Kolejna debata z cyklu „Warszawa 2.0” za nami. Tym razem zastanawiano się, jak włączać mieszkańców w proces zarządzania miastem. Frekwencja spotkania zaskoczyła organizatorów – lokal Państwomiasto, w którym odbyło się spotkanie, pękał w szwach. Atmosfera była nerwowa.
Jednym z wiodących tematów spotkania był budżet obywatelski Warszawy. Zgodnie z planem, od 2015 roku mieszkańcy będę decydowali o wydatkowaniu części publicznych pieniędzy – od 0,5 do 1 proc. wszystkich dzielnicowych budżetów. To od 21 do 42 mln zł w skali całego miasta. Warszawa eksperymentowała z budżetem obywatelskim już w 2012 roku. Wtedy mieszkańcy współdecydowali o budżecie programowym (650 tys. zł) Domu Kultury Śródmieście. – To się udało. Postanowiliśmy więc, że wprowadzimy budżet partycypacyjny w całym mieście – mówiła Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy, która przysłuchiwała się całej debacie.
Moda na budżet obywatelski
– Ten mechanizm współzarządzania miastem stał się modny – przekonywał Jarosław Makowski, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. Jak zauważył, jeszcze trzy miesiące temu elementy budżetu partycypacyjnego miało około 15 miast w Polsce. Dzisiaj jest to już ponad 30 miejscowości, wśród nich także Warszawa. – Budżet obywatelski jest w interesie i miasta, i włodarzy – przekonywał. – Jeśli ludzie dowiadują się, że budżet to nie worek bez dna, łatwiej jest im zrozumieć, że na pewne rzeczy miasta w danej chwili po prostu nie stać.
W ramach budżetów obywatelskich mieszkańcy różnych miast współdecydują zwykle o przeznaczeniu od 0,5 do 1 proc. miejskich środków. Dlaczego ta część jest tak mała? Kasa na razie nie jest najważniejsza – przekonywał Makowski. W pierwszym etapie dużo bardziej liczy się edukacja, a więc to, aby mieszkańcy zrozumieli, że mają możliwość współdecydowania oraz, by nauczyli się, jak dysponować publicznymi środkami.
Doświadczenia polskich miast pokazują, że kiedy mieszkańcy włączają się w tworzenie budżetu partycypacyjnego, chcą zawalczyć zwykle o sprawy prozaiczne. – Ścieżki rowerowe, place zabaw, ławeczki, siłownie pod chmurką – wyliczał Jarosław Makowski. – To rzeczy ważne z ich perspektywy, bo podnoszące komfort życia. Niezwykle ważne jest jednak, aby w ramach konsultacji budżetowych uczyć się solidarności. Musimy nauczyć się wybierać projekty, które przyniosą korzyść nie tylko naszej ulicy, ale całemu miastu – apelował.
Konsultacje społeczne – budowanie czy rozwalanie społeczeństwa obywatelskiego?
Wiele uwagi poświęcono również konsultacjom społecznym. Marcin Wojdat, sekretarz Warszawy, zwrócił uwagę, że często te spotkania nie cieszą się dużą frekwencją. – Przychodzi kilkanaście osób i to nie dlatego, że mieszkańcy zostali źle poinformowani, bo to robione jest zgodnie ze sztuką. To pewien proces zmian przyzwyczajeń, na który trzeba poczekać – mówił. Czy można go jednak przyśpieszyć? Zdaniem Marcina Wojdata, rozwiązaniem jest ulepszanie mechanizmów konsultacyjnych. – Wymyślanie coraz bardziej atrakcyjnych form konsultacji może zachęcić większą grupę mieszkańców do udziału – mówił. – Gdy rozmawiamy o zagospodarowaniu przestrzeni publicznej, znacznie ciekawiej będzie porozmawiać przy makiecie, na której można rozstawić konkretne elementy zagospodarowania.
Inaczej sprawę konsultacji postrzega Grzegorz Walkiewicz, śródmiejski radny, który zabrał głos podczas dyskusji. – Ludzie nie biorą udziału w konsultacjach, ponieważ z ich wynikami władza w ogóle się nie liczy – mówił i postulował, aby konsultacje miały charakter wiążący. – Obecnie wiele konsultacji społecznych, które odbywają się w mieście, to po prostu fikcja. To nie jest budowanie społeczeństwa obywatelskiego. To jest rozwalanie tego społeczeństwa.
Radny przywołał przykład Ogrodu Krasińskich. – Mieszkańcy wypowiedzieli się, jak ma wyglądać ogród, a władza i tak zadecydowała, że wie lepiej. Wyrżnięto część parku, a następnie go ogrodzono. Przy takiej formule mieszkańcy nie będą uczestniczyć w konsultacjach, bo to strata czasu – mówił Grzegorz Walkiewicz.
O grzechach konsultacji społecznych mówił również Jakub Wygnański, prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. – Jednym z najczęstszych nadużyć procesu konsultacji jest to, że prowadzone są za późno, kiedy decyzje tak naprawdę już zapadły. Innym poważnym problemem jest to, że ludzie przychodzą, wygadają się i zostają bez odpowiedzi – mówił Wygnański. Zaznaczył jednak, że nie jest zwolennikiem tego, aby konsultacje miały charakter wiążący.
Głową w mur
Podczas dyskusji warszawiacy deklarowali, że chcą angażować się w sprawy miasta, ale problemem jest brak reakcji ze strony władz. Jolanta Piecuch, szefowa Stowarzyszenia Sąsiedzkie Włochy: – Kluczowym problemem jest brak informacji zwrotnej na temat inicjatyw lokalnych. Staramy się podjąć debatę z kimś decyzyjnym na temat przestrzeni publicznej przy dworcu kolejowym Warszawa Włochy. Po pięciu latach niestety nikt z nami nie podjął takiej rozmowy. 740 osób podpisało w marcu petycję do pani prezydent o rozmowę z nami. Nic się nie dzieje. Jest zniechęcenie obywateli, którzy nie wierzą już, że można coś zrobić.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)