Internauci pogonili reklamę: Mur Wyścigów obroniony
Monstrualną reklamę chciała na murze toru wyścigów konnych namalować firma Adidas. W Warszawie zawrzało, bo zniknąć miała najsłynniejsza w mieście niezależna galeria graffiti. Firma przerażona protestami i widmem konsumenckiego bojkotu wycofała się
Metalowe płotki stanęły przed murem w piątek wieczorem. Strzegli ich ochroniarze. W sobotę kilkanaście osób zaczęło czarną farbą zamalowywać słynne powstające od połowy lat 90. graffiti.
W niedzielę czarna była już prawie połowa kilometrowego muru. - Na tym czarnym tle pojawi się mural reklamujący firmę Adidas - tak na portalu Tvnwarszawa.pl zapowiedziała Magdalena Gąsiewicz z firmy Tailor Made PR reprezentującej Adidasa.
"To miał być hołd"
- Mam wrażenie, że firma Adidas postanowiła w widowiskowy sposób wycofać się z Polski, paląc za sobą mosty - mówi Marcin Rutkiewicz ze stowarzyszenia MiastoMojeAwNim, walczącego z inwazją reklam na ulicach polskich miast. - Ten mur to historyczna ściana. Tu zaczęło się polskie graffiti.
- Akcja podjęta bez uwzględnienia jakiejkolwiek opinii jest bezsensownie wymierzona w coś, co przez wiele lat tworzyło klimat tej części naszego miasta i stało się w pewien sposób wspólną wartością mieszkańców Warszawy - napisał Adam Malczak, przewodniczący Młodzieżowej Rady m.st. Warszawy, który wysłał protest do Adidasa.
Informacja o zamalowaniu muru zbulwersowała wiele osób. Przez sobotę i pół niedzieli do powstałej na Facebooku grupy Adisucks (w wolnym tłumaczeniu "adidas śmierdzi") zapisało się prawie 17 tys. ludzi.
"Firmo Adidas - przegięłaś! Wynoście się z reklamami! Nie chcemy już was nigdzie!!!" - napisał internauta Marcin "Kamyk" Kamiński. Powszechne było nawoływanie do konsumenckiego bojkotu produktów firmy. Do krytyki dołączył się DJ 600 Volt, producent muzyczny i raper współpracujący z Adidasem. "Każdy widzi, że ktoś popełnił tu O G R O M N Y B Ł Ą D - choćby nie konsultując tego pomysłu ze środowiskiem. Mam tylko nadzieję, że odpowiednie osoby będą umiały przyznać się do tego błędu, przeprosić i przekuć go w nowe wrzuty. Od umiejętnego zachowania się marki w tej cholernie trudnej sytuacji uzależniam moją dalszą współpracę z marką Adidas" - napisał.
Dziesiątki obraźliwych komentarzy na Facebooku pojawiły się też pod adresem PR-owców z Tailor Made PR. Ci szybko wydali komunikat, że to nie oni wymyślili reklamę na murze Służewca, i zamilkli.
W niedzielę po południu swoje stanowisko opublikował Adidas. Poinformował, że to właściciel toru wyścigowego złożył domom mediowym ofertę wykorzystania muru jako powierzchni reklamowej. "Potraktowaliśmy to jako szansę dla uczczenia sztuki ulicy w formie graffiti i street art. Mieliśmy najlepsze intencje, aby zwrócić uwagę na jej wyjątkowość, bez niszczenia dorobku. Jesteśmy firmą, która na bieżąco śledzi opinie i działa w sposób odpowiedzialny, więc podjęliśmy decyzję o wstrzymaniu prac nad projektem" - przekonywała firma.
„ »Uczcić sztukę ulicy «? Za pomocą zamalowania jej? Wow, niezłe. Macie nas za idiotów?” - napisała na grupie Adisucks Magda Vesna Majewska.
Za ile oddali mur?
Torem wyścigów zarządza Totalizator Sportowy. Za jaką kwotę oddał mur pod reklamę, dlaczego nie skonsultował tego ze środowiskiem street artu? - Jest niedziela, osoby zajmujące się torem wyścigowym są nieuchwytne - rozkładał ręce Piotr Gawron, rzecznik Totalizatora, obiecując odpowiedź w poniedziałek.
- Głupi pomysł w całej rozciągłości - mówi Aleksandra Sosnowska, ekspert strategii marketingowych z firmy Loża A5. Tłumaczy, że autorzy akcji popełnili podstawowy grzech: zaprzeczyli głównemu skojarzeniu marki. - Przecież Adidas nie kieruje swoich produktów do statecznych 40-50-latków, którzy nie lubią graffiti, tylko, upraszczając, do tych, którzy to graffiti robią. Jedną bezmyślną akcją zniszczono wizerunek marki budowany przez lata. Uruchomiono ogromną ilość negatywnych emocji. Na dodatek kompletnie bez sensu, bo przecież mural Adidasa nie przetrwa nawet jednej nocy. Uruchommy wyobraźnię, i pomyślmy, co do jego hasła grafficiarze domalują - mówi.
- No cóż, będzie nowy czarny podkład pod nowe graffiti - pociesza Marcin Rutkiewicz.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna