołdak. Podkreśla, że partnerstwo to również cenna wymiana doświadczeń. – Za każdym razem wiele uczymy się od osób, z którymi współpracujemy – przyznaje. Szczególnie ceni sobie spotkania ewaluacyjne, podczas których partnerzy oceniają działania Stowarzyszenia. – Nowe spojrzenie na to, co robimy i w jaki sposób działamy, jest dla nas niezwykle cenne – dodaje. Pomimo tych plusów, marzą o własnym lokalu.
Nowoczesna edukacja
W przyszłości dalej będą rozwijać działania edukacyjne oparte na nowoczesnych technologiach. Najchętniej w szkołach, bo tam jest jeszcze wiele do zrobienia. Często spotykają się ze stereotypami, zgodnie z którymi siedzenie przed komputerem, to mało kreatywne zajęcie, a w zasadzie strata czasu. – Zakładanie, że kreatywność i twórczość rozwija się wyłącznie poprzez teatr czy plastykę jest błędne. Nowe technologie również mogą temu służyć – przekonuje. I zastrzega, że wszystko ma swój umiar, dlatego nigdy nie będą nikogo zachęcali, by od świtu do nocy siedział przy komputerze.
Polski system szkolnictwa ma wiele grzechów: – Niewiele eksperymentu, niewiele pracy zespołowej, za to dużo rywalizacji i wyścig szczurów już od najmłodszych lat – Edyta Ołdak wylicza niektóre z nich. Najbardziej razi ją podawczość, a więc to, że uczniowie nie doświadczają, tylko słuchają tego, co opowiada im nauczyciel. – Bardzo chciałabym przyczynić się do zmiany myślenia niektórych nauczycieli albo wesprzeć tych, którzy myślą podobnie do nas – mówi Edyta Ołdak.
Obecnie Stowarzyszenie współpracuje z około czterdziestoma szkołami rocznie. Chcieliby, aby pozostałe również czerpały z ich doświadczeń. Właśnie po to zamieścili na stronie Stowarzyszenia scenariusze projektów, które zrealizowali. Są na wolnych licencjach, można do woli z nich korzystać. – Ale by ktoś mógł po nie sięgnąć, najpierw musi się o nich dowiedzieć – dodaje Edyta Ołdak. Promocja scenariuszy to jej kolejny plan na przyszłość.
Stowarzyszenia „Z Siedzibą w Warszawie” zostało nagrodzone za projekt BUUM w konkursie S3ktor 2014 za najlepszą warszawską inicjatywę pozarządową w kategorii: edukacja.
Źródło: warszawa.ngo.pl