Polskie organizacje charytatywne wkrótce mogą stracić wsparcie ze strony najbardziej hojnych darczyńców. Ludzie szczodrobliwie wspierający z własnej prywatnej kieszeni pomoc dla innych trafią pod pręgierz. Wszyscy dowiedzą się z internetu, kim są, komu i jaką kwotę przekazują.
Rząd przedstawił do konsultacji publicznych projekt ustawy wprowadzającej nowe zasady sprawozdawczości wszystkich organizacji publicznych. Na podkreślenie zasługuje słowo „wszystkich”, gdyż nowe zasady mają obowiązywać tysiące organizacji i instytucji prowadzących działalność w oparciu o kilkanaście innych ustaw m.in. wszystkie fundacje i stowarzyszenia, organizacje pracodawców, związki zawodowe, partie polityczne, organizacje samorządu zawodowego, koła gospodyń wiejskich, związki wyznaniowe, organizacje kościelne i koła parafialne, kluby sportowe, spółdzielnie socjalne, itd. – łącznie ponad 100 tys. organizacji w całym kraju.
Cel ustawy jest bardzo pozytywny: ujednolicenie systemu sprawozdawczości wszystkich organizacji pozarządowych (bez względu na formułę prawno-organizacyjną, w jakiej działają) oraz, co wydaje się być głównym celem nowych przepisów, wprowadzenie pełnej jawności źródeł finansowania organizacji pozarządowych w Polsce.
Plusy dodatnie
Celem ustawy jest uzyskanie od wszystkich organizacji bardzo precyzyjnych informacji o źródłach finansowania, które następnie będą publicznie udostępniane w internecie. Wiadomo: kto płaci, ten wymaga. W przypadku wielu organizacji dotrzemy więc do odpowiedzi na pytanie, czyje rzeczywiste interesy taka organizacja reprezentuje.
Dobrym przykładem organizacji, których przychody powinny być wyświetlone są na przykład związki pracodawców, które bardzo aktywnie i sprawnie lobbują nie tylko wokół przepisów wpływających na gospodarkę, ale również tych kształtujących „otoczenie społeczne biznesu”. I konia z rzędem temu, kto zna głównych płatników finansujących ich działalność, a czasami chodzi o przychody rzędu milionów złotych rocznie. Taki kapitał w polskich realiach to wystarczająca dawka finansowego paliwa, by skutecznie budować zaplecze eksperckie i medialne, zabierać słyszalny głos w debacie publicznej. Niektóre z tych_ in crudo_ lobbingowych instytucji to dzisiaj przysłowiowe opasłe kocury na mapie raczej fit polskiego „trzeciego sektora”.
Na rynku funkcjonują również organizacje, które od frontu występują pod szyldem organizacji społecznych, a na zapleczu wystawiają faktury za nie tanie usługi świadczone (w ramach działalności gospodarczej) na rzecz koncernów.
Odrębnym rozdziałem są fundacje i stowarzyszenia, które – co widać, słychać i czuć – prowadzą działalność sensu stricto polityczną, omijając rygory przepisów dotyczących (m.in. finansowania) partii politycznych.
Ustawa przewiduje, że wkrótce (2023) wszystkie te organizacje będą miały obowiązek udostępniać m.in. szczegółowe informacje o wszystkich darowiznach o wartości jednorazowej 15 tys. zł lub łącznej pochodzącej w skali roku od jednego darczyńcy o wartości 35 tys. zł. Informacja o tym, kto przekazał każdą taką darowiznę, będzie publikowana i dostępna w internecie.
Plusy ujemne
Po pierwsze, projekt ustawy obejmuje swoim zasięgiem wszystko, co jest w Polsce organizacją pozarządową. Nie rozróżnia świecącego na odległość ideologicznym światłem ruchu społecznego, lobbingowego kombajnu od organizacji, której jedyną działalnością jest pomoc społeczna, ochrona zdrowia, pomoc bezdomnym, czy niepełnosprawnym.
Po drugie, projekt ustawy wrzuca do tego samego worka z etykietą „darczyńcy” zarówno osoby prawne , jak i osoby fizyczne, choć są to zupełnie inne byty. Autorzy zignorowali fakt, że osoby fizyczne to nie firmy, lecz realnie żyjący ludzie i ich rodziny, którym przysługuje szczególna ochrona prawna i opieka ze strony instytucji państwa.
Prawa elektrotechniki
Łącząc ze sobą te dwa plusy ujemne, czyli jednoczesne zrównanie w projekcie ustawy wszystkich organizacji i wszystkich darczyńców, zamykamy obwód bomby z opóźnionym zapłonem. Po jej włączeniu, czyli wejściu w życie projektowanych przepisów, informacje o osobach, które hojnie wspierają polskie organizacje dobroczynne będą dostępne w internecie. Z internetu dowiemy się o każdej jednorazowej darowiźnie o wartości 15 tys. zł lub 35 tys. zł przekazanej w skali roku. Poznamy imię i nazwisko darczyńcy wraz z informacją, komu darowiznę przekazał lub przekazała oraz jaka była jej dokładna wartość.
Najbardziej hojni darczyńcy bezinteresownie wspierający polskie organizacje charytatywne pożegnają się z prawem do anonimowego datku, który wywodzi się z chrześcijańskiej tradycji miłosiernego wsparcia bliźniego.
Fejm czy pręgierz
Publikowanie danych osobowych ludzi, którzy hojnie wspierają polskie organizacje charytatywne będzie współczesnym pręgierzem. Będzie publicznym rejestrem zamożnych Polaków wraz z informacjami wkraczającymi często w sferę ich prywatności lub przynajmniej intymności. Ujawnienie bowiem informacji o tym, że dana osoba wsparła np. organizację kobiet po mastektomii lub szpital dla osób psychicznie chorych będzie otwarciem puszki Pandory. Będzie prowadzić do stygmatyzacji. Stanie się źródłem konfliktów i ostracyzmu, jeśli np. lokalna społeczność dowie się, że jej szczodry przedstawiciel zamiast wesprzeć lokalną organizację przekazuje sute darowizny dla organizacji charytatywnej działającej w innym miejscu. I wreszcie ujawni dane polskich filantropów na potrzeby tych, którzy będą profilować te osoby pod kątem ich zamożności, wyznania, światopoglądu, itp. w sobie tylko wiadomym celu.
W takich warunkach większość potencjalnych darczyńców dwa razy zastanowi się, zanim znów wesprze polską organizację dobroczynną.
Część zapewne zrezygnuje z filantropii albo będzie angażować się charytatywnie tylko poprzez organizacje zagraniczne, które będą gwarantować anonimowość datków i te same ulgi podatkowe. A wtedy poniewczasie możemy obudzić się w rzeczywistości, gdzie dzięki darowiznom z Polski zagraniczne organizacje charytatywne będą się chwalić, że przynoszą pomoc społeczną Polakom.
I co wtedy ludzie powiedzą?