Jan Stola: Redukcja szkód i leczenie przynosi dużo korzyści. Wszystkim
O tym, czy zasadne jest powstawanie ośrodków redukcji szkód w centrach miast oraz o tym, jakie wyzwania i korzyści się z tym wiążą rozmawiamy z Janem Stolą, prezesem Youth Organisations for Drug Action in Europe.
Jędrzej Dudkiewicz, ngo.pl: – W Warszawie, na Pradze Północ powstaje Centrum RE-START, które ma pełnić trzy funkcje: domu dziennego pobytu dla seniorów z rehabilitacją, schroniska dla osób w kryzysie bezdomności z usługami opiekuńczymi oraz poradni dla osób uzależnionych. Ta miejska inwestycja wywołuje spore dyskusje, protesty. Słusznie?
Jan Stola, prezes Youth Organisations for Drug Action in Europe: – Reakcja rzeczywiście jest żywiołowa, bo ludzie po prostu się boją – osób w kryzysie bezdomności, przedstawicieli różnych grup marginalizowanych, w tym użytkowników narkotyków, które kojarzone są zarówno z przestępczością, jak i na przykład z HIV.
Zapytałeś jednak o słuszność, a w końcu trudno jest oceniać słuszność czyichś emocji. Ludzie myślą o bezpieczeństwie swoim i dzieci i to jest jak najbardziej naturalne. Tyle, że trzeba porównywać obawy z obecną sytuacją. Centrum RE-START nie powstaje w tym miejscu z przypadku.
Nie jest tak, że włodarze Warszawy znaleźli sobie na mapie lokalizację, której nie lubią, albo mieli tam możliwość taniego wynajmu budynku. Instytucja ta pojawi się tam, bo na Pradze szczególnie palącym problemem, prawdopodobnie na największą skalę w całym mieście, jest używanie narkotyków w przestrzeni publicznej.
Biorąc pod uwagę doświadczenia i praktykę z innych miast, jest mało prawdopodobne, że wszystkie osoby uzależnione od używek w Warszawie zaczną się tam zjeżdżać. Oni korzystają raczej z podobnych serwisów w najbliższej okolicy, albo nie korzystają w ogóle, bo nie mają gdzie. Weźmy przykład budzącego chyba największe kontrowersje punktu wymiany igieł i strzykawek – małe są szanse, że ktoś z Ursusa pojedzie przez całą Warszawę, by w bezpieczny sposób pobrać nowy, sterylny sprzęt. Jeśli ktoś będzie musiał jechać do RE-STARTu dwie godziny, to nie będzie z niego korzystać. To Centrum jest dla ludzi, którzy są już na tym terenie.
Wiele osób uważa, że takie ośrodki powinny być w jakimś miejscu na obrzeżach, mniej dostępnym, a jednak idea jest taka, żeby lokować je w centrum miasta lub w jego pobliżu. Co to ma na celu?
– Właśnie to, żeby można było z nich korzystać. Jeżeli zrobimy takie centrum na wylotówce S7, to nikt tam nie zajrzy, bo będzie miał za daleko. To tak jak z zakupami. Po codzienne, drobne zakupy nie jeździsz do sklepu spożywczego na drugim końcu Warszawy, tylko do najbliższego. Nawet jeśli ceny w nim są wyższe niż w, dajmy na to, supermarkecie w Jankach, to mimo wszystko najwygodniej i najłatwiej jest iść do tego lokalnego. A już szczególnie istotne jest to w przypadku osób w kryzysie bezdomności czy użytkowników narkotyków, którzy zwykle nie mają samochodu, więc tym bardziej potrzebują usług w miejscach, w których na co dzień przebywają.
Jakie dodatkowe wyzwania wiążą się z uruchomieniem takich ośrodków? Z czym trzeba się liczyć w trakcie i po ich utworzeniu?
– Dla osób je prowadzących zawsze i wszędzie podstawowym problemem, zwłaszcza na początku, jest właśnie niechęć lokalnej społeczności. Wydaje mi się, że w przypadku Centrum RE-START przedstawiciele organizacji, które będą tam działać, nie odmawiają ludziom prawa do lęku. I komunikują się z nimi, tłumacząc chociażby, że ostatecznie pojawienie się takiej instytucji doprowadzi do zmniejszenia się problemów w przestrzeni publicznej. Weźmy stereotypowy, celowo trochę przerysowany, przykład strzykawki pozostawionej w piaskownicy na placu zabaw. To akurat rzadko się zdarza, bo mało kto przychodzi tam odurzać się heroiną. Jeśli w okolicy jest punkt ich wymiany, to ta strzykawka nie wyląduje w miejscu dostępnym dla każdego, w tym dzieci, tylko zostanie w bezpieczny sposób zutylizowana. Profit jest więc i dla osoby potrzebującej pomocy, i dla całego otoczenia. Ale pytałeś o wyzwania, a mają one różne poziomy. Opowiedzieć?
Jasne, bardzo proszę.
– Zostając jeszcze na chwilę przy organizacjach, które zarządzają takim miejscem, to – co dość oczywiste – zawsze wyzwaniem jest zdobycie finansowania.
Użytkownicy narkotyków też czasem mają problemy. W niektórych krajach policja wybiera sobie okolicę takich ośrodków na częstsze patrole i przeszukania, bo funkcjonariusze wiedzą, że jest duża szansa na złapanie osoby, która potencjalnie będzie mieć przy sobie ćwierć grama heroiny. Tak było w Budapeszcie, gdzie policja stała niemal pod drzwiami, wyłapując ludzi. To się oczywiście całkowicie mijało z celem, bo z jednej strony samorząd dawał pieniądze na funkcjonowanie takiego centrum pomocy, a z drugiej – wydawał je na działania odstraszające od korzystania z niego.
Dla samorządu z kolei jest to temat kontrowersyjny. Gdzie by takie miejsce nie powstało, zawsze ktoś będzie przeciwko. Nie wszystkim też uda się wytłumaczyć, o co chodzi i czemu jest to potrzebne. Wiąże się to zatem z kosztem politycznym, wizerunkowym. Tym bardziej cieszę się, że władze Warszawy zdecydowały się na taki ruch.
A na koniec wróćmy znów do społeczności lokalnej. Inną obawą może być chociażby to, czy w okolicy nie spadną ceny mieszkań. Ktoś kupi mieszkanie, za jakiś czas dwie przecznice dalej powstanie takie centrum, szybko pojawi się skojarzenie, że to miejsce mniej bezpieczne, z problemami. Dotyczy to zresztą nie tylko punktu dla osób uzależnionych od narkotyków, ale nawet łaźni dla osób w kryzysie bezdomności, bo sporo ludzi ma negatywne skojarzenia, typu „będą pić”, albo „będą się awanturować”. I w związku z tym będzie to wpływać na prestiż okolicy, a w rezultacie na cenę nieruchomości. Nie mam jednak danych, które potwierdzałyby, że tak rzeczywiście się dzieje. Zresztą tego typu instytucje są często dosłownie w centrach miast, bo tam są najbardziej potrzebne. Bez względu na to, tak czy siak ceny nieruchomości są bardzo wysokie. I to pomimo natężenia problemów społecznych, jak korki czy przestępczość. Śródmieście ma najwyższy wskaźnik przestępstw w całej Warszawie i nie wpływa to na ceny mieszkań. Powstawanie ośrodków takich, jak RE-START jest więc zwykle czymś dobrym, bo racjonalnie rzecz biorąc, kiedy patrzy się na twarde fakty, to one pomagają rozwiązywać wiele problemów.
Czyli kluczowa jest odpowiednia komunikacja, by u jak największej liczby osób rozwiać różne obawy.
– Tak i muszę powiedzieć, że jestem bardzo zaskoczony tym, jak szeroko idzie dialog między władzami Warszawy a organizacjami pozarządowymi i mieszkańcami. W losowych punktach usług publicznych widuję plakaty zapraszające do dyskusji na temat Centrum RE-START. Ostatnio widziałem go w przedszkolu mojego syna, a ono jest w zupełnie innej dzielnicy! Jestem wręcz w szoku, nie pamiętam, żeby z naszego obszaru działań kiedykolwiek coś było tak mocno konsultowane. To pewnie wynika z tego, że to pierwszy tak duży, zintegrowany ośrodek w Warszawie.
Myślę, że do całkowitego rozwiania obaw potrzeba też po prostu czasu. Kiedy taka instytucja powstaje, w okolicy nic strasznego się nie dzieje, a wręcz sytuacja się polepsza, ludzie się przyzwyczajają i po trzech miesiącach nikt już w zasadzie nie pamięta, że w pobliżu jest takie miejsce. Na pewno nie będzie tak, że na chodnikach będą leżeć naćpani ludzie. Będzie tak, jak było, albo i lepiej. Dzięki temu w przyszłości – na przykład na Woli, bo moim zdaniem to kolejne miejsce, gdzie taki ośrodek powinien powstać – będzie można pokazać przykład RE-STARTu. I powiedzieć: pojedźcie tam, zobaczcie, to działa, świat się nie skończył, nie było żadnej katastrofy.
A czy zanim to nastąpi można podać jakiś inny przykład – z Polski lub świata – takiego ośrodka, który odnosi sukcesy? Co warto naśladować?
– W samej Warszawie jest sporo punktów wymiany igieł, jak również leczenia metadonowego, noclegowni dla osób w kryzysie bezdomności, etc. I przecież nikomu nic złego się w związku z tym nie dzieje. Ludzie przychodzą tam, korzystają z pomocy, idą dalej. Warto jednak pamiętać, że narkomania jest o wiele mniej oswojonym tematem, wciąż jest owiana tajemnicą, a do tego jest w pewnym sensie nielegalna. Proste skojarzenia to grupy przestępcze, przemoc, itd. Niemniej takie punkty redukcji szkód istnieją – w Polsce jest ich już trochę, w niektórych krajach Europy Zachodniej więcej, dużo otwiera się teraz w USA, z powodu ogromnej fali przedawkowań w tym kraju.
To się generalnie nazywa filozofią redukcji szkód, można ją zresztą stosować do najróżniejszych problemów społecznych. Upraszczając, chodzi o to, że danego zjawiska nie da się całkowicie wyeliminować. Popatrzmy na narkotyki – są nielegalne, za produkcję, handel, posiadanie grożą bardzo wysokie kary. W Polsce za handel grozi dwanaście lat więzienia, tyle ile w praktyce często dostaje się za zabójstwo. W USA problem jest jeszcze większy, w więzieniach siedzą setki tysięcy ludzi. Mimo tego narkotyki cały czas są obecne. Podejście, że rozwiążemy kwestię spożywania czy uzależnienia od narkotyków głównie za pomocą sił policji i prokuratury po prostu się nie sprawdza.
W Polsce próbuje się tego od ponad dwudziestu lat. W 2001 roku wprowadzono karę więzienia za posiadanie nawet niewielkiej ilości narkotyków na własny użytek. Przez kolejne dziesięć lat przepisy były egzekwowane, co roku kilkadziesiąt tysięcy osób było zatrzymywanych za samo posiadanie niewielkich ilości marihuany, a większość z nich dostawała wyroki więzienia w zawieszeniu. Mimo to liczba osób, szczególnie młodych, zażywających różne substancje cały czas rosła. W 2011 roku wprowadzono tak zwaną małą dekryminalizację, dano prokuraturze możliwość umorzenia śledztwa przed jego rozpoczęciem, o ile sprawa dotyczyła właśnie niewielkiej ilości na własny użytek. Nie wszyscy z tego korzystali, bo nie było to obowiązkowe, ale na przykład w Warszawie połowa śledztw jest już umarzana. I pomimo tej delikatnej „liberalizacji” prawa, liczba osób zażywająca narkotyki spadła. Pokazuje to, że nie ma żadnej zależności między surowością prawa a tym, ile osób bierze narkotyki.
Najbardziej jaskrawym przykładem są kraje Bliskiego i Dalekiego Wschodu, z drakońskim prawem narkotykowym. W Iranie za handel narkotykami dostaje się karę śmierci, a pomimo tego używanie – trafiającej do nich z Afganistanu – heroiny jest wielkim problemem, o rozpowszechnieniu kilku, czy nawet kilkunastokrotnie większym niż w Polsce. W Chinach również za handel można dostać wyrok śmierci, a pomimo tego liczba osób uzależnionych stale wzrasta – jest to po prostu pewien element rozwoju i związanych z nim problemów społecznych.
Trzeba pamiętać o jeszcze jednej rzeczy. Wszystko, co wiąże się z polityką zero tolerancji – zatrzymania, przeszukania, areszty – jest bardzo drogie. Ostatnie porządne badanie kosztów ścigania osób posiadających narkotyki w Polsce przeprowadził w 2008 roku Instytut Spraw Publicznych. Od tego czasu wciąż pozostaje prawdą, że na karanie osób z niewielkimi ilościami na własny użytek wydajemy więcej pieniędzy, niż na całe leczenie i profilaktykę uzależnień od narkotyków. To kolejny argument za tym, by ośrodki takie, jak Centrum RE-START powstawały i by dostawały porządne finansowanie. Redukcja szkód i leczenie przynosi o wiele większe korzyści. Wszystkim.
Jan Stola – prezes sieci Youth Organisations for Drug Action, zrzeszającej organizacje pozarządowe i młodych profesjonalistów pracujących z młodzieżą w obszarach związanych z narkotykami w 23 krajach Europy. Założyciel stowarzyszenia Społeczna Inicjatywa Narkopolityki. Jest konsultantem Komisji Europejskiej i Komisji ds. Narkotyków ONZ w obszarach związanych z narkotykami i narkomanią.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.