Interwencja kontrolowana, czyli stróże prawa gwiazdami YouTube’a
Coraz lepsze kamery w telefonach, kamerki GoPro, rejestratory w samochodach. Nagrywa się wszystko i wszędzie, a amatorskie fimiki mają coraz większą wagę. Internauci mają tego świadomość i korzystają z nowych możliwości, również w słusznej sprawie. Ale czy na pewno słusznej? Trudno orzec, ale fakt faktem – Polacy coraz częściej filmują stróżów prawa w akcji, a potem chętnie chwalą się swoimi nagraniami w Internecie.
„Dobra, to teraz proszę mi powiedzieć, za co pan chce zabrać tamtego pana na komisariat” – słychać z laptopowych głośników. Słychać ledwo, widać też średnio, bo obraz jest rozpikselowany – film zrobiony pewnie starą komórką. Operator nie dostaje odpowiedzi, więc ponawia pytanie. Strażnik miejski odpowiada, jednak jakość filmu jest mizerna i nie da się go zrozumieć. „Pod jakim artykułem? Czy pan jest w ogóle Polakiem?” – dopytuje autor filmu, próżno oczekując odpowiedzi, kiedy strażnik wraz ze swoim kolegą zabiera się do interwencji, siłą próbując odprowadzić mężczyznę w średnim wieku do patrolowego samochodu.
Twórca filmiku pozostaje nieugięty, po pewnym czasie spotykając się z ripostą, że „przecież nie jest rzecznikiem tego pana”. Wreszcie pytanie o powód interwencji pada ze strony samego zatrzymanego, który dowiaduje się, że chodzi o „znieważenie funkcjonariusza publicznego”. Mundurowi puszczają mężczyznę prosząc, by szedł za nimi, ten jednak odchodzi w swoją stronę. Jeden ze strażników kolejny raz próbuje go obezwładnić, dochodzi do szarpaniny, i wtedy niewyraźny obraz się urywa. Miejsce akcji: plac pomiędzy Novą a Dworcem PKS w Lublinie. Film wrzucony na YouTube 25 maja 2015 roku. W tytule czytamy: „Straż miejska=gestapo”.
Filmików, takich jak ten, są setki. Często bywają pożyteczne, pokazując absurdy działania polskich organów ścigania. Tak jak w przypadku przejazdu radiowozu przez plac przed gdyńskim hotelem „Hilton”. Policjanci przejeżdżający terenem przeznaczonym dla pieszych najwyraźniej nie zrobili sobie nic ze znajdujących się tam schodów. Szczęśliwie przeszkodą były tylko dwa stopnie, które furgonetka doszczętnie zniszczyła. Na niektórych filmach widać z kolei, jak policja sięga po arsenał naprawdę brutalnych środków przymusu, które nie zawsze są uzasadnione. Bywa jednak inaczej, co każe zastanowić się, gdzie przebiega granica kontroli obywatelskiej.
Gdzie przebiega granica kontroli obywatelskiej
Owszem, internauci uwieczniają interwencje, w których dochodzi do użycia siły, jednak wynika to zazwyczaj z oporu zatrzymanego. Autorzy, tak jak w przytoczonym wyżej przypadku, często pytają o powód interwencji, zadają też prowokacyjne pytania bez związku z sytuacją, starają się uchwycić twarze funkcjonariuszy, numery boczne radiowozów czy tablice rejestracyjne – mówiąc krótko: wszystko, co pomoże w ustaleniu tożsamości policjantów czy strażników. Bardzo często „operatorów” bywa więcej. Filmowani mundurowi często wydają się być bardziej zachowawczy i powściągliwi, nie chcąc, mówiąc przewrotnie, źle wypaść przed kamerami.
To jednak nie chroni ich przed hejtem ze strony internautów, którzy i w przypadku majowej interwencji w Lublinie postarali się, by ich stanowisko wobec zachowania strażników było jak najbardziej klarowne.
Na przykład komentarz do opisywanego wyżej filmiku, pisownia oryginalna: „i tu się rodzi pytanie, dlaczego ci panowie pracują w tej instytucji, jakie maja prawa i dlaczego nie są wyszkoleni do takich akcji. Pni są po to, aby ciemiężyć, nabijać skarbonkę miasta i dokuczać. Oczywiście nie wszyscy tacy są, ale i tam istnieje ta patologia, którą należy ograniczać”.
Takich głosów jest więcej, jednak przyłączają się do dyskusji też osoby, które dopuściłyby w takiej sytuacji bardziej stanowcze wykorzystanie środków przymusu bezpośredniego. „Strażnicy… była pełna podstawa do użycia śpb! Nie wiem, czemu ten mężczyzna nie leżał na ziemi z kajdankami założonymi do tyłu… próba oddalenia się, stawianie czynnego oporu ! ehhh…” – wzdycha jeden z komentujących. I być może funkcjonariusze poszliby dalej, gdyby nie mieli świadomości, że wszystko potem pójdzie na YouTube.
W Polsce jak w Ameryce?
Moda na nagrywanie interwencji policji przywędrowała do nas ze Stanów Zjednoczonych. Tam amatorskie nagrania są często powodem agresywnych reakcji policjantów, którzy żądają od zatrzymanych, by przestali rejestrować interwencję. Zazwyczaj robi się nieprzyjemnie, w wielu przypadkach kończy się brutalnym aresztowaniem. „I to w sytuacji, kiedy prawo do filmowania policji wchodzi w treść pierwszej poprawki do konstytucji, która stanowi o wolności słowa” – mówił w telewizji C-SPAN prawnik i dyrektor organizacji pozarządowej „Flex Your Right” Steve Silverman.
Amerykańskie media chętnie podejmują temat, szczególnie po kilku dramatycznych wydarzeniach z udziałem policji, która w USA ma o wiele większe prawa niż w Europie. W niektórych stanach funkcjonariusze są uzbrojeni po zęby, a w części departamentów zwykłym wyposażeniem są transportery opancerzone.
W Polsce mamy o ten jeden problem mniej, a nagrywanie jest w pełni legalne i nikt nie ma co do tego wątpliwości (zresztą wyposażenie policji też jest uboższe).
Nie traćmy zdrowego rozsądku
– To wartościowa możliwość, z której jednak często korzysta się dość nadgorliwie, nie zważając na konsekwencje, o których niewiele osób myśli – mówi mi Przemysław Żak, prawnik zajmującej się tematami kontroli obywatelskiej Fundacji Stańczyka, rozwiewając niektóre wątpliwości.
– Trzeba też pamiętać o prawach osób, które uwieczniamy niejako przy okazji, jak również tych, których dotyczy interwencja. Każdy ma prawo do swojego wizerunku, a pokazanie twarzy zatrzymanej osoby w negatywnych dla niej okolicznościach może źle wpłynąć na jej wizerunek – mówi Żak, dodając, że w wielu przypadkach nagrania mogą wyrządzić więcej szkód niż przynieść pożytku. Trzeba mieć w głowie, że Internet nie zapomina, a film umieszczony na YouTubie dotrze również do bliskich sfilmowanej osoby czy osób, z którymi utrzymuje kontakty zawodowe. Osobna sprawa to wizerunek osób trzecich, które nie są zainteresowane sytuacją, a mogą nie być zadowolone z mimowolnego występu w amatorskiej produkcji pokazującej sytuację, z którą nie mają nic wspólnego.
Jeśli więc nagrywać, to bez zbędnego dogadywania – twierdzą eksperci. A potem, posługując się filmem, można dochodzić swoich praw. Żak zauważa też, że zazwyczaj przeciwdziałanie zachowaniu policji czy straży miejskiej jest kontrproduktywne. Prawo w takich sytuacjach jest elastyczne i działa na rzecz stróżów prawa.
– Nie ma co protestować, jeśli na przykład policja wyważa drzwi do mieszkania naszego sąsiada. Pewnie, to działanie gwałtowne i brutalne, ale może być uzasadnione, w przekonaniu funkcjonariusza dopuszczalne. W takiej sytuacji to policjant decyduje o tym, co jest stosowne, mając też zupełnie inne spojrzenie na sytuację, niż postronny obserwator.
Inna scena: tym razem Kraków, letnia noc, nietrzeźwa rowerzystka i policjanci, którzy siłą chcą zaprowadzić ją do radiowozu. Kilku świadków bacznie nagrywa każdy ich ruch, komentując zachowanie funkcjonariuszy. Na filmach wyraźnie widać, że rowerzystka nie chce podporządkować się policjantom, którzy używają stanowczej siły, jednak co jakiś czas spoglądają na kręcących wszystko świadków. Słychać też pytania o powód zatrzymania.
Internautom dostało się od małopolskich policjantów na Facebooku – na oficjalnym profilu komendy pojawiło się oświadczenie, a w nim prośba o to, by nie utrudniać pracy policji. Policja nie protestuje przeciwko nagrywaniu, jednak zauważa, że w wielu przypadkach może chodzić raczej nie o dobro zatrzymanego, a o zebranie taniego poklasku wśród internautów. Policjanci zwracają też uwagę na to, że wstyd jest najgorszą karą, a sytuacja tym razem była jednoznaczna – rowerzystka była nietrzeźwa, i wyraźnie nie chciała dmuchnąć w alkomat.
Podobnego zdania jest komenda w Lublinie, która nie ma problemu z filmującymi, jednak zastrzega, by nie posuwać się za daleko.
Żak twierdzi, że od kamer jednak nie ma ucieczki, a osoby po ich dwóch ich stronach muszą nauczyć się z nimi żyć. Pozytywne przykłady płyną ze wspomnianych Stanów Zjednoczonych, gdzie wiele przypadków patologii wypłynęło właśnie przez ich obecność.
Baczne przyglądanie się działaniom stróżów prawa może się więc opłacać, jednak warto postępować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
Źródło: lublin.ngo.pl