Patriotyzm lokalny? Mam problem z tym słowem. Może tak: nie wyobrażam sobie, że mieszkam gdziekolwiek indziej - mówi Przemek Lewandowski, szef Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży „Włóczykij”.
Sala kinowa. Na scenie mężczyzna z dredami do pasa. Na widowni tłum słucha zasad udziału w Włóczykij Trip Extreme, pieszym maratonie na orientację zaliczanym do Pucharu Polski. Za chwilę uczestnicy zmierzą się ze stukilometrową trasą. Nagle otwierają się drzwi. Wchodzą członkowie Acid Drinkers, słynnej trash metalowej kapeli. Zapada cisza.
Przemek Lewandowski, ten dredziasty, podchodzi do nich i tłumaczy: – Panowie, jeszcze moment i się wami zajmę.
Wieczorem na scenie dadzą z siebie tyle, ile zawodnicy w czasie maratonu. Będzie dymiło.
Ale póki co przyjeżdżają kolejni uczestnicy. Wysiadają na małym dworcu i idą spokojnymi ulicami pod dom kultury, który wita ich barwnym graffiti. W środku tłum. Muszą przedzierać się przez stoiska pań z koła gospodyń wiejskich z gorącymi daniami, smalcem i kiszonymi ogórkami. Po chwili natykają się na Jacka Hugo-Badera, znanego reportera, muzyków z zespołu Blade Loki oraz Tymona Tymańskiego, który wieczorem zagra z The Transistors. Członkowie grupy Vavamuffin nie wytrzymają, wpadną spontanicznie na scenę i zagrają z Tymonem „Białego Misia” w stylu reggae.
Na pograniczu
Wszystko to dzieje się w 21-tysięcznym Gryfinie nad Odrą w województwie zachodniopomorskim, który staje się fenomenem na kulturalnej mapie kraju. Spora w tym zasługa Przemka Lewandowskiego. Ale on sam zastrzega: wielu nas w Gryfinie próbuje udowodnić, że prowincja nie musi tkwić w marazmie.
Przemek studiował zaocznie kulturoznawstwo we Wrocławiu, ale skończyło się na absolutorium. – Jak będzie potrzeba, to dyplom się zrobi – zapewnia. Potem pracował w dużym sklepie muzycznym w Szczecinie.
– To były jeszcze czasy, kiedy ludzie wynosili płyty ze sklepu reklamówkami – wspomina. Ale wkrótce internet sprawił, że sprzedaż muzyki na tradycyjnych nośnikach zaczęła spadać, i to szybko. Interesy szły źle, więc bez problemu dostał urlop i pojechał na Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty. Tam poznał ludzi rozkręcających Stopklatkę – dziś to jeden z największych portali filmowych w polskiej sieci. Pracuje dla nich od dziesięciu lat dojeżdżając do Szczecina. Ale zaraz po pracy wraca do Gryfina.
To jego miejsce – jak sam mówi – na pograniczu.
Włóczykije
Pół godziny spacerem od domu Przemka zaczyna się wieś. Potem jest las i rzeka Tywa, dokładnie taka, jakimi prawdziwi włóczykije uwielbiają spływać: dzika, zawalona drzewami albo górą śmieci, pełna kontrastów, wpływająca tam, gdzie od dziesiątków lat nie pojawił się nikt.
Na drugim brzegu Odry – Niemcy. Kiedyś lokalni złodzieje jeździli stąd do „Reichu” na „jumę”, czyli złodziejskie wycieczki. Dziś jeździ się tam głównie na zakupy, bo często jest taniej (cukier nawet o połowę).
Przemek objeżdża przygraniczne tereny z Julką, dwunastoletnią córką, na rowerach z bagażem w sakwach. Śpią w namiotach, gdzie popadnie. Z przewodnikami nie ma problemu.
Pisze je, między innymi, regionalista Marian Anklewicz oraz Andrzej Urbański, były burmistrz miasta, który opisuje w swoich książkach lokalne trasy rowerowe. Co nie przeszkadza mu w czasie rajdu Włóczykija przejść na własnych nogach stu kilometrów w siedemnaście godzin.
– Patriotyzm lokalny? Mam problem z tym słowem – mówi Przemek. – Może tak: nie wyobrażam sobie, że mieszkam gdziekolwiek indziej, to mój dom. Znam tu wszystkich, a jak mnie tu dłużej nie ma, tęsknię.
Czasem z sentymentu odwiedza też Drozdowo, były PGR, kilkadziesiąt kilometrów od Gryfina. Tam spędzał całe miesiące u swojej babci. Do 1986 roku, bo wtedy zlikwidowano państwowe gospodarstwo. Dziś po poniemieckim dworku, sadach i ogrodach zostały ruiny. Z jednym wyjątkiem. Wciąż mieszka tam, bez prądu i wody, mężczyzna z dwoma psami. Z własnego wyboru. Zimą musi bez przerwy palić drewnem w piecu, boby zamarzł. Czasem podjeżdża rowerem do opieki społecznej po jedzenie. Wodę dowożą mu znajomi z Godkowa.
Festiwal antyturystyczny
Kilka tygodni przed każdym Włóczykijem Przemek rzuca wszystko. Wysyła setki maili, godzinami wisi na telefonie. Kontaktuje się z dystrybutorami filmów. Dokumenty Herzoga ściąga bezpośrednio od brata reżysera. Negocjuje stawki. Jeśli gwiazda zażyczy sobie dwanaście tysięcy, jak pewien znany z telewizji podróżnik, musi zrezygnować.
Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w 2007 roku. – Szukałem otwartej formuły, czegoś co zintegruje ludzi. Jeździłem po Polsce i uznałem, że najlepiej będzie połączyć projekcje filmów z relacjami z podróży i rajdami po okolicy. Wiedziałem, że będzie to festiwal antyturystyczny, bo mnie interesuje stosunek ludzi do miejsc, ich relacja z odwiedzanymi miejscami i ich mieszkańcami – mówi.
Dziś Włóczykij to jedenaście dni podróżniczych opowieści, spotkań z pisarzami, projekcje świetnych filmów, warsztaty, wycieczki po okolicy.
Na Włóczykiju jest również miejsce dla stoiska gryfińskiej księgarni, która 10 procent utargu oddaje organizatorom w naturze, czyli w książkach. Przemek wybiera książki podróżnicze i literaturę faktu a potem zanosi do miejskiej biblioteki. Wędrują na półkę jednego z jej najbardziej poczytnych działów – nazywa się oczywiście „Włóczykij”.
Festiwal ma zasady, dobrze znane stałym bywalcom. Po pierwsze: stawia na kameralność, która wciąż stanowi o aurze imprezy, mimo coraz większej frekwencji. Po drugie: wszyscy mają się czuć jak u siebie. Po trzecie: dystans do „gwiazdorów”. Publiczność co roku ocenia w ankiecie prezentacje. Showmani skupieni wyłącznie na sobie wypadają bardzo słabo. To nie sława jest kryterium doboru gości.
W Gryfińskim Domu Kultury w trakcie festiwalu wrze jak w ulu. Tu nie ma zakazów typu: „pokój dla kadry”. Często słychać za to pytania: herbaty, kawy, coś mocniejszego? Co roku widzom serwuje się (za darmo) potrawy z różnych stron świata. W zeszłym roku niemiecki restaurator zaproponował kuchnię francuską i niemiecką. Przyjechał, zostawił dania wolontariuszom (m.in. Julce) i… wyjechał.
– Wystraszył się! – śmieje się Monika, żona Przemka, która pracuje w domu kultury. Czego? Być może tłumu, rosnącego w oczach z roku na rok. Najlepiej wiedzą o tym panie z koła gospodyń wiejskich: w tym roku w jeden wieczór zniknęło tyle dań, co rok temu w trzy. Po prelekcjach widzowie i goście integrują się w barze „U Suszka”, gdzie można się napić wódki, zagryźć śledziem albo kiszonym ogórkiem.
Na koniec festiwalu wydarzenie wśród bywalców już legendarne: Bal Włóczykija. Ostatni odbył się we wsi Borzymie pod hasłem „Wieś tańczy i śpiewa” w towarzystwie ludowej kapeli Bartkowiacy. Jak napisali organizatorzy w katalogu festiwalu: „Bal Włóczykija to poszukiwanie w uwędzonej kiełbasie straconego czasu”. A Bartkowiacy to temat na osobną historię: ze swoim folkowym repertuarem objechali pół świata.
Republika Międzyodrza
Festiwal wspierają sponsorzy i miasto. Część kosztów pokrywa zysk z biletów.
– Udaje się to jakoś razem poskładać – cieszy się Przemek. – Ale bez dużej sali długo nie pociągniemy. W tym roku udało nam się pomieścić ludzi w namiocie rozbitym obok domu kultury. Ale za rok? Staramy się o więcej sprzętu. W tym roku kupiliśmy projektor za dziesięć tysięcy. Z własnej kieszeni musieliśmy wyłożyć trzy tysiące.
W środowisku podróżniczym Włóczykij ma opinię najlepszego festiwalu w kraju, absolutnego fenomenu.
Kolejna edycja, co ułatwi pozyskiwania dotacji, będzie formalnie organizowana przez Stowarzyszenie Republika Międzyodrza, które zainicjował m.in. Przemek. Jednym z członków jest Kuba Stankiewicz, gitarzysta i wokalista znanej na krajowym rynku gryfińskiej grupy Braty z Rakemna, która kolejną płytą zdecydowała się wydać kanałami offowymi, poza siecią mainstreamowych wydawców. Skarbnikiem stowarzyszenia jest Tomek Miler, redaktor naczelny „Gazety Gryfińskiej”.
Chcecie wiedzieć, jak robi się najlepszą w Polsce prasę lokalną? Zapytajcie Tomka i jego zespół. W ubiegłym roku zdobyli pierwszą nagrodę w konkursie dziennikarskim Stowarzyszenia Gazet Lokalnych „Local Press 2010”.
Republika Międzyodrza również planuje działalność wydawniczą. Przemek sam myśli o napisaniu książki o Republice Nadniestrzańskiej, nie uznawanym przez świat państewku, które próbuje się oderwać od Mołdawii. Ostatnio często tam jeździ.
System naczyń połączonych
Życie kulturalne w Gryfinie to system naczyń połączonych, skupionych wokół Gryfińskiego Domu Kultury. Jego dyrektorem jest Maria Zalewska, która autorom projektów daje wolną ręką. – Jest dużo powietrza dla inicjatywy – mówi Przemek.
W 2011 roku minie 20 lat działalności miejscowego Teatru Tańca Współczesnego. Od 2005 roku kieruje nim Eliza Hołubowska. W 2009 powołała do życia jedyny w województwie zachodniopomorskim festiwal tańca współczesnego Jesienna Scena Tańca. Prace Elizy są prezentowane i doceniane na najbardziej prestiżowych festiwalach w Polsce. Co nie przeszkadza jej współorganizować „kuchnię świata” na Włóczykiju.
Zderzenie Sztuk i Kultur Sztukowanie, kierowane przez Krzysztofa Gmitera, to kilkudniowa dawka artystycznych emocji dla amatorów sztuki współczesnej: spektakle różnego kalibru – od zamkniętych kameralnych występów, przez duże produkcje uliczne, po eksperymentalne działania w nietypowych przestrzeniach miejskich. Do tego projekcje filmów, wystawy, wieczorem koncerty. Od pierwszej edycji Sztukowania gryfinianie zaprosili blisko 100 artystów z 7 europejskich krajów.
Przy Domu Kultury od 1997 r. działa też Teatr Uhuru. Jego założycielem i kierownikiem artystycznym jest Janusz Janiszewski – były aktor szczecińskiego Teatru Kana, reżyser, polonista. Na co dzień teatr pracuje w Scenie pod Lwami, byłej strzelnicy, budynku należącym do miasta.
– Chcieli zrobić tu izbę regionalną, ale się wykłóciłem – śmieje się Janiszewski.
Do teatru garną się przede wszystkim licealiści. Często wyrwani spod budki z piwem. Rezultaty: cała lista nagród na ogólnopolskich festiwalach teatralnych.
– A to Piotrek Ostrowski – Przemek przedstawia znajomego. Piotr jest reżyserem. Nakręcił z Grupą Filmową Chłopaki i Spółka film „Chłopaki z… ferajny”. To, jak twierdzą jego twórcy, historia, którą napisało życie małego miasteczka gdzieś w Polsce. „Chłopaków z… ferajny” Przemek pokazał już na Włóczykiju pod hasłem: „Gryfińska superprodukcja gangsterska”.
Przemek zajmuje się również obsługą kina w Gryfińskim Domu Kultury w ramach Sieci Kin Studyjnych. Do tego jest dyrektorem artystycznym Ińskiego Lata Filmowego. Po każdej kolejnej edycji Włóczykija wyrusza więc w trasę na festiwale filmowe, szukając interesujących propozycji.
Do tego został członkiem redakcji „Rocznika Chojeńskiego” wydawanego przez Stowarzyszenie Historyczno-Kulturalne Terra Incognita w Chojnie, gdzie chodził do szkoły. Opublikowany w piśmie wywiad Roberta Ryssa z Eckehartem Ruthenbergiem, Niemcem, synem nazisty, poszukiwaczem zapomnianych kirkutów w zachodniej Polsce, nominowano do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Rywalizuje z materiałami z największych polskich gazet.
Ruthenberg nie dojechał w zeszłym roku na Włóczykija. Miał zawał serca. Może uda mu się dotrzeć na kolejną edycję.
Uwaga, Gryfino!
Organizatorzy Włóczykija we wstępie do katalogu tegorocznego festiwalu streszczają pewne czeskie opowiadanie, po czym podsumowują: „Nie czas, by w tym momencie przytoczyć je całe. Warto jednak zwrócić uwagę, że na marginesie kartki wkręconej w maszynę dużymi literami napisane było: Uwaga! Włóczykij! Gryfino. Zakrzywienie czasoprzestrzeni.”
KWESTIONARIUSZ
Przemek Lewandowski, szef Gryfińskiego Festiwalu Miejsc i Podróży „Włóczykij”, bohater tekstu Andrzeja Muszyńskiego „Gryfino: Zakrzywienie przestrzeni”, odpowiada na pytania opracowane przez studentów Polskiej Szkoły Reportażu.
Imię, nazwisko, wiek: Przemek Lewandowski, 35 lat.
Moje miejsce urodzenia: Dębno Lubuskie.
Moje miejsce dzisiaj: Gryfino.
Jestem… włóczęgą spacerującym między światem wyobrażonym a krajobrazem rzeczywistym.
Robię… dwa duże festiwale na prowincji, prowadzę kino, trochę piszę,
generalnie przedzieram się przez różne światy, które mnie później ganiają.
Byłem… w lesie.
Będę… do końca na pograniczu.
Kultura to… troska o wartości metafizyczne
Polska to… nie potrafię się wyraźnie ustosunkować, to jak z kobietą którą się kocha, ale nie rozumie dlaczego.
Europa to… wielkie akwarium z rybkami, porośnięte moczarkami z długimi, korzeniącymi się pędami. Niby ładnie wygląda, ale woda troszkę mętna.
Moja okolica zaczyna się… tam gdzie kojarzę każdy kamień, ścieżkę i drzewo.
Moja okolica się kończy… nie ma końca, nie ma granic, ciągle się rozszerza.
To, co robię jest ważne, bo… daje wolność… nie tylko mi.
Film, który zrobił na mnie ostatnio duże wrażenie… „Syn Babilonu” - paraliżujący obraz irackiego Kurdystanu kilka dni po upadku reżimu Hussaina. Całość widziana oczyma kilkunastoletniego chłopaka, który rusza w podróż w poszukiwaniu swojego ojca. Ogrom emocji, wstrząs.
Książka… „Inne miasto” Michala Ajvasa. Szczególnie rozdział, w którym
główny bohater wykopuje z ziemi wielką hebanową rzeźbę nagiej kobiety, tygrysa i siedzącego przy stole człowieka piszącego na maszynie. To jedna z książek, która z każdą kartką niesie ze sobą nieprzewidywalną i nieograniczoną podróż w czasie i przestrzeni.
Największy wpływ wywarła na mnie… atmosfera okolicznych lasów oraz gorzelni, w której pracował mój ojciec; pisarze tacy jak Bohumil Hrabal czy Bolesław Leśmian; artyści z kręgu Art Brut; kompozytorzy: John Cage, John Zorn; z postaci fikcyjnych np. Indiana Jones.
W ciągu tego roku chciałbym… objechać rowerem granice nieistniejącego państwa - Marchii Brandenburskiej i generalnie przyglądać się sprawom, których już nie ma, albo jeszcze nie ma.
Za pięć lat chciałbym… zobaczyć swoje miasto jako miejsce ze zwielokrotnionym ładunkiem aktywności mieszkańców.
Ankieta jest uzupełnieniem tekstu Andrzeja Muszyńskiego „Gryfino: Zakrzywienie przestrzeni”, będącego częścią cyklu reportaży opisujących oddolne inicjatywy kulturalno-społeczne w różnych polskich miastach. Cykl powstał specjalnie dla EKK w ramach Polskiej Szkoły Reportażu działającej przy Instytucie Reportażu w Warszawie.
Źródło: http://www.culturecongress.eu/