Założyli pasiekę w środku miasta i walczą z mową nienawiści na ścianach budynków. Oba projekty zostały nagrodzone w konkursie S3ktor 2014. Dziś prezentujemy Stowarzyszenie Projekt: Polska.
Wspólnie opiekują się pszczołami
Pszczoły mają problem. Ciężko żyje im się we współczesnym świecie. Przez rolniczą chemię stają się coraz słabsze, coraz częściej chorują. Ale chemikalia to tylko jeden z wielu problemów, którym muszą stawić czoła. – Za kilkadziesiąt lat pszczoły mogą całkiem zniknąć. A razem z nimi miód, owoce, większość warzyw, bawełna – wylicza Wiktor Jędrzejewski z grupy „Miejskie pszczoły”. Można wspomagać je na różne sposoby.
Jedni apelują, by zatrzymać zalew rolniczej chemii, inni lobbują za zmianami w rolnictwie. Oni założyli pasiekę w środku miasta, konkretnie: na warszawskim osiedlu Jazdów. W ogrodzie jednego z domków stoi 26 białych uli. – Dla wielu to zadziwiające, ale w obecnych czasach pszczołom żyje się lepiej w mieście niż na wiejskiej polanie. Po pierwsze, tutaj nie pryska się roślin. Jeśli już, to w ilościach, które nie są dla nich szkodliwe. Po drugie, w miastach różnorodność gatunkowa roślin jest znacznie większa – mówi Wiktor Jędrzejewski.
Wokół warszawskich uli zebrała się grupa pasjonatów, którzy wspólnie opiekują się pszczołami. – Mamy tu taką edukacyjną pasiekę. Ludzie przychodzą, obserwują i wzajemnie się od siebie uczą – opowiada Jędrzejewski. – A jest się czego uczyć, bo pszczoła to trudne zwierzę – przyznaje. Trzeba ją regularnie doglądać, sprawdzać, czy się rozmnaża, jak rozwijają się larwy, w jakiej kondycji jest matka. Nie można wyjechać na miesiąc i zostawić ich na pastwę losu. Bo może zdarzyć się tak, że pszczela rodzina zechce się na przykład podzielić. Wylatuje wtedy w miasto chmara kilkudziesięciu tysięcy pszczół i uwiesza się gdzieś na słupie, sygnalizacji świetlnej albo rowerze. Zwiadowcy przez parę dni szukają dogodnej dziupli albo załamania w murze. Cała reszta czeka cierpliwie w roju. Pszczoły są wtedy wyjątkowo spokojne, ale człowiek na widok bzyczącej pszczelej kuli przeciwnie.
– Byłoby bardzo niedobrze, gdyby hodowlą pszczół zajmowali się ludzie, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia – mówi Wiktor Jędrzejewski. Czasem piszą do niego ludzie na Facebooku: „Hej, też chciałbym mieć swój ul”. Pytają, gdzie można kupić akcesoria potrzebne do hodowli pszczół. Wiktor zaprasza ich wtedy na Jazdów i zachęca, by najpierw nauczyli się z pszczołami obchodzić.
Pszczoła żądli, ale nie robi tego bez powodu. Zazwyczaj wtedy, gdy czuje się zagrożona. Wiktora Jędrzejewskiego użądliła już wielokrotnie, ale – jak przyznaje – sam się prosił. – Mam luźny stosunek do zasad bezpieczeństwa. Zdarza się, że otwieram ul bez ochronnego stroju, bo tak jest wygodniej i przede wszystkim chłodniej – mówi.
Nie boi się pszczół, ale ma świadomość, że jest w mniejszości. Opowiada anegdotę: – Przez całą zimę na dachu Królikarni stał jeden z naszych uli. Szybko znalazła się grupa ludzi, którzy obskoczyli wszystkie okoliczne urzędy i komisariaty policji. Opowiadali, że zostali użądleni, składali skargi. Niektórzy pokazywali zaświadczenia od lekarzy albo przyprowadzali świadków, którzy opowiadali, jak to zaatakował ich rój pszczół. Tylko że w ulu nie było ani jednej pszczoły. Stał pusty w oczekiwaniu na wiosnę.
Hejtstop
– Widzisz obraźliwy napis, bierzesz komórkę, robisz zdjęcie, dajesz się zgeolokalizować i gotowe – Asia Grabarczyk, koordynatorka kampanii Hejstop tłumaczy, jak działa mobilna aplikacja, dzięki której udało się już zmapować około 1400 obraźliwych napisów w całej Polsce. Co ważniejsze, połowę z nich udało się już usunąć. – Organizujemy wydarzenie na Facebooku, ludzie przychodzą, rozdajemy im wałki, farby i zamalowujemy hejty – opowiada koordynatorka akcji.
Zanim jednak ochotnicy skrzykną się pod jakimś budynkiem, trzeba uzyskać zgodę administratora. – To niezbędne, bo w świetle przepisów ci, którzy odmalowują ścianę bez zgody właściciela, są traktowani tak samo, jak ci, którzy wymalowali na niej rasistowskie hasła – mówi Asia Grabarczyk.
– Administratorzy zwykle zgadzają się na naszą interwencję, ale są i tacy, którym z różnych powodów nie jest to na rękę. Są tacy, którzy zamalowują napisy samodzielnie, ale są też tacy, którzy próbują wymóc na nas, żebyśmy pomalowali przy okazji sąsiednie ściany budynku – śmieje się.
Rasiści byli mniej wybredni w słowach od Asi. Ale tamta sytuacja była na szczęście wyjątkiem. – Rzadko zdarza się, że obraźliwy napis wraca. Jeśli wraca, zamalowujemy go z powrotem, i znowu, aż do skutku – opowiada koordynatorka.
Kilka tygodni temu odmalowywali płot jednego z ursynowskich przedszkoli. Było około dwustu dzieciaków i każdy z nich chciał pomalować choć kawałek płotu. – To był strasznie fajny widok – wspomina Asia Grabarczyk.
Za każdym razem największe wrażenie robi na niej to, kiedy na akcję przychodzą całe rodziny. – Dorośli mówią nam, że to świetny pomysł, by uczyć dzieci tolerancji, a przy okazji zmieniać rzeczywistość. To bardzo budujące. Fajne jest też to, kiedy na akcję przyjeżdża 80-letni pan z Pruszkowa. Albo kiedy schodzą się sąsiadki: jedna przyniesie ciasto, druga poczęstuje herbatą. Robi się piknik. Nigdy nie pomyślałabym, że miejsca, z których zionie nienawiścią, mogą tak łatwo przerodzić się w przestrzeń pełną serdeczności i życzliwości – mówi.
Stowarzyszenie Projekt: Polska zrzesza około 200 ludzi z całej Polski. Łączy ich to, że chcą działać publicznie i chcą, by ich działanie przynosiło konkretne efekty. – Chcielibyśmy, by Stowarzyszenie było szkołą publicznej aktywności – mówi Wiktor Jędrzejewski. – Żeby tej aktywności można było się u nas nauczyć i porozmawiać o wartościach, jakie za nią stoją.
Źródło: warszawa.ngo.pl