Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Publicystyka
Głaskałam stół, przy którym siedzieli Rudy, Zośka i Alek
Agata Ring, Muzeum Powstania Warszawskiego
Nikt nie mówi o wolontariacie tak, jak Ania Orlik. Nikt nie ma takiego błysku w oku, mówiąc „Warszawa”. Ania Orlik jest osobą o przeogromnym sercu, którego większość oddała Warszawie, a szczególną część – Muzeum Powstania Warszawskiego.
Mówi, że jest nieśmiała, ale o tym, co kocha może mówić godzinami. Jak mało kto dzieli się opowiadaniami o najpiękniejszych momentach spotkań z kombatantami, jak i tych chwilach, kiedy od MPW trzeba wziąć urlop, bo emocji jest za dużo. Jest niekwestionowaną królową wyzwalania emocji. Poniżej uładzony zapis rozmowy, w trakcie której zdarzyło nam się płakać. Ze wzruszenia i ze śmiechu.
Agata Ring: – Aniu, jesteś jedną z najbardziej zaangażowanych wolontariuszek Muzeum Powstania Warszawskiego, które znam.Jak to się stało?
Ania Orlik: – Widzisz, ja się ogromnie angażuję w to, co mnie interesuje. Wpadam sobie w te tematy po uszy, po czubek głowy i jeszcze kawałek w głąb. Ja nie mogę się „po prostu” czymś interesować, jakaś część mojej natury sprawia, że to musi być na tysiąc procent, wszystko albo nic. No i tak było tutaj, najpierw zaczęłam się interesować artystami dwudziestolecia międzywojennego. Wielu z nich brało udział w Powstaniu Warszawskim. Wielu z nich za wolną Warszawę poległo. A później były obchody rocznicy, książki, wspomnienia, spacery, Powązki, a wreszcie wymarzony kontakt z kombatantami i możliwość wysłuchania historii z pierwszej ręki.
A jakie miałaś motywacje? Do wolontariatu popchnęły cię przeczytane książki?
A. O.: – Zdziwisz się pewnie, ale siedziałam w swoim Grójcu, byłam nieśmiałą licealistką i bałam się innych. Zaczytywałam się w historiach ludzi odważnych tak, że trudno to sobie nawet wyobrazić. I też chciałam pewnego rodzaju służby, też chciałam pomagać. Moją pierwszą myślą był jakikolwiek wolontariat. Kolejną, naturalną dość, wolontariat w MPW. Widzisz, Powstańcy w naturalny sposób łączą mnie z tą przedwojenną Warszawą, w której jestem tak ogromnie, ogromnie zakochana. Ci ludzie chodzili po ulicach, po których ja chciałabym chodzić. To oni na placu Napoleona spotykali się z przyjaciółmi i swoimi sympatiami. Poza tym, nie można chyba nie docenić, jakim ci ludzie są wzorem, jak wielką inspiracją.
Wróćmy jeszcze do, jak mówisz „międzywojnia dwudziestoletniego”. Niejednokrotnie miałam okazję obserwować Cię z gracją prezentującą stroje z epoki. Rekonstruujesz?
A. O.: – Nie (śmiech). Ja się po prostu tak ubieram. Dzisiaj założyłam spodnie pierwszy raz od dwóch tygodni. To jest definitywnie związane z tym moim tonięciem w zainteresowaniu. Kobiety w międzywojniu wyglądały jak bóstwa. A ja chodziłam w dżinsach. To nie grało. A więc kiedyś umówiłyśmy się z koleżankami z muzeum, że właśnie w takie stroje się ubierzemy i pójdziemy na spacer po Warszawie. Nie wyobrażasz sobie nawet reakcji ludzi. Wszyscy pytali, czy jesteśmy z jakiegoś teatru, chcieli robić sobie z nami zdjęcia i byli tak bardzo, bardzo pozytywni. Cuda się działy na tych ulicach. To było świetne! Zwłaszcza, kiedy jednemu panu powiedziałam, że zaginam czasoprzestrzeń.
Ale jak to jest? Zaginasz ją permanentnie? W każdym aspekcie?
A. O.: – A skąd! Ja jestem dzieckiem internetu! A zupełnie poważnie, niektórym wydaje się, że ja żyję tylko przeszłością, że skoro lubię się tak ubierać, to już całkowicie i nieodwracalnie jestem zagubiona w przeszłości, która nawet nie była moja. To jest ich przeszłość, tych wszystkich bohaterów, których dane mi było poznać i o których mogłam czytać i słuchać. Ja jestem bardzo mocno osadzona w teraźniejszości, a to, że lubię stroje czy maniery z tamtej epoki? To mi nie zubaża teraźniejszości, wręcz przeciwnie, wydaje się, że żyję przez to pełniej. Przecież to nie są tylko maniery czy sukienki. Ci ludzie wyznawali wartości, które trochę nam w obecnym czasie zaginęły. A ich zdolność do bezgranicznej przyjaźni? To już w ogóle niemal historia nie z tej ziemi.
No właśnie. I pomagasz też żyć pełniej innym, i organizujesz mnóstwo akcji dla innych ludzi. Pamiętam, jak zbierałaś wpisy do sztambucha i jak dzięki tobie wizyta poruszającej się na wózku Karoliny w MPW była niezapomniana i bardzo, bardzo szczególna.
A. O.: – Właściwie to sztambuch to była bardzo prywatna akcja. Mam taką koleżankę, z którą w okolicach zeszłorocznego sierpnia biegałam po mieście w perkalikowych sukienusiach z opaskami na rękach. Z niej jest straszna bidula, bo mieszka w Krakowie. I tęskni za Warszawą. Więc wymyśliłam, że zbiorę kilka dedykacji od Powstańców dla niej. No i zaczęłam zbierać. Akurat same szychy mi się trafiały (śmiech), bo wpisali się jej powstańcy z Parasola, a jedna pani nawet zapisała całą stronę i napisała „Czekamy na Ciebie w Warszawie”. Skleiłam to wszystko w albumik. A ponadto udało się odszukać uczestniczkę Powstania, która mieszka w Krakowie. No i Marta dostała do niej kontakt, poszła na kolację i była przeszczęśliwa.
A co z Karoliną, jak to się stało, że zorganizowałaś akcję dla niej?
A. O.: – No to tak, przeczytałam o dziewczynce, która zbiera na wózek i jest wielką patriotką. Zaczęło się od zamieszczenia posta na naszej wewnętrznej wolontariackiej stronie i zachęcania ludzi do wpłacania nawet kilku groszy, żeby wesprzeć akcję. Ale pomyślałam sobie: zaraz, my jesteśmy wolontariuszami, trzeba zrobić coś więcej. No i zaczęłam planować, knuć i zapraszać innych ludzi do udziału. Najpierw zorganizowałam plakat, na którym się wszyscy podpisaliśmy. A później ludzie z różnych działów z Muzeum zaczęli znosić dla niej prezenty, znalazł się i zegarek, i mnóstwo książek, i płyty, i notesy. Ja zrobiłam dla niej albumik z dedykacjami od Powstańców. I zaczęłam się zastanawiać, jak się z nią skontaktować. Udało się przez fundację, której jest podopieczną. Fundacja skontaktowała mnie z jej mamą i umówiłyśmy się, że przyjadą do Muzeum na spotkanie z panią Wandą Traczyk-Stawską. Wiesz, buch, buch i wszystko załatwione. Dali mi mikrofon, kazali coś mówić, podobno mówiłam składnie, ale oczywiście nie pamiętam. Na szczęście udało mi się dość szybko oddać mikrofon Karolinie.
A kim jeszcze jest Ania Orlik? Wiem, że jest wolontariuszką. Ale przecież nie tylko. Kim jeszcze?
A. O.: – Kim jeszcze? Wiesz, to jest trochę niewygodne pytanie, bo Ania Orlik się jeszcze trochę szuka. Ale na pewno jestem miłośniczką Warszawy i śmieję się czasem, że będę najlepszym gawędziarzem wśród przewodników. Bo jeśli nie nadaję się do bycia przewodnikiem, to już chyba do niczego innego, niż głaskania stołu pani Danuty (Zdanowicz-Rossman – przyp. red.), przy którym siedzieli Rudy, Zośka i Alek.
Głaskania stołu?!
A. O.: – (śmiech) Taaaaaaak. Pani Danusia do kuchni, a my, hyc, obrus do góry i głaszczemy. Bo nam powiedziała, że chłopcy to kiedyś siadywali przy tym samym stole. I rozprawiali o wszystkich planach, które mieli. Prawie spazmów dostałam. Bo wiesz co? Patrząc w oczy pani Danuty Rossman patrzysz w te same oczy, w które patrzyli Rudy, Alek i Zośka…
Troszkę się chyba obie wzruszyłyśmy. Ty chyba dość często tak reagujesz, co?
A. O.: – Widzisz, mi się trochę kable przepalają, jak widzę Powstańca, i mówię dokładnie to, co mam na sercu. Chociaż nie do każdego. Do „Kamy” bym się nie odważyła, ja się strasznie boję „Kamy”. Ale do pana profesora Kieżuna podeszłam. I wylałam mu wszystkie swoje emocje. Tylko tak się przejęłam, że zapomniałam, co do mnie powiedział. Ale mam nadzieję, że coś miłego.
Wiesz co? Z tymi wszystkimi historiami powinnaś zacząć spisywać wspomnienia.
A. O.: – Ależ ja piszę. Piszę pamiętnik od trzeciej klasy podstawówki. Wszyscy tam jesteście!
Anna Orlik: Powstańcy w naturalny sposób łączą mnie z tą przedwojenną Warszawą, w której jestem tak ogromnie, ogromnie zakochana.
Ten tekst został nadesłany do portalu. Redakcja ngo.pl nie jest jego autorem.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.