Czy dla pół miliona pracowników organizacji pozarządowych też znajdzie się pomoc?
Na co dzień niewielu Polaków się zastanawia skąd fundacje i stowarzyszenia mają pieniądze.
Otóż szanowni Polacy, organizacje pomocowe mają pieniądze od Was, z wpłat tysięcy drobnych Darczyńców (każdemu mocno dziękujemy!). Mają je też z grantów, albo zdobywają je na takich samych zasadach jak mogą robić to przedsiębiorstwa. Prowadzą niepubliczne szkoły, poradnie terapeutyczne, domy dziecka, hospicja, czy domy opieki – dofinansowywane przez samorząd czy NFZ.
W sytuacji, gdy Darczyńcy boją się o własną sytuację. Gdy działalność szkół, czy poradni terapeutycznych jest ograniczona. Sytuacja organizacji pozarządowych jest również niepewna.
Czy darczyńcy będą dalej nas wspierać?
Jak załatam dziurę po wpłatach z samorządu, czy NFZ?
I wreszcie – czy będzie konieczność zwalniania ludzi?
Takie pytania zadają sobie teraz szefowie tysięcy fundacji i stowarzyszeń.
I zadaję je sobie ja.
Od kilku dni władze prześcigają się w deklaracjach wsparcia „dla biznesu”.
Pada kwota – 200 miliardów złotych.
W tym samym czasie minister kultury mówi też o wsparciu dla NGO – 30 mln zł.
Ta różnica dobitnie pokazuje, jak traktujemy w Polsce organizacje pozarządowe.
Widzimy to na co dzień.
Gdy samorządy spychają własne zadania na fundacje i stowarzyszenia, a jednocześnie żądają „wkładu własnego”.
Gdy w ogłoszeniach grantowych pisze się, że nie można uwzględniać kosztów administrowania projektem.
Gdy tworzy się ułatwienia dla biznesu, które nie obejmują NGO. Na przykład te ograniczające liczbę jednoczesnych kontroli.
Gdy administracja publiczna oczekuje od aktywistów prowadzenia szkoleń bez wynagrodzenia.
Według danych GUS z 2018 w organizacjach pozarządowych pracuje w różnych formach zatrudnienia blisko 0,5 mln osób.
W takich trudnych sytuacjach jak dziś, są szczególnie potrzebni.
Deklarowana pomoc publiczna musi trafić także do nich.
Tomasz Michałowicz, prezes Fundacji JiM, w której pracuje 150 osób
Źródło: Fundacja JiM