Blok przy Mickiewicza 66 wygląda zwyczajnie: jak setki innych wieżowców. Nadzwyczajne jest w nim poddasze. Tam, w odremontowanej pralnio-suszarni, życie sąsiedzkie nabiera zupełnie innych barw niż odcień cegły. To tutaj powstał Klub Seniora 66. I od tej pory świat lokatorów stanął na głowie.
– Kawa, herbata? Może coś do jedzenia? – wita mnie pani Basia, energicznie krzątając się wokół dużego, drewnianego stołu. Moją uwagę natychmiast przykuwają wiszące na ścianach zdjęcia. – To pana Andrzeja Chendyńskiego, naszego klubowicza. Nawet kiedyś przygotował nam prelekcję o przyjaźni polsko-indyjskiej . W 1940 roku wywieziono go z matką i rodzeństwem do Kazachstanu, później trafił do sierocińca w Indiach. Teraz odwiedza tamte strony i przywozi przepiękne fotografie – wyjaśnia pani Basia. Nie on jedyny ma barwny życiorys. Wśród klubowiczów są pedagodzy, pracownik żeglugi śródlądowej czy ekonomista zasiadający swego czasu na bardzo wysokich stanowiskach.
W progu zjawia się pani Jadwiga, a za nią pani Wanda. Choć mają za sobą intensywny dzień, tryskają energią. – Grałyśmy w nogę. Stałam na bramce. Ale się nagrałam, mówię pani! – opowiada pani Basia, wyjmując kawę i ciasteczka. – Było ognisko i ciasta i kiełbaski z ketchupem – uśmiecha się pani Wanda. Z okazji rocznicy zarejestrowania Klubu, seniorzy urządzili sobie piknik w Lasku Młocińskim. Ich kalendarz na najbliższe tygodnie jest wypełniony. Zapominam, że potrzebowałam kawy. Daję się wkręcić. Ten Klub to nie zwykłe zapełnianie czasu na emeryturze, to zaraźliwa i skondensowana energia ludzi, którzy go tworzą.
Zdobyć tę górę
Mąż pani Jadwigi Paczuskiej choruje na Parkinsona. Jak wiele innych osób mogłaby powiedzieć, że jej świat kończy się na opiece nad nim i na codziennych obowiązkach. Ale nie. – Jadzia to jest jak wulkan, jej się nie da zatrzymać. Ma w sobie wiadra wiedzy i zapału – mówi pani Wanda. Pani Jadwiga jest społecznicą z natury. Emerytowaną nauczycielką. Któregoś dnia postanowiła, że już dość mijania się w windzie i mówienia lakonicznego „Dzień dobry”. – Żyjemy obok siebie, czasem drzwi w drzwi, a tak naprawdę nic o sobie nie wiemy. Jak to tak? – wtrąca pani Basia. – Nasz blok się zestarzał. Kiedy się tu wprowadzaliśmy, mieliśmy po 30 lat. Dzieci wyfrunęły z domów i zrobiło się pusto. Mamy znów czas dla siebie. – dodaje pani Jadwiga.
Stos andronów
Dziś społeczna inicjatywa sąsiadów, funkcjonująca jako Klub 66, jest częścią programu Centrum Aktywności Lokalnej przy Ośrodku Pomocy Społecznej Dzielnicy Żoliborz. Początki nie łatwe. Pani Jadwiga przedstawiła swoją wizję seniorskiego klubu podczas zebrania Komitetu Domowego już w listopadzie 2008 roku.
– Tu na górze była pusta przestrzeń, z której lokatorzy nie korzystali. Była jeszcze stara rowerownia, ale zbierał się w niej Komitet Domowy. Przyszła mi do głowy myśl założenia Koła Seniorów, ale na to potrzeba było odpowiednich warunków. Nie było tam nawet dostępu do bieżącej wody. Jednak poddasze z suszarnią zostało wkrótce odremontowane. Pojawiła się więc szansa, by tę przestrzeń zaadoptować na potrzeby Klubu – opowiada Jadwiga Paczuska.
Był to dopiero początek długiej i wyboistej drogi. Zanim uzyskali zgodę na użytkowanie lokalu Jadwiga Paczuska nazbierała cały stos pism od i do administracji, do której trafiały też zażalenia lokatorów, bo inicjatywa nie wszystkim przypadła do gustu.
– Takie androny na mój temat wypisywano, że lepiej nie mówić. Że niby Paczuska to chce sobie pomieszczenia zagarnąć. Ile ja nerwów przez to zjadłam… – wspomina.
Po remoncie lokalu pojawiło się sporo osób mających chrapkę na inne zagospodarowanie odnowionych pomieszczeń. Seniorzy musieli przekonać wszystkich mieszkańców bloku, by podpisali zgodę. Nie było łatwo, ale się udało. Pani Jadwiga nie była już sama. Stało za nią 19 osób. Jeszcze zanim zaczęli formalnie funkcjonować jako Klub 66, urządzili w grudniu 2008 roku spotkanie opłatkowe. Sąsiedzka machina ruszyła, a stoły wręcz uginały się od wigilijnych potraw. Z dnia na dzień inicjatywa rozpoczęta przez Panią Jadwigę, zdobywała sobie sympatyków. W kwietniu ubiegłego roku podpisano porozumienie o współpracy na rzecz budowania wspólnoty sąsiedzkiej wokół Klubu 66 pomiędzy Ośrodkiem Pomocy Społecznej Dzielnicy Marymont a Spółdzielnią Mieszkaniową Marymont Potok. Oficjalne otwarcie miało miejsce 14 maja. Dziś do Klubu formalnie należy 27 osób, choć zaczynali od 19.
Żeby nikt nie podskoczył!
Czym różni się Klub 66 od innych seniorskich inicjatyw? Na przykład programem. Wygląda jakby przygotowała go kilkuosobowa grupa animatorów. A oni animują się sami, prześcigając się w pomysłach. – Niech sobie pani nie myśli, że my tu tak tylko na kawkę i poplotkować, albo gorzej – ponarzekać! O nie, my tu cały czas coś robimy! Czwartkowe spotkania są zawsze skrupulatnie zaplanowane. Seniorzy mają już za sobą prelekcje o Malczewskim i wykład historyka filozofii na temat Kresów. Niedługo wybierają się do Muzeum Chopina, dlatego jeden z klubowiczów przyniósł magnetofon i uczył jak „poprawnie” słuchać muzyki kompozytora. Wygrywał poszczególne etiudy i pokazywał technikę ich grania. Później klubowicze wybierają się do Żelazowej Woli. Na ścianie wisi maska Fryderyka Chopina – pamiątka po spotkaniu. Bo przedmioty, które znajdują się w starej suszarni, nie są przypadkowe. Każdy z nich wiąże się z jakąś historią. Jest wśród nich na przykład maczuga – prezent od mieszkańców gminy Budzechów, której gmina Żoliborz pomagała po powodzi. Co roku seniorzy odwiedzają jej mieszkańców na Święcie Pieczonego Ziemniaka. Maczuga jest po to, by pani Basi nikt nie podskoczył.
Plany sięgają listopada…
Nogi na żyrandolu
Pogadanki, wykłady i wycieczki to nie wszystko. Po prelekcji na temat karnawału na świecie teorię szybko zamieniono w praktykę. Bale, które dyrektor żoliborskiego OPS-u, Anna Wiśniewska-Mucha organizuje w restauracji „Antrakt” przeszły już do historii. – To nie są takie zwykłe, nudne potańcówki dla starych, żeby ściany popodpierać, albo się pokiwać leciutko– mówi pani Basia. – Zaprosiłam kuzynkę. Tak się wytańczyłyśmy, że chore stopy miałam. Mało nie umarłam! Tak było wspaniale, że tylko nogi na żyrandolu potem zawiesić – uśmiecha się radośnie. W Sylwestra emerytki wystroiły się w piękne, wieczorowe suknie. – Wie pani, to nie są takie zabawy, że człowiek czuje się upokorzony, że jest już stary. Jesteśmy dowartościowani i mam wrażenie, że potrawy, dekoracje, wszystko przygotowane jest z największym staraniem – opowiada dalej pani Basia. I dodaje, bym tylko przypadkiem nie pomyślała sobie, że Klub to same baby. Bo, jak w żadnym innym, u nich aktywni są także panowie. – Wczoraj specjalnie pojechali do Lasku Młocińskiego sprawdzić, czy teren nie zamókł. A dzisiaj? Jak oni nosili wszystko, jak kijki strugali…! – dodaje pani Jadzia.
Czy czajnik nie gwiżdże za długo
Gościem w klubie bywa także policja lub straż pożarna. Dla budowania poczucia bezpieczeństwa. Włączając się w akcję „Bezpieczny senior”, klubowicze spotkali się z komisarzem policji, który opowiadał, jak mogą wpłynąć na swoje bezpieczeństwo. Dla zdrowia podczas akcji „Promowanie zdrowego trybu życia”, pod kierunkiem zespołu lekarzy i specjalistów uczyli się o zdrowej diecie i higienicznym trybie życia. Zaprzyjaźniona pielęgniarka-sąsiadka systematycznie mierzy im ciśnienie i poziom glukozy. A jedną z ulubionych form aktywności członków Klubu 66 jest cotygodniowa gimnastyka z panią Joasią. – Ile jest śmiechu i zabawy przy tym! – mówi pani Basia.
Ważne są także sąsiedzkie „drobnostki” – wzajemne wykupywanie sobie recept, przynoszenie zakupów czy nasłuchiwanie, jeśli u kogoś czajnik gwiżdże za długo, weszło już im w krew.
Królestwo śledzia
Seniorzy chadzają też na basen. W tym roku nie znalazły się pieniądze z budżetu ośrodka, ale dyrektor placówki to były uczeń pani Jadwigi. Zawsze znajdą się trzy, cztery miejsca, którym nie pozwolą się zmarnować. – Jak tylko ktoś nie może iść, to się wymieniamy. Bo choć środki niewielkie, to my tu gospodarujemy chyba lepiej niż w domu – mówi pani Jadwiga. – Ostatnio to za 200 złotych zorganizowaliśmy przyjęcie na trzydzieści osób i wie pani co? Tyle jedzenia zostało, że jeszcze jedna porządna uczta to przynajmniej z tego będzie – dodaje. Bo trzeba podkreślić, że nie są to zwyczajne przyjęcia. Są uczty. Jak śledź – to ze śliwką, pod pierzynką, marynowany… Śledzie w bloku uwielbia każdy, więc prześcigają się w kulinarnych popisach. Nie wspominając o słynnych babeczkach pani Gutkiewiczowej. Te nie mają sobie równych.
Na rejs po Wiśle statkiem do Serocka też pojechali. Za sześćdziesiąt złotych.
Zamiast dobranocki
Co zmieniło się w życiu seniorów, odkąd przekroczyli próg suszarni? – Wszystko, moje życie wywróciło się do góry nogami – opowiada pani Basia. – Jestem wdową, mama zmarła po ciężkiej chorobie. Nic tylko siedzieć i kanały przełączać w telewizorze – zamyśla się. Dziś? Za chwilę leci do Paryża. Włochy w następnym rzucie. Remontuje też mieszkanie. – Kuchni nie mam, więc co chwilę tu Jadzia dzwoni „Przychodź, grzybowa”, zaraz druga sąsiadka – „Chodź, barszcz na stole”, tak to u nas teraz wygląda. Ich Koło jednak nie jest zamkniętą enklawą, bo do suszarni wpadają też dzieci i wnuki mieszkańców. Częstym gościem są też przedstawiciele administracji, seniorzy z innych klubów. Przychodzą nie tylko samotni, ale i małżeństwa. Wnuk Gutkiewiczów poświęca nawet dobranockę!
Źródło: inf. własna (ngo.pl)