Można zaryzykować stwierdzenie, że cele, które wskazuje Krajowa Polityka Miejska i ich realizacja w konkretnych miastach bez organizacji pozarządowych się nie uda. To wymaga od nas – całego III sektora – uświadomienia sobie, że sama wiara w to, że mamy słuszne argumenty może nie wystarczyć – mówi Artur Celiński, zastępca wydawcy kwartalnika Res Publica Nowa.
Można zaryzykować stwierdzenie, że cele, które wskazuje Krajowa Polityka Miejska i ich realizacja w konkretnych miastach bez organizacji pozarządowych się nie uda. To wymaga od nas – całego III sektora – uświadomienia sobie, że sama wiara w to, że mamy słuszne argumenty może nie wystarczyć – mówi Artur Celiński, zastępca wydawcy kwartalnika Res Publica Nowa.
Radosław Wałkuski: – Po co nam Krajowa Polityka Miejska?
Artur Celiński: – Celem Krajowej Polityki Miejskiej jest uspójnienie działań administracji centralnej w kwestii miast. Wskazuje ona pewne obszary, które wymagają szczególnej uwagi, takie jak przestrzeń publiczna, transport czy współpraca między jednostkami samorządu terytorialnego. Ma pomóc w przezwyciężeniu wielu konkretnych barier, które utrudniają sensowny rozwój miast. I to nie są tylko rzeczy duże, jak planowanie przestrzeni, ale też małe, ale bardzo istotne. Na przykład, mamy obecnie ustawowo określoną maksymalną stawkę za parkowanie w miastach. Bez zmiany tego – z pozoru mało istotnego zapisu – wiele polskich samorządów nie jest w stanie prowadzić systemowej polityki transportowej, która mogłaby skuteczniej niż dotychczas zniechęcać kierowców do parkowania swoich samochodów w ścisłych centrach miast, gdzie miejsca zawsze było, jest i będzie za mało.
Inną, bardzo ważną funkcją tego dokumentu jest pokazanie, że samorządy powinny ze sobą współpracować, wspólnie rozwiązywać problemy i odpowiadać na wyzwania, które nie mieszczą się w granicach administracyjnych. Dzisiaj nie jest to takie oczywiste. Gminy współpracują, gdy muszą. Ambicją KPM jest chyba przekonanie gmin, że nie tylko trzeba, ale i warto.
Warto też powiedzieć, że chodzi tu także o konsekwencję. Krajowa Polityka Miejska jest rodzajem obietnicy, zgodnie z którą rząd będzie starał się odpowiedzialnie i kompleksowo podchodzić do rozwoju miast. Czyli nie będzie z jednej strony mówił o groźbie suburbanizacji, a z drugiej tworzył projekt „Mieszkania dla Młodych”, który w konsekwencji do jej pogłębiania może prowadzić.
Jak się panu podoba ten projekt? Czy propozycja ministerstwa odpowiada na postulaty zgłaszane przez stronę społeczną?
A.C.: – Warto przypomnieć, że praca nad dokumentem trwa od dwóch lat. Na początku wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni, że rząd podejmuje próbę zintegrowania polityki publicznej względem miast – zauważa problemy, próbuje wypracować rozwiązania. Ale pierwsze założenia w ogóle nie uwzględniały takich kwestii, jak kapitał społeczny, partycypacja publiczna czy kultura lub robiły to w niewielkim stopniu. Projekt bardziej koncentrował się na rozwoju gospodarczym niż na jakości życia mieszkańców. Wydaje się, że udało się skutecznie przekonać twórców tego dokumentu, że są to jednak tematy, które ściśle wiążą się z polityką miejską, i które powinny znaleźć się w Krajowej Polityce Miejskiej.
Teraz również czytając ten dokument odnoszę wrażenie, że „nie do końca o to chodziło”, ale warto zauważyć, że jednak duża liczba nieobecnych wcześniej kwestii doczekała się swojego uwzględnienia. Sam projekt Krajowej Polityki Miejskiej jest jednak bardzo nierówny. W kwestii na przykład przestrzeni publicznej, dokument dostarcza konkretnych rozwiązań, całkiem sensownych i zgodnych – a przynajmniej niesprzecznych – z postulatami strony społecznej oraz środowiska urbanistów i architektów.
Ale już na przykład rozdział dotyczący partycypacji sprowadza się do odnotowania, że istnieje takie zjawisko, jak udział obywateli w dyskusjach, działaniach i decyzjach. Brakuje jednak jasnego połączenia między jakością partycypacji a jakością zarządzania w miastach. Krajowa Polityka Miejska, podobnie jak inne działania administracji rządowej, bardzo bezpiecznie podchodzi do tej kwestii. Istniejące dokumenty wyznaczające standardy dialogu z obywatelami nie nakazują wprowadzania tych standardów. Sprowadzają się raczej do sugestii, że jeśli chcecie rozmawiać z mieszkańcami, to warto to robić w określony sposób.
W przedstawionym projekcie na pewno brakuje też jasnego pokazania, że kultura w mieście nie jest tylko czynnikiem decydującym o jakości życia mieszkańców albo sposobem na lepszy przebieg procesów rewitalizacji, ale że jest istotnym czynnikiem decydującym o miejskości, że buduje społeczność lokalną. Kultura jest świetnym zasobem innowacyjnych narzędzi, nieszablonowego myślenia. Potrzebujemy jej, jeśli zależy nam, by miasta rozwijały się w sposób zrównoważony.
W podjętych obszarach nie pojawia się również temat polityki mieszkaniowej – tego, jak mieszkamy, od kogo kupujemy mieszkania i jak wyglądają procesy, które rządzą rynkiem nieruchomości. Warto to zdiagnozować, ale też ocenić, jakie skutki przyniosły dotychczasowe polityki rządu, takie jak „Rodzina na swoim” czy „Mieszkanie dla młodych”.
Oczywiście bardzo istotne jest pytanie, jak dużo obszarów możemy włączyć do tego dokumentu, żeby nie było ich za dużo. Trzeba pamiętać, że Krajowa Polityka Miejska to nie konstytucja, a element szerszego pakietu strategii rządu. W czasie konsultacji wokół tego dokumentu można jednak jeszcze sporo zmienić.
Zgodnie z założeniami Krajowa Polityka Miejska ma szanować autonomię samorządów. Proponowane w dokumencie rozwiązania często opierają się na „upowszechnianiu dobrych praktyk” albo nakazach dla jednostek podległych administracji rządowej, by w swoim zakresie respektowały Krajową Politykę Miejską. Czy są to jednak wystarczające narzędzia?
A.C.: – Warto przypomnieć, co się wydarzyło, gdy prezydent Polski zaprezentował projekt ustawy o wzmocnieniu udziału mieszkańców [Ustawa o wzmocnieniu udziału mieszkańców w działaniach samorządu terytorialnego, o współdziałaniu gmin, powiatów i województw oraz o zmianie niektórych ustaw – przyp. red.]. Zawarte w niej zapisy obowiązujących standardów partycypacji publicznej spotkały się z ostrą reakcją samorządów. Argumentowano, że samorządy są autonomiczne, mają własne doświadczenia i unikalne uwarunkowania. Że nie da się odgórnie zaplanować kształtu partycypacji, a już na pewno nie powinien tego robić żaden przedstawiciel władzy centralnej.
Lobby samorządowe jest bardzo silne. Jestem pewien, że gdyby dokument jednoznacznie dyktował konkretne działania samorządom, to od początku byłby skazany na porażkę. W chwili obecnej dokument ma dopiero akceptację Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju. Przed nami dyskusja z innymi ministerstwami, organizacjami samorządowymi, branżowymi i obywatelskim. Sam jestem ciekawy tego, co się w jej trakcie pojawi.
Co zrobić, aby Krajowa Polityka Miejska nie okazała się zbiorem pobożnych życzeń?
A.C.: – Jest w tyłach naszych głów taka stała myśl, że to wszystko na nic. I myślę, że na podstawie różnych doświadczeń mamy prawo tak myśleć. Niejeden dokument po uchwaleniu wędruje na półkę i nikt potem na niego nie zwraca uwagi. Żadne przepisy nie będą skutecznie działały siłą samego prawa. Nawet dobre prawo może okazać się polem do zabawy w to, kto kogo przechytrzy i kto, gdzie znajdzie jakąś lukę prawną. Dlatego bardzo ważnym aspektem Krajowej Polityki Miejskiej jest dyskusja, która wokół niej się toczy. Im ona będzie szersza, im więcej środowisk uda się w nią zaangażować, tym krajowa polityka będzie skuteczniejsza, nawet jeśli nie stanie się obowiązującym prawem.
W dokumencie duży nacisk położony został na partycypację. Jednocześnie postuluje on różne rozwiązania, które mogą wśród mieszkańców budzić silny sprzeciw, jak choćby ograniczenie ruchu samochodów w centrum czy restrykcje mające na celu zahamowanie procesów suburbanizacji. Czy da się to ze sobą pogodzić?
A.C.: – Partycypacja nie polega na tym, że ludziom do tego nieprzygotowanym każemy decydować – na przykład o tym, czy ograniczać ruch kołowy w centrum albo czy pozwalać na budowanie domów jednorodzinnych na przedmieściach. Władze samorządowe nie mogą występować przeciwko swoim mieszkańcom. Powinny natomiast wyjaśniać pewne procesy, aby wszyscy mogli je lepiej zrozumieć i świadomie podejmować decyzje. Możemy partycypacyjnie decydować o modelu transportu w mieście albo o sposobie, w jaki będzie się rozwijało przestrzennie, ale wszyscy uczestnicy powinni mieć świadomość, że podjęcie określonych decyzji przyniesie określone skutki. Że można pójść w jednym kierunku i ponosić dotkliwe konsekwencje albo zaakceptować pewne ograniczenia, by tych konsekwencji uniknąć.
Trzeba postawić sprawę jasno: Skoro chcesz mieszkać w domku pod miastem – to masz do tego prawo, ale nie możesz mieć potem pretensji, że autobus będzie dojeżdżał raz na godzinę, albo że będziesz musiał wziąć na siebie część kosztów doprowadzenia infrastruktury.
Z drugiej strony, nie ma co się obrażać na ludzi, że chcą mieszkać poza zwarta zabudową miasta, skoro na przykład dotychczas władze nie zadbały o to, by zapewnić w nim odpowiednią ilość terenów zielonych czy poziom bezpieczeństwa.
Ciekawy jest przykład Krakowa, który wprowadził zakaz ogrzewania mieszkań węglem i drewnem. Oczywiście dla wielu osób oznaczało to dodatkowe koszty. Ale być może w przyszłości najatrakcyjniejszymi miastami będą te, które zadbają o poziom czystości powietrza czy na przykład będą budowały swoją infrastrukturę z poszanowaniem dla osób starszych. Być może nie będziemy migrować tam, gdzie jest praca, ale tam, gdzie są dobre warunki życia. Czyste powietrze czy dobra przestrzeń publiczna mogą okazać się najcenniejszymi zasobami.
Trzeba też sobie jasno powiedzieć, że partycypacja ma jedynie towarzyszyć procesom decyzyjnym. Nie dajmy się zwariować przekonaniem, że każdy proces konsultacji ma się kończyć wydaniem wiążących dla legalnie wybranych władz decyzji. Partycypacja uzupełnia demokrację – ma ją ulepszać, a nie znosić. Dzisiaj nie umiemy w Polsce zmierzyć, czy dzięki partycypacji nasze miasta są lepiej zarządzane, a ludziom żyje się lepiej. Wprowadzamy coraz to nowe narzędzia, mechanizmy i chcemy konsultować wszystko i ze wszystkimi. Z jednej strony to bardzo dobra sytuacja. Wciąż jednak nie wiem, czy dzięki temu wszyscy lepiej rozumiemy to, w jaki sposób funkcjonuje miasto i czy rzeczywiście tworzymy lepszą wspólnotę samorządową.
Jaką rolę w „uzdrawianiu” polskich miast mają odegrać organizacje pozarządowe?
A.C.: – Sprawa jest prosta – na etapie podstawowym można wziąć udział w pracach nad treścią dokumentu. Ci, którzy mają więcej czasu, mogą skłonić innych do zainteresowania tym dokumentem – np. zapytać Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, czy ważne jest, aby kultura była traktowana jako czynnik rozwojowy miasta, czy tylko jako dodatek do niego. Dla najbardziej aktywnych pozostaje rola najważniejsza – pilnowanie, aby KPM nie stał się wydmuszką i nic nieznaczącym zbiorem słów.
Można zaryzykować stwierdzenie, że cele, które wskazuje KPM i ich realizacja w konkretnych miastach bez organizacji pozarządowych się nie uda. To wymaga od nas – całego III sektora – uświadomienia sobie, że sama wiara w to, że mamy słuszne argumenty może nie wystarczyć. Pewne decyzje w miastach zapadają ponad naszymi głowami, nie dlatego, że jesteśmy nieskuteczni albo, że nie mamy racji, ale dlatego, że inne argumenty, z jakiegoś powodu, lepiej przekonują decydentów. Dlatego najważniejszą rolą organizacji jest obecnie włączenie się w dyskusję na temat tego dokumentu i zaangażowanie w debatę również tych, którzy znajdują się po „przeciwnej stronie barykady”. Jeżeli my tego nie zrobimy, to nikt inny tego wyzwania nie podejmie.
Źródło: inf. własna ngo.pl