Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
– O pieszych trzeba myśleć jako o temacie ponadpolitycznym, drogi należą do wszystkich – mówią Anetta Czapska z Fundacji Marsz Zebry i Robert Buciak ze Stowarzyszenia Zielone Mazowsze, którzy wspólnie z innymi NGO zorganizowali w Warszawie pierwszą Pieszą Masę Krytyczną i zapowiadają utworzenie ogólnopolskiej federacji broniącej praw pieszych. 19 listopada obchodzony był Światowy Dzień Pamięci o Ofiarach Wypadków Drogowych.
Reklama
Robert Buciak, Stowarzyszenie Zielone Mazowsze: – Celem było sprawienie, by władze i mieszkańcy zaczęli zastanawiać się nad tym, że w Warszawie są piesi, których traktuje się bardzo źle. Chodniki są wąskie, przejścia niebezpieczne. Bardzo dużo brakuje do tego, by móc bezpiecznie i wygodnie poruszać się na własnych nogach po Warszawie. Infrastruktura piesza jest bardzo niedofinansowana, decyzje podejmuje się bez wiedzy mieszkańców, nie prowadzi się żadnych badań związanych z tym tematem. Najwyższy czas sprawić, by miasto nie tylko dobrze wyglądało, ale by mieszkańcy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie.
Czy to znaczy, że przez ostatnie 5-10 lat nic się nie poprawiło?
R.B.: – Powiedziałbym, że się pogorszyło. Pojawia się coraz więcej samochodów, a przez to większość chodników jest zajętych lub zniszczonych, bo auta na nie wjeżdżają. Wystarczy, że spadnie deszcz i pojawiają się kałuże, często na całą szerokość chodnika. W wielu miejscach po drodze można przejść wyłącznie środkiem. Niby są dwa chodniki, ale na obu parkują auta. To jest niebezpieczne i niewygodne, a także wykluczające osoby starsze, niepełnosprawne, matki z wózkami. Nawet osoba idąca z walizką ma zwykle problem.
Od niedawna w stolicy jest Pani Pełnomocnik ds. dostępności, która ma zajmować się też takimi rzeczami, jak chociażby obniżanie krawężników…
R.B.: – Z tego co wiem, to Pani Pełnomocnik zajmuje się przede wszystkim dostępnością budynków: czy ma podjazd, czy ma windę, etc. Samymi drogami zajmuje się Zarząd Dróg Miejskich, gdzie pracuje Adam Zając, który kilka lat temu zrobił Warszawską Mapę Barier. Dzięki tej jednej osobie coś się zmienia, ale to nadal jest dużo mniej niż potrzeba.
Anetta Czapska, Fundacja Marsz Zebry: – Mnie się w ogóle wydaje, że powinniśmy mówić o filozofii miasta, jako miejscu dla człowieka. Byłam na bardzo ciekawym spotkaniu z profesorem filozofii z Francji, który mówił o tym, że musimy przemodelować myślenie o mieście, bo inaczej niewiele będzie się działo. Z mojego doświadczenia wynika, że nie ma woli, by zrozumieć najsłabszego uczestnika ruchu drogowego. Bo pieszy zawsze – czy nam się to podoba, czy nie – jest najsłabszym ogniwem w łańcuchu tych, którzy poruszają się po drogach.
Przed naszą rozmową, gdy byliśmy przed kawiarnią, podjechał mężczyzna i stanął tam, gdzie jest wyraźny zakaz parkowania. Już będzie komuś trudniej wyjść i wyjechać, a on w ogóle się tym nie przejął, zostawił kartkę z telefonem i poszedł załatwiać swoje sprawy. To jest powszechna praktyka. A przecież można zakazać wjeżdżania do centrum miasta. W innych miejscach się to udało, u nas władze też powinny o tym pomyśleć.
Czyli wpierw potrzeba dużej, kompleksowej polityki miejskiej…
A.Cz.: – Potrzeba systemowych rozwiązań. Zawsze powtarzam, że są trzy obszary, w których musi się coś wydarzyć: edukacja i budowanie świadomości, infrastruktura oraz prawo. Powinien powstać multi-dyscyplinarny zespół ludzi, którzy znaliby rozwiązania stosowane w innych krajach, przestaliby bać się krzyczących kierowców i po prostu zaczęli organizować życie w mieście dla obywateli.
Jak obecnie wygląda myślenie o tym, pokazuje przykład festiwalu Otwarta Ząbkowska. Początkowo planowano zamknąć dla samochodów ulicę Ząbkowską na całe dwa miesiące. Ale po dwóch dniach lobby samochodowe wywalczyło cofnięcie tej decyzji. Wrócono do tego, co było, czyli ulica była w całości dla pieszych tylko w wybrane weekendy. Póki nie będzie odważnych ludzi, którzy nie poddadzą się naciskom, to się nic nie zmieni.
Czy przy okazji organizacji Pieszej Masy Krytycznej, która odbywała się w tym samym terminie również w Poznaniu, inspirowaliście się podobnymi wydarzeniami w Polsce lub na Zachodzie?
A.Cz.: – Zakładając w 2011 roku fundację wymyśliliśmy, że postaramy się znaleźć chętnych do pracy na rzecz pieszych. Zorganizowaliśmy pierwszy Marsz Zebry w Warszawie i zdziwiło nas, że przyszło sporo ludzi. Sprawę podchwyciły Lublin, Białystok i Toruń: odbyły się tam podobne marsze. W Białymstoku nawet kilka. Gdy się spotka odpowiednich ludzi, którzy mają otwarte głowy, to można wiele zdziałać. W Lublinie poznałam świetne osoby związane z edukacją, które zaczęły działać w przedszkolach, szkołach, angażowały rodziców, spróbowały wciągnąć w sprawę władze miasta. Szczególne podziękowania dla pracowników przedszkola nr 50 w Lublinie. Bo wszystko zaczęło się właśnie od nich. Oczywiście nie był to bezbolesny proces, ale dzieci i rodzice cyklicznie są przygotowywani do marszów cały rok, na specjalnych zajęciach z różnymi służbami. I maszerują po bezpieczeństwo co roku.
W Warszawie mieliśmy smutne doświadczenie, bo nikt nie chciał z nami rozmawiać. Dlatego skupiliśmy się na innych miejscach, a w stolicy robiliśmy co innego. Ale dzięki Pieszej Masie Krytycznej nasze postulaty zaczynają docierać do społeczeństwa. Spotkałam się z ogromnym odzewem, nagle zaczęła mi się zapełniać skrzynka mailowa z pytaniami, czy i kiedy będzie następna edycja. Nareszcie ktoś, idąc przez miasto chodnikami, głośno powiedział, jak wygląda sytuacja.
R.B.: – W Zielonym Mazowszu od wielu lat prowadzimy różne akcje, z których dwie były kluczowe. W 2012 roku miał miejsce happening przy rondzie Dmowskiego pod nazwą „Zmaluj zebrę”. Powstał projekt zakładający likwidację ronda i zastąpienie go normalnym skrzyżowaniem, razem z przejściami dla pieszych, drogami dla rowerów. Efekt był taki, że od tamtego momentu zaczęto robić analizy. Minęło pięć lat i nadal jesteśmy na tym etapie. Można zobaczyć zaledwie rysunki koncepcji architektonicznych, mimo że na przebudowę potrzeba kilkanaście milionów złotych. Ale władze miasta nie są w stanie ich znaleźć.
Druga większa akcja to happening na Rondzie 40-latka, zorganizowany po to, by wyznaczyć tam przejścia dla pieszych. Skończyło się to tym, że jest projekt dwóch przejść, po stronie północnej i zachodniej. Czekamy, kiedy miasto je wybuduje. Łukasz Puchalski, Dyrektor Zarządu Dróg Miejskich, zapewniał, że będzie to w 2016 roku, potem, że w 2017, obecnie kończy się rok, a sprawa nadal leży i czeka.
Jak w takim razie wyglądała reakcja władz Warszawy na Pieszą Masę Krytyczną?
R.B.: – Reakcja miasta z jednej strony nas ucieszyła, z drugiej nie do końca. Jedyny odzew był ze strony dyrektora Puchalskiego: na Facebooku zaczęto wrzucać informacje o tym, jak dużo zostało zrobione dla pieszych przez ostatnie dwa lata. Mimo że jest robione dwa, trzy razy mniej niż trzeba, a do tego Zarząd Dróg Miejskich zajmuje się 1/5 dróg w Warszawie, pozostałymi opiekują się dzielnice. Tak więc odpowiedź była mocno wyrywkowa. Cieszymy się, że jest odzew, ale jest on lekko spławiający, próbujący przykryć nasze potrzeby tym, że coś się robi. A nie o to chodzi. Taka komunikacja między nami nie kieruje nas w stronę rozwiązań.
Czy da się powiedzieć, że w którejś dzielnicy jest lepiej, a w którejś gorzej?
R.B.: – We wszystkich dzielnicach jest źle. Przygotowując Pieszą Masę Krytyczną, stwierdziliśmy, że trzeba zrobić mapę wszystkich problemów pieszych, jakie tylko są w stolicy. Szybko okazało się, że to niemożliwe, bo musielibyśmy zaznaczyć 99% ulic w mieście. Wszędzie możemy znaleźć problemy z dziurawym chodnikiem, niebezpieczne przejście, brak ławek, brak drzew.
Najlepszym przykładem tego, że piesi są traktowani jako nieistotny element ruchu były konsultacje realizacji projektu w budżecie partycypacyjnym. Chodziło o wprowadzenie dwukierunkowego ruchu rowerowego na uliczkach Wyględowa. Założenie było takie, że przy zakazach wjazdu powiesi się tabliczki „nie dotyczy rowerów”, i tyle. Inżynier ruchu stwierdził, że trzeba też zrobić coś z parkowaniem, bo samochody stają na chodniku i przejazd jest tak wąski, że może to być niebezpieczne.
Parkujący tam mieszkańcy nie zgodzili się jednak, by powiesić tabliczki zakazu parkowania z groźbą odholowania. Skończyło się więc tak, że rowerzyści mogą jeździć w dwie strony, samochody mogą parkować na chodnikach, a pieszy jest zepchnięty na środek dziurawej jezdni i jest niewidoczny ani dla władz, ani dla protestujących. Takie problemy są we wszystkich dzielnicach.
Zobacz także: Wszyscy jesteśmy pieszymi [foto]
A.Cz.: – Ludzie chcą wjechać wszędzie. Jest mało osób, które zauważają, że wysiadając z auta, na kilka chwil zamieniają się w pieszych. Jeżeli przez tyle lat nie myśli się o mieście jako miejscu dla pieszych i się o tym nie mówi, to nie ma świadomości problemu. Mieszkam na Białołęce, niedaleko drogi wyjazdowej ze stolicy. Naprawdę nie jestem człowiekiem agresywnym, tak samo jak moi sąsiedzi, ale dochodzi do tego, że brakuje nam już cierpliwości i uderzamy w samochody przy przejściu dla pieszych, szczególnie w sezonie kwiecień-wrzesień. Nie ma możliwości, by normalnie przejść przez ulicę. Kiedyś stałam kwadrans i po tym czasie byłam już tak zdenerwowana, że byłam gotowa na wiele. Nikt nie przyhamuje, nie mówiąc już o zatrzymaniu.
Nie ma po prostu wychowywania, rozmawiania z ludźmi, edukowania na temat tego, że pieszy to jest taki sam obywatel i ma takie samo prawo do korzystania z drogi, jak każdy inny. Prawnie to też nie jest usankcjonowane, bo ustawa dająca pieszemu pierwszeństwo nie przeszła przez głosowanie w Senacie. Kilka miesięcy temu przeczytałam oficjalną wypowiedź rzecznika bodajże Gliwic, że denerwują go piesi, bo przechodzą pojedynczo przez jezdnię. A powinni stać i czekać na uformowanie grupy i dopiero wtedy przechodzić. Takie myślenie to nie jest odosobniony przypadek.
W takim razie, co w najbliższym czasie planujecie zrobić, by zmienić tę sytuację? W Internecie są tezy pieszych, miała powstać ogólnopolska federacja Piesza Polska…
R.B.: – Póki co mamy deklarację założycielską, pod którą podpisały się osoby z Warszawy, Łodzi, Wrocławia, Bydgoszczy, Gdańska. Bardzo chętnie dołączą ludzie z Krakowa, Poznania, Lublina, Szczecina i wielu innych miast. Ruchy piesze obejmują głównie duże miasta. To też jest kłopot, bo w mniejszych miejscowościach lub na obszarach wiejskich jest jeszcze gorzej. Wielu pieszych ginie, idąc wzdłuż drogi poza obszarem zabudowanym i to niekoniecznie po zmroku oraz w deszczu. Kierowca po prostu jedzie za szybko, nieuważnie, po dziurawej drodze, niekiedy rozmawiając przez telefon. Co jakiś czas słyszymy o wypadkach, w których zginęło dużo osób, ale one zdarzają się o wiele częściej, niż przebija się do świadomości ludzi.
A.Cz.: – Dalej będziemy zatem szukać współtowarzyszy niedoli, żeby udało się coś zorganizować w całej Polsce. Rowerzyści działali konsekwentnie i odnieśli sukces, nastąpiły zmiany w prawie.
Czyli będziecie starać się o to, by coś zostało zrobione i na poziomie centralnym i samorządowym.
R.B.: – Trzeba szukać rozwiązań na poziomie prawa krajowego, jak i konkretnych decyzji podejmowanych w zakresie ruchu na ulicy.
A.Cz.: – Oby to się udało, bo często mam wrażenie, że urzędnicy nas słuchają, bo tak wypada, ale myślą sobie, że nam się w głowach poprzewracało, że chcemy zmieniać miasto. O tym, jak trudno jest coś zmienić, niech świadczy moje doświadczenie sprzed kilku lat, z warsztatów z projektantami. Okazało się, że spora grupa z nich nigdy nie dotarła na miejsce, w którym planowała przejścia, czy estakady. Otwierają po prostu mapy i na chybił trafił rysują.
Innymi słowy przed Wami bardzo dużo pracy, rozłożonej na lata.
R.B.: – Zdajemy sobie sprawę, że nie zmienimy tego wszystkiego w ciągu roku czy dwóch, to jest praca przynajmniej na kilkanaście lat.
A.Cz.: – Pod warunkiem, że zarządzające miastem ekipy, które wszak mogą się zmieniać, cały czas będą to miały na uwadze. Nie ma przecież żadnych gwarancji, że jak raz się coś ustali i zacznie robić, to będzie to kontynuowane.
R.B.: – Dlatego trzeba myśleć o pieszych jako o temacie ponadpolitycznym, bo jak mamy wypadek drogowy, to nie sprawdzamy, na kogo głosowała poszkodowana osoba. Drogi są publiczne, należą do wszystkich niezależnie od poglądów na inne tematy. Bezpieczeństwo jest najważniejsze.
A.Cz.: – Bardzo podobają mi się tabliczki, które pojawiły się w miastach holenderskich. Napisane jest na nich „kierowco, jesteś gościem na drodze, pamiętaj o tym”. Bardzo bym chciała, żeby u nas też tak kiedyś było.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.