– W odpowiednim momencie nie powiedzieliśmy „chrzanię to, nie będę nic z tym robił, bo i tak nic się nie zmieni” – przekonuje Janek Mencwel, animator kultury, badacz, obrońca domków fińskich, współzałożyciel Inicjatywy Wolna Białoruś, publicysta, działacz lokalny i odkrywca warszawskich tradycji społecznikowskich. A to wciąż tylko część jego aktywności.
Do działania często motywuje go zwykły „wkurw”. – Na potrzeby tekstu nazwijmy go oburzeniem – śmieje się. – Różni eksperci utyskują, że Polacy angażują się tylko przeciwko czemuś. A ja uważam, że to dobrze, niech działają choćby i z taką motywacją. Mnie potwornie wkurzyło, że ktoś chce wyburzyć domki fińskie na Jazdowie, że ktoś ma czelność wyjść i powiedzieć, że to historyczne miejsce zniknie, bo on teraz jest burmistrzem i nie pasuje mu to do mętnej wizji „prestiżowego Śródmieścia”.
Ale o Jazdowie opowiemy nieco później. Zanim bowiem Janek Mencwel zaangażował się w obronę domków fińskich, za co – wraz z Andrzejem Górzem i Janem Śpiewakiem – został nagrodzony „Stołkiem publiczności”, wyróżnieniem przyznawanym przez czytelników „Gazety Stołecznej”, wkurzał się z innych powodów. – Janek ma fajne, krytyczne spojrzenie, w oparciu o które powstają dobre pomysły na działanie – mówi Tomek Kaczor, jego przyjaciel i współpracownik. – Z tego wkurzenia rzeczywiście wypływa pozytywna energia.
Wystarczy chęć działania
Na poważnie zaangażował się w 2005 roku, gdy mając dużo wolnego czasu podczas studiów, postanowił – zamiast skupiać się na swojej karierze (na którą, jak dodaje, nie miał zresztą pomysłu) – zrobić coś pożytecznego. Na fali entuzjazmu związanego z ukraińską „pomarańczową rewolucją” wraz z grupą znajomych założył Inicjatywę Wolna Białoruś. Kilka tematów interesowało go bowiem od zawsze. Zalicza się do nich także tematyka wschodnia.
Z tamtego zaangażowania wyniósł – jak to dziś ocenia – dwie lekcje, które miały wpływ na jego dalszą działalność. Po pierwsze, zdobył przekonanie, że nawet w kilka osób można wiele zdziałać. – Na poziomie politycznym oczywiście nie osiągnęliśmy wiele, ale dzięki naszej pracy temat Białorusi stał się medialny – wspomina Mencwel. – Zorganizowaliśmy koncerty, na które przychodziło po kilkanaście tysięcy osób i które szeroko komentowano w białoruskich mediach niezależnych. Ludzie na Białorusi odczuli je jako wsparcie.
Z drugiej strony, wyniósł przeświadczenie, że do działania społecznego często nie jest potrzebne sformalizowanie działalności w postaci NGO-sa. – Kiedy organizowaliśmy pierwszy koncert, nie mieliśmy nawet osobowości prawnej. Chodziło jedynie o autentyczną chęć działania i zainteresowanie danym tematem.
Wbrew ograniczeniom
Z tej chęci działania i zainteresowania daną kwestią wynikało także zaangażowanie w inne projekty. – Czuję się lokalnym, warszawskim patriotą. Pierwszy projekt, jaki zrobiłem o Warszawie, dotyczył historii przedwojennych społeczników – wspomina Mencwel. – Brakowało mi etosu zaangażowania społecznego, który powinien być elementem warszawskiej tożsamości, a niekoniecznie nim jest. Warszawa przed wojną była pełna ludzi zaangażowanych. Chcieliśmy więc o tym przypomnieć.
Historie wtedy odkryte – i te wciąż odkrywane – są dla Janka źródłem inspiracji. Działając w bardzo trudnych warunkach, społecznicy osiągali wszak bardzo dużo nawet w czasach zaborów. To przekonanie, jak wiele można osiągnąć nawet wbrew ograniczeniom, wielokrotnie mu pomagało – także przy okazji Jazdowa. Ale o tym później.
Mencwel nie zajmuje się bowiem lokalnością jedynie warszawską. Działając w sieci Latających Animatorów Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”, jeździ także do małych miejscowości. – Interesuje mnie kultura na poziomie sąsiedzkim, lokalnym, bardzo oddolnym. Staram się więc po prostu dzielić tym, co robię w Warszawie, z miejscową społecznością. Razem poszukujemy różnych wątków tożsamości, budujemy ją poprzez odkrywanie ciekawych historii – opowiada. – Widzę, że to, czego się nauczyłem w Warszawie, w której jest bardzo sprzyjające środowisko do działania, jest czymś cennym dla ludzi w miejscowości, w której jest jeden dom kultury, biblioteka i to wszystko.
Po sukcesie wspomnianej wystawy o społecznikach, Kuba Wygnański i Zosia Komorowska, zakładający wtedy Pracownię Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, zaproponowali mu, żeby kontynuował zainteresowanie tym tematem właśnie w ramach nowej organizacji. Dziś pracuje w niej już pięć lat. I wciąż angażuje się także w sprawy lokalne, związane z tradycją Warszawy. Tak było z Jazdowem. Do tego jeszcze wrócimy.
Blisko domu
Swoją przenikliwość oraz krytyczne spojrzenie na rzeczywistość, Janek przekuwa nie tylko w działanie, ale także w aktywność publicystyczną. Wywodząc się ze środowiska warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, jest również członkiem redakcji wydawanego przez KIK kwartalnika „Kontakt”.
– Charakterystyczne jest to, że większość społeczników z początków XX wieku była również publicystami – opowiada. – Środowiska działaczy i publicystów się wzajemnie przenikały. Bo słowo także jest narzędziem zmiany, choć oczywiście nie każdy musi chcieć łączyć te dwie role. Tak, jak i ja nie chciałbym zostać zawodowym publicystą czy komentatorem.
Postacią w pewnym sensie ikoniczną w tym kontekście jest Janusz Korczak. Popularyzowaniem dziedzictwa i życia tego działacza, pisarza, publicysty i lekarza w jednej osobie, Janek także się zajmował, pracując nad publikacją „Układanka” wydaną przez Stocznię w ramach projektu „Warszawa Korczaka”.
Pasja działacza i publicysty, animatora i obserwatora, niekiedy się zresztą w działaniach Mencwela łączą. Janek często działa tam, gdzie mieszka. Tak było na Targówku, gdzie się wychował. W 2011 roku wspólnie z urzędem dzielnicy pracował nad projektem rewitalizacji blokowisk „Re:Blok”. Zaangażował się też w opiekę nad Parkiem Rzeźby na Bródnie, w którego Radzie Programowej jest do dziś jako przedstawiciel mieszkańców.
Razem między innymi z Tomkiem Kaczorem realizował również projekt „Targówek Mówi”, zbierając wspomnienia i historie wśród mieszkańców Targówka Fabrycznego. – Cenne było to, że po skończeniu tej, w zasadzie reporterskiej, pracy, Janek nie zostawił tego tak po prostu – opowiada Kaczor. – Przez jakiś czas wciąż działał na miejscu, animując na przykład powstanie klubu młodzieżowego.
Na Pradze Północ, gdzie mieszka od niedawna, póki co przygląda się otoczeniu. Ale może już niedługo usłyszymy o kolejnych jego działaniach tak, jak usłyszeliśmy o Jazdowie. O czym już za moment.
Warunki, nie mentalność
– Lubię działalność społeczną, ale z działalności społecznej w Polsce nieszczególnie da się wyżyć – ocenia. – Od 1 stycznia mam dwójkę dzieci, bliźniaki, i poważnie się zastanawiam, czy osoba działająca w takim trybie jak ja, jest w stanie to połączyć.
Sam ma to szczęście, że ma umowę o pracę, ale zauważa, jak dużym problemem jest niestabilność zatrudnienia w organizacjach pozarządowych, niskie stawki za pracę w projektach czy brak dobrej kultury zarządzania.
Jest przekonany, że stabilniejsze zatrudnienie – nie tylko w sektorze pozarządowym – łatwo przełożyłoby się na większą aktywność Polaków. – Ludzie mają w sobie odruch, żeby działać, tylko w sobie go zabijają, mówiąc, że i tak się nic nie zmieni i nie będą poświęcać czasu, którego nie mają. Mówi się, że ludzie w Polsce się nie angażują, bo taką mamy mentalność. A ja myślę, że to bzdura. Głównym problemem są warunki: niska jakość życia i pracy.
Przyznaje, że czasem ma ochotę przestać się tak starać i zająć się tylko obserwowaniem czy badaniem zjawisk społecznych. – Ale są takie momenty, które dają kopa, które przekonują mnie, że działanie ma sens, że czasem coś może się udać. Przykładem takiej sprawy jest walka o ocalenie osiedla Jazdów.
Nie odpuszczać
Osoby zainteresowane tym, co dzieje się w Warszawie, na pewno wiedzą, o co chodzi. W skrócie: osiedle domków fińskich na Jazdowie, miało – decyzją burmistrza Śródmieścia, Wojciecha Bartelskiego – zostać zlikwidowane, zaś teren przeznaczony pod nieznanego rodzaju „prestiżową zabudowę”. Po interwencji ambasadora Finlandii udało się uzyskać zapewnienie, że ocaleje przynajmniej kilka domków. Zarówno dla mieszkańców samego osiedla, jak i dla innych stałych bywalców tego miejsca, było to jednak za mało. Wokół Osiedla Jazdów powstał rzeczywisty ruch społeczny, mający na celu nie tylko ocalenie domków, ale także sprawienie, że staną się one jeszcze atrakcyjniejszym i ciekawszym miejscem na mapie Warszawy. Od samego początku w ścisłym trzonie osób zaangażowanych w te działania był także Janek Mencwel.
– Janek ma dużo ciekawych pomysłów, które się potem dobrze sprawdzają – mówi Andrzej Górz, mieszkaniec osiedla i jeden z aktywniejszych obrońców Jazdowa. – Na pewno zawdzięczam mu większy spokój w myśleniu i działaniu. Często pomagał mi zrozumieć pewne rzeczy, wstrzymać się z przedwczesnym robieniem awantur. Starał się to wszystko racjonalizować, uspokoić emocje. Z pewnością dzięki temu wiele razy udawało się nam więcej osiągnąć.
I rzeczywiście, działania tej grupki aktywistów należy uznać za spektakularny sukces. Udało się zablokować wyburzenie domków, zdobyć poparcie mediów i mieszkańców, ożywić to miejsce i ściągnąć do niego kolejne organizacje, działaczy i zwykłych warszawiaków.
– Przez wszystkie te działania Janek się przewija – mówi Górz. – Na Jazdowie wszystko odbywa się na fundamencie dobrej woli, chęci, wolnego czasu, zaangażowania po godzinach. Jankowi nigdy to nie przeszkadzało.
Bo Janek tak właśnie działa. – W odpowiednim momencie nie powiedzieliśmy „chrzanię to, nie będę nic z tym robił, bo i tak nic się nie zmieni” – wspomina. – Zrozumieliśmy, że nie wystarczy napisać posta na Facebooku, tylko trzeba działać. I gdybyśmy wtedy nie zadziałali, to by tych domków po prostu nie było.
– Dlatego ile razy czegoś zaniecham, myślę o tym, że może wszyscy inni też zaniechają. I już będzie inaczej, niż byłoby, gdybyśmy się zaangażowali. Nie można odpuszczać, mimo wszystko.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)