Z trudem integruje się mieszkańców w ramach partnerstw lokalnych. Niełatwo czasami znaleźć organizację-lidera, która przejmie inicjatywę i weźmie na siebie realizację projektów. Moje Wierzbno to przykład partnerstwa, które przeszło kryzys – było o włos od rozwiązania. Od kilku miesięcy się odbudowuje.
Moje Wierzbno to jedno z czterech partnerstw działających na Mokotowie – obok tego z Sielc, Służewca i Stegien. Obejmuje część Mokotowa w kwadracie ulic: Woronicza, Wołoska, Odyńca, al. Niepodległości. Największym problemem tej części dzielnicy jest gentryfikacja. – Najważniejsze zdecydowanie okazało się starzenie się społeczeństwa. Na Wierzbnie bardzo dużo jest osób starszych, emerytów. Stosunkowo mało jest młodych rodzin z małymi dziećmi – opowiada Anna Buchmiet z Fundacji RoRo, koordynatorka projektu dla Partnerstwa Moje Wierzbno. – W partnerstwie działa również Przedszkole nr 119 oraz Szkoła Podstawowa nr 228. Ich dyrektorki zgodnie mówią, że często dzieci uczęszczające do ich placówek są spoza osiedla, bo ich rodzice przyjeżdżają do pracy w okolicznych firmach na Mokotowie. Przyjeżdżają do pracy i zostawiają dziecko, a po pracy je zabierają – dodaje.
Liderem Partnerstwa Moje Wierzbno od października 2011 roku jest Fundacja RoRo. Realizuje program skierowany do rodziców z małymi dziećmi i seniorów, prowadzi dwa kluby mam, warsztaty kompetencji rodzicielskich, warsztaty dla dzieciaków, zajmuje się aktywizacją społeczno-zawodową kobiet. Ostatnio zorganizowano sąsiedzkie powitanie lata. – Zagrał lokalny zespół Aplauz, z dotacji kupiliśmy grilla i kiełbaski, dziewczyny z biblioteki zorganizowały warsztaty plastyczne dla dzieci – opowiada Anna Buchmiet. – Motocykliści ze Stowarzyszenia EWO zorganizowali pokazy pierwszej pomocy przedmedycznej. To ich główny cel statutowy – dodaje.
Wypatrzeć liderów w dzielnicy
Głównym celem partnerstwa jest zaktywizowanie mieszkańców i instytucji, by same były w stanie rozwiązywać problemy. – Naszą rolą jest „wyłapywanie” w społeczności liderów, którzy chcą działać, którzy pozyskiwaliby w swoim środowisku nowych partnerów, a obawiają się tego, nie wiedzą, co i jak w związku z tym zrobić – podkreśla Karolina Kiliś, animator społeczny w Partnerstwie Moje Wierzbno.
Nie jest to jednak łatwe. Mieszkańcy chętnie uczestniczą w zabawach, o problemach dzielnicy dyskutować nie chcą już z takim zapałem. – Trzeba znaleźć skuteczne kanały docierania do różnych kręgów i wyszukiwania liderów. Potrzebne są tematy, które zachęcą np. rodziców do współpracy – mogą to być zagadnienia dookoła rodziny, wychowania, czasu wolnego. To powoli się dzieje, ale jest to kwestia konsekwencji i długofalowej perspektywy – podkreśla Paweł Jordan ze Stowarzyszenia BORIS, które inicjuje i wspiera m.in. warszawskie partnerstwa.
Kim są liderzy, których dotąd udało się namówić do zaangażowania? – Jedną z liderek jest poetka Lidia Kosk, która współpracuje m.in. z Centrum Łowicka. Ona wciąga osoby zainteresowane działalnością artystyczną. Pani Janeczka to z kolei starsza pani, która zaangażowała się w dbanie o zieleń na Wierzbnie – wylicza Anna Buchmiet.
– Mamy także liderów wśród pracowników administracji mieszkaniowej, np. dozorca, osoba koordynująca prace remontowe. Mając codzienny kontakt z mieszkańcami, sami wychodzą z inicjatywą zapraszania ludzi do wspólnych działań, a także przekazania informacji tym mieszkańcom o zajęciach, bądź organizowanych przez Partnerstwo akcjach. Wielu liderów jest też w instytucjach, w Ośrodkach Pomocy Społecznej, Warszawskim Centrum Pomocy Rodzinie, Straży Miejskiej i innych. Są to osoby, które chcą działać z nami i mają taką zgodę dyrektorów swoich instytucji – tłumaczy Karolina Kiliś.
Czego brakuje w partnerstwie?
W działania partnerstwa zazwyczaj angażuje się 12-17 podmiotów. – Najważniejsi to „ojcowie założyciele”, czyli Stowarzyszenie Boris oraz Wydział Spraw Społecznych i Zdrowia Urzędu Dzielnicy Mokotów. Bez nich partnerstwo już dawno rozpadłoby się – przyznaje Anna Buchmiet.
Brakuje chętnych do współpracy prywatnych przedsiębiorców. – Na Wierzbnie nie ma klubokawiarni. Próbowałyśmy rozmawiać z osobami prowadzącymi jakieś punkty przy Wołoskiej. Nie są jednak zainteresowani. Pytają, co oni będą mieli z tego partnerstwa – mówi Anna Buchmiet.
Prócz sektora biznesu, zdaniem Pawła Jordana ze Stowarzyszenia BORIS, wyraźny jest deficyt aktywnych mieszkańców oprócz seniorów. – Myślę, że musi być żywszy udział mieszkańców. Jakieś forum mieszkańców, które identyfikuje się z tym miejscem. Wtedy też może znajdą się przedsiębiorcy – zaznacza. – Partnerstwo powinno stale poszukiwać swojego miejsca na Wierzbnie. W twórczej dyskusji z mieszkańcami podejmować nowe obszary wynikające z realnych potrzeb. Poszukiwać nowych tematów, mieć aktualną, ciekawą stronę internetową, aktywnie szukać nowych ludzi do współpracy. To musi zaprocentować – dodaje.
Działania Partnerstwa Moje Wierzbno koncentrują się m.in. wokół Mokotowskiego Centrum Integracji Mieszkańców przy Woronicza 44a, które powstało w marcu 2011 roku w nieczynnej kotłowni. Przestrzeń podlega Wydziałowi Spraw Społecznych i Zdrowia Urzędy Dzielnicy Mokotów.
– MCIM dostaliśmy do użytku, nie mamy go na wyłączność. Może z niego korzystać każda organizacja, która działa na Mokotowie, należy w tym celu zgłosić się do pracowników ośrodka. W MCIM-ie organizujemy spotkania członków partnerstwa, warsztaty, wieczorki taneczne. Do dyspozycji są trzy sale szkoleniowe, sala komputerowa, siłownia, z której mogą korzystać mieszkańcy – mówi Anna Buchmiet.
Kryzys w 2011 roku
W 2011 roku doszło do zawieszenie działalności – nie wiadomo było, jaka będzie przyszłość partnerstwa. – Żeby ubiegać się o dotacje na partnerstwo, któraś z organizacji musi przejąć inicjatywę napisania projektu i rozliczenia go później z wydatkowanych funduszy. Często rozbija się o zgodę zarządu organizacji, sam lider wywodzący się z danego NGO-sa nie decyduje o tym. Nie każdy prezes danej instytucji chciał podjąć się dodatkowej pracy przy projekcie dla partnerstwa. Często złożenie projektu wymaga również dodatkowych środków własnych instytucji, a nie każda organizacja takimi środkami dysponuje. Stąd zastój w 2011 roku – tłumaczy Karolina Kiliś.
W celu wyjścia z trudnej sytuacji miało powstać Stowarzyszenie MojeWierzbno.pl. Nie doszło to jednak do skutku. – Takie stowarzyszenie byłoby bardzo pożądane, ale oprócz początkowego zapału nie widać było grupy ludzi, która realnie chciałaby wziąć odpowiedzialność za rozwój tego stowarzyszenia. Musi istnieć grupa, która widzi swoją przyszłość związaną z tym stowarzyszeniem, nada dynamikę, pociągnie innych – uważa Paweł Jordan.
Wtedy pojawiła się Fundacja RoRo, która od października 2011 roku jest liderem partnerstwa. – Uczestniczyłyśmy w spotkaniach partnerstwa, ale jako grupa nieformalna – prowadziłyśmy Klub Mam na Mokotowie. Kiedy przekształciłyśmy się w Fundację RoRo, urząd dzielnicy poprosił nas o koordynowanie projektu dla partnerstwa – opowiada Anna Buchmiet.
Jakie są plany?
Wakacje to czas „zawieszenia” działalności. Jesienią Moje Wierzbno ruszy z kolejnymi projektami. – Ruszamy z Sobotnimi Spotkaniami Sąsiedzkimi, raz, dwa razy w miesiącu. Byłyby to spotkania organizowane przez mieszkańców Wierzbna. W planach mamy, m.in.: wieczorki taneczne, spotkania z ciekawymi ludźmi, degustacje przetworów domowych i wypieków. Mamy w partnerstwie Stowarzyszenie Kilimandżaro, do którego należą kobiety, które w tej chwili przygotowują się do wejścia na Ararat. Mieliśmy okazję zobaczyć film z ich poprzedniej wyprawy i to podsunęło nam pomysł, żeby mieszkańcy podróżujący po Polsce i świecie mogli przyjść i podzielić się wrażeniami z własnych podróży – tłumaczy Anna Buchmiet. – Chciałabym też stworzyć Krąg Kobiet – byłyby to wieczorne spotkania mam, babć przy kubku herbaty i kawałku domowego ciasta, gdzie mogłybyśmy rozmawiać o wszystkim, wspierać się, motywować w działaniach. Chodziłoby w tym również o wymianę międzypokoleniową. Chciałabym namówić jeszcze trzy lub cztery podmioty do stałego współdziałania – dodaje.
Źródło: inf. własna