Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Niektórzy piszą dziś książki, w których przekonują, że w obszarze aktywności społecznej „musimy wrócić do korzeni”… Przez dwadzieścia pięć lat te korzenie wyrywano, podcinano, ośmieszano, traktowano jako nieistotne, a teraz będziemy do nich wracać? – mówi dr Katarzyna Górniak.
– W nowym numerze kwartalnika „Trzeci Sektor” piszesz, że w Polsce, kraju „Solidarności”, w stosowanej narracji społeczeństwo obywatelskie po przełomie „budowano”, a nie „rozwijano”...
Katarzyna Górniak, socjolożka, Wydział Nauk Społecznych i Administracji Politechniki Warszawskiej: – Przede wszystkim termin „społeczeństwo obywatelskie” w powszechnym użyciu pojawił się w Polsce dopiero po 1989 roku. Wcześniej był praktycznie nieużywany, pierwszy, zapożyczając go od zachodnich myślicieli, użył go w 1985 roku profesor Krzemiński. Tego, co działo się w sferze publicznej, nie określano tym mianem. Choć niektóre działania z powodzeniem można by zaliczyć do tego obszaru, który dziś nazywamy społeczeństwem obywatelskim.
A potem był rok '89.
K.G.: – I przełom, który odmienił cały układ społeczny, wprowadził nowe zasady funkcjonowania państwa, a także funkcjonowania obywateli w sferze publicznej i przestrzeni społecznej. I wtedy zaczęto posługiwać się terminem „budowa społeczeństwa obywatelskiego”.
Dlaczego nie „rozwój”?
K.G.: – Według mnie dlatego, że chciano podkreślić różnicę pomiędzy tym, co było przed '89 rokiem, a tym, co miało się wydarzyć po. Wszystko miało być nowe i inne: nowa jakość, nowe zasady, procedury, sposoby społecznego zaangażowania...
Termin przypłynął do nas z Ameryki.
K.G.: – Tak. Budowa społeczeństwa obywatelskiego odbywała się w odniesieniu do standardów, procedur, zasad i sposobu organizacji funkcjonującego w Stanach Zjednoczonych. Problem polega na tym, że tam społeczeństwo obywatelskie było budowane przez kilkadziesiąt lat, będąc bardzo silnie związane z tamtejszą tradycją społeczną, publiczną i polityczną – było elementem szerszego układu. A u nas, w mojej ocenie, było swoistą naroślą na naszej tradycji, naszych normach kulturowych i społecznych.
Czym to poskutkowało?
K.G.: – To nieprzystosowanie, brak pamięci o tym, co było przed '89, brak koherentności między zasadami wcześniej wypracowanymi a nowym pomysłem na to, jak ludzie mają żyć i się organizować, działając w sferze publicznej, spowodowało pęknięcia.
Podasz, proszę, przykład?
K.G.: – Warto zwrócić uwagę choćby na dwa szczególne pojęcia: „wolontariatu” i „organizacji pozarządowych”. Mieliśmy przecież organizacje społeczne i społeczników. Te pojęcia zniknęły, choć powoli znów zaczynają być używane. Ale to nie tylko kwestia zmiany nazewnictwa. Chodzi również o odmienne założenia, koncentrację na innych wartościach i zasadach. W społecznikostwo immanentnie wpisane jest kładzenie akcentu na działanie na rzecz dobra wspólnego, poświęcanie się na rzecz wspólnoty, dostrzeganie autentycznej potrzeby i podejmowania interwencji w kierunku jej zaspokojenia. A wolontariusz, choć też może kierować się takimi ideałami, to często ktoś, kto w tym, co robi, ma pewien konkretny interes. Prowadzi to niekiedy do wypaczeń całej idei, której realizacja przestaje mieć cokolwiek wspólnego zarówno z wolontariatem, a tym bardziej ze społecznikostwem.
Do czego miano się odwoływać?
K.G.: – Nasze rodzime tradycje działania w sferze publicznej czy działań społecznikowskich są bardzo długie. Spójrzmy na wiek XIX czy okres Polski Ludowej i działania podejmowane poza systemem. Ani wolontariat nie był niczym nowym, oprócz nowej nazwy, ani organizacje pozarządowe. A jednak wyraźnie chciano podkreślić, że mówimy o czymś nowym. To naturalna cecha czasów transformacyjnych – mających na ogół gwałtowny przebieg – że kwestionuje się wszystko, co działo się wcześniej, by pisać kolejny rozdział na czystej kartce. Ale to się nie sprawdza.
Co dokładnie zakwestionowano?
K.G.: – Zakwestionowano zarówno tradycję XIX wieku, o której bogactwie można się przekonać, czytając choćby „Rodowody niepokornych” Bohdana Cywińskiego, aktywność społeczną obecną w II RP, a także obszary niezależnej aktywności z okresu powojennego. Oczywiście, za czasów PRL-u, to, co moglibyśmy nazwać „społeczeństwem obywatelskim”, funkcjonowało w opozycji do oficjalnego systemu. Mam jednak wrażenie, że również to doświadczenie zostało zakwestionowane. Dotyczy to także „Solidarności”.
Jak to? Przecież wszyscy wokół się odwołują do jej dziedzictwa...
K.G.: – Jeśli już to bardzo słabo i na poziomie deklaracji tak. Bo w istocie doświadczenie „Solidarności” także nie pasowało do nowych standardów, nowej wizji współczesnego społeczeństwa. „Solidarność” oparta była na idei wspólnotowości i współodpowiedzialności. Społeczeństwo obywatelskie budowano, odwołując się częściej do kategorii interesów różnych grup i ich realizacji za pomocą jego instytucji. Nie dodawano: „spójrzcie, jakie interesy mają inni, czy nie mamy wspólnych celów?”. Nie mówiono: „myślmy w kategoriach wspólnoty i jej dobra”. Po 1989 roku, w mojej ocenie, zakwestionowano zarówno dziedzictwo „Solidarności”, Komitetu Obrony Robotników, Komitetu Prymasowskiego czy Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. A przecież na przykład działalność KOR-u mogłaby być dziś wzorcem organizacji samopomocy społecznej. Ale to wszystko odwoływało się do zupełnie innego sposobu myślenia.
Kto dokonał tego zakwestionowania?
K.G.: – Nie sposób wskazać konkretnej osoby. Nie podpisano żadnego aktu założycielskiego społeczeństwa obywatelskiego. Odbywało się to w sferze dyskursu, gestów symbolicznych. Można zobaczyć, co mówiono na konferencjach, jakie książki wydawano, do czego wzywano na seminariach... To wszystko są drobne kamyczki, które składają się na pewną całość.
Lawinę, która pominęła obywateli, mających jeszcze w pamięci doświadczenie wspólnoty?
K.G.: – To uproszczenie. Oczywiście, znana jest teza profesora Sicińskiego o „zdradzie elit”, które zostawiły ludzi samych sobie. Do pewnego stopnia jest to teza słuszna. Istniała aktywność społeczna, oczekiwanie, rodzaj ognia, ale brakowało liderów, którzy by ten ogień podtrzymywali zamiast gasić. Pojawili się natomiast zwolennicy nowego porządku, którzy przejęli stery kierowania tą aktywnością. Ale jednocześnie trzeba pamiętać, że dla wielu osób okazało się to jednak niezwykle atrakcyjne i te osoby na transformacji skorzystały.
Ale niektórzy się „nie załapali”, również w sferze aktywności społecznej. Nie byli w stanie zrealizować swoich pomysłów.
K.G.: – Owszem. Okazało się, że wizja i oczekiwania wielu osób o tym, jak wyglądać ma ich świat, są niespójne z tym, co rzeczywiście mogą robić. Wizja społeczeństwa obywatelskiego promowana po 1989 roku była niezwykle rygorystyczna. Ilość regulacji, obostrzeń, wymogów doprowadziła w dużej mierze do ubiznesowienia organizacji pozarządowych, nazywanego zresztą profesjonalizacją. Niektórzy zaczęli więc okazywać niechęć do tak zorganizowanego publicznego działania.
Może po prostu podejmują aktywność obywatelską poza tymi strukturami.
K.G.: – Część na pewno. Dotyczy to przede wszystkim – z jednej strony – wielkich miast, w których od paru lat dostrzegamy wzrost aktywności inicjatyw nieformalnych: sąsiedzkich, kooperatyw, ruchów miejskich, będących na poboczu „oficjalnego” nurtu. Z drugiej strony obserwujemy to na wsi, która przez wielu budowniczych nowego porządku była zawsze traktowana jak kula u nogi. Mówiono, że ludzie na wsi nie działają, nie zrzeszają się, nie organizują, wobec czego w kategoriach budowy społeczeństwa obywatelskiego jest tam strasznie. Ale bardziej zniuansowane analizy, nieoperujące schematami, pokazują, że mieszkańcy wsi często świetnie sobie radzą z działaniami obywatelskimi i prospołecznymi.
Wciąż nie rozumiem, jak to się stało, że tak łatwo pozbyto się dziedzictwa „Solidarności”...
K.G.: – Rzeczywiście trzeba się zastanowić, czemu tak się stało. Cały ruch „Solidarności” bardzo szybko został ośmieszony i opatrzony łatką roszczeniowości. Uznano, że „Solidarność” już wykonała swoje zadanie i może odejść. Max Webber pisał o tym, jak panowanie charyzmatyczne, które doprowadza do przewrotu, zostaje zastąpione panowaniem legalnym: opartym na procedurach, instytucjach, schematach, jasnych zasadach. To samo spotkało „Solidarność”, również w efekcie działań niektórych jej przywódców. Była ważna jako symbol, ponieważ doprowadziła do przełomu, transformacji, ale okazało się, że jej podstawa i idee nie przystają do tego, jak wyobrażano sobie radykalną zmianę społeczną, którą zaczęto wprowadzać. I dopiero teraz niektórzy piszą książki, w których przekonują, że „musimy wrócić do korzeni”... Przez dwadzieścia pięć lat te korzenie wyrywano, podcinano, ośmieszano, traktowano jako nieistotne, a teraz będziemy do nich wracać?
Może lepiej późno niż wcale.
K.G.: – Nie da się już tego tak łatwo zrobić. Pamięć społeczna działa w sposób, który to uniemożliwia. Nie da się zapomnieć o tym, co przez całe pokolenie mówiono i wpajano ludziom.
A mówiono, że rozwiązania są dobre, tylko ludzi nieodpowiedni...
K.G.: – Ten typ retoryki i oceny zmian społecznych uważam za szczególnie szkodliwy. Ale oczywiście coś poszło nie tak. Społeczeństwo obywatelskie nie funkcjonuje tak, jak byśmy sobie wymarzyli.
Co do tego istnieje w zasadzie konsens.
K.G.: – I pokazują to badania. Trzeba więc znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. A najłatwiej przekonywać, że winni są ludzie, na nich przerzucić odpowiedzialność. Twierdzić, że pod względem organizacyjnym i formalnym wszystko zostało zrobione bez zarzutu tylko obywatele zawiedli – są niedojrzali, nie dorośli do demokracji i nowej wizji społeczeństwa obywatelskiego. Stąd też wciąż pojawia się pojęcie homo sovieticusa służące jako pałka do bicia ludzi po głowie: wyście się nie dopasowali, wyście zawiedli, nie wykazali wystarczającego entuzjazmu. Niektórzy oczekiwali, że ludzie przejdą z jednego systemu do drugiego bez kosztów i oporu. A gdyby poczytali klasyków socjologii, to wiedzieliby, że nie jest to możliwe. Nie da się wymazać gumką tego wszystkiego, co było.
Doktor Katarzyna Górniak jest socjolożką. Pracuje na Wydziale Nauk Społecznych i Administracji Politechniki Warszawskiej. Związana z Uniwersytetem Powszechnym im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach. Zajmuje się badaniem ubóstwa i wykluczenia społecznego ze szczególnym uwzględnieniem dyskursu wokół tych zjawisk.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.