Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Mądrzy ludzie mówią, że „prowincja” to stan umysłu, a nie miejsce na mapie. Dorota Komornicka jest kobietą światową, chociaż mieszka na rubieżach Polski.
– Pisze pani o Dorocie Komornickiej? To mam nadzieję, że tylko
dobrze – słyszę od burmistrza Lądka Zdroju Adama Szmidta. To jeden
z czterech włodarzy kłodzkich gmin, którymi – jak to sama mówi –
zarządza Dorota Komornicka, będąc prezeską Funduszu Lokalnego
Masywu Śnieżnika. Z panią prezes trudno mówić o czymś innym poza
Funduszem. Chociaż życie ma bogate w różne doświadczeni i zajęć
mnóstwo, każdy wątek w rozmowie kończy się na Funduszu. Ale zaczęło
się od baranów...
Koniec świata
Wójtowice, mała wioska w Kotlinie Kłodzkiej. Góry, lasy. Zagubione wśród nich domy. Tutaj, na początku lat 80. osiedlili się Krzysztof i Dorota Komorniccy. Jedni mówią, że taka wtedy była moda – uciec z Warszawy i osiąść na wsi. Inni twierdzą, że z miasta wygnał ich stan wojenny.
– Krzysztof, mimo lewicowych poglądów i pracy w PAP-ie i Interpresie uznał, że miarka się przebrała. Miał już tego dość i dlatego postanowili wynieść się ze stolicy – mówi Małgorzata Herbich z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
Zajęli się hodowlą owiec. Dorota Komornicka wspierała męża w doglądaniu zwierząt, jeździła po polu na traktorze, zajmowała się córkami, prowadziła dom.
– Gdy zamieszkałam na wsi nie czułam jakiejś specjalnej misji społecznikowskiej – tak mówi, ale nie do końca jest to prawda. Dom Komornickich dość szybko stał się centrum kulturalnym. Weekendy kulinarno-rozrywkowe cieszyły się popularnością nie tylko wśród dawnych stołecznych znajomych, ale też wśród nowych sąsiadów. Z tego m.in. zrodziło się Stowarzyszenie "Klub Zdanie", w którym oboje aktywnie działali organizując w Bystrzycy Kłodzkiej różne spotkania.
– One miały bardzo atrakcyjną formułę. Na przykład spotkanie dyskusyjne, połączone z jesiennym smażeniem konfitur – opowiada Tomasz Schimanek z Akademii Rozwoju Filantropii. Z działalnością Klubu Zdanie zapoznał się pracując w Projekcie Sieci Demokratycznej (DemNet), w drugiej połowie lat 90.
– Dom jest na wzgórzu, okolica bajeczna, koniec świata. Ale tam się nie czuje, że jest się na końcu świata. Komorniccy w Wójtowicach nie osiedli na laurach, nie zagrzebali się. Są niezwykle popularnymi osobami, oddanymi sprawom obywatelskim – opisuje Małgorzata Herbich.
Pierwsze samodzielne kroki
Na początku lat 90. w Polsce pojawili się amerykańscy grantodawcy, zainteresowani krzewieniem idei społeczeństwa obywatelskiego. Jeden z programów realizowany był przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej.
– Amerykanie chcieli zaprosić do siebie kobiety reprezentujące różne środowiska, żeby pokazać im na czym polega działalność wspólnot lokalnych – wspomina Małgorzata Herbich, która wówczas opiekowała się programem w FRDL. – Dorota trafiła do tej grupy. Wśród 20 pań była jedyną, która mieszkała na wsi.
– Spędziłyśmy w Stanach ponad miesiąc, odwiedzając różne miejsca i organizacje. To było niezwykle pouczające – opowiada Dorota Komornicka. – Dotarło do mnie, że z samego gadania nic nie wynika. To brzmi może banalnie, ale na początku lat 90. to było odkrywcze! U nas ludzie wtedy głównie mówili, jak to wszystko źle działa, a nie mieli propozycji jak te problemy rozwiązać, nie mówiąc już o tym, żeby się zabrać do pracy.
Amerykanie oczekiwali, że nauki nie pójdą w las. Panie, po powrocie do Polski, miały za zadanie zorganizować konferencję i przekazać podczas niej to, co zobaczyły. Konferencja miała się odbyć na Uniwersytecie Jagiellońskim.
– Dorota zaprosiła do Wójtowic całą grupę, żeby przedyskutować program. Część uczestniczek chciała, aby konferencję poświęcić roli Komitetów Obywatelskich i Solidarności. A Amerykanom zależało na tym, żeby nie zagłębiać się w historię, ale iść do przodu, myśleć o nowych rozwiązaniach. Dorota, chyba jako jedyna z całej grupy, najlepiej to zrozumiała – wspomina Małgorzata Herbich.
cd.
Zawsze z fantazją
Po konferencji w Krakowie uczestniczki miały napisać swoje projekty i przeprowadzić je na swoim terenie. Dorota Komornicka złożyła wniosek do FRDL na organizację konferencji na temat uczestnictwa w życiu publicznym. Wtedy do Bystrzycy Kłodzkiej przyjechali m.in. Henryka Bochniarz, Barbara Labuda, Andrzej Bratkowski.
– Dorota zaprosiła także Włodzimierza Cimoszewicza, co było dla mnie trochę zaskakujące – mówi Małgorzata Herbich. Konferencja się udała i odbiła szerokim echem w mediach. A atmosfera spotkania była niezapomniana. Głównie dzięki energii Doroty. – Spotykaliśmy się w hotelu i u nich w domu. Tłumy ludzi, a wśród nich niezmordowana Dorota, zawsze z pomysłami, z uśmiechem. To był jej żywioł. Sama przygotowywała jakieś girlandy z jabłek. Ona zresztą lubi z fantazją organizować swoje wydarzenia. Mówi wtedy „Zróbmy drakę!”
Dorota Komornicka też wspomina tę konferencję jako sukces. A ponieważ sukces mobilizuje, więc pisała kolejne wnioski do FRDL, Fundacji im. Stefana Batorego i do DemNet-u. Małgorzata Herbich dodaje, że do drugiej edycji programu FRDL startowali nie tylko Komorniccy, ale także – dzięki ich skutecznym zbiegom – bardzo dużo innych organizacji i inicjatyw z okolic Bystrzycy Kłodzkiej.
– Aż przyszedł rok 1997, a z nim powódź. I wtedy doszliśmy do wniosku, że nie wystarczy się spotykać. Trzeba działać.
To jest to!
Gdy wody powodziowe ustąpiły, pozostawiły po sobie nie tylko zniszczenia i ludzkie tragedie, ale odkryły także ogrom problemów społecznych na terenie gmin w Kotlinie Kłodzkiej. Przede wszystkim biedę. Zbiegło się to z pomysłami, żeby na polski grunt przenieść amerykańskie doświadczenia związane z działaniami funduszy lokalnych.
– Zaproponował nam to Michał Kott z AED. Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać, ale po szkoleniach zrozumiałam, że to jest to, czego chcę – mówi Dorota Komornicka. Oczywiście bała się. Przede wszystkim, że nie zdoła ruszyć ludzi, że jej działania przejdą bez echa. Martwiła się, czy uda się zmobilizować tylu wolontariuszy, aby ideę przekształcić w trwały mechanizm. Udało się.
Pomogły okoliczności przyrody („Gdy mieszka się na takim terenie, to połowę ludzi się zna, a drugą połowę mniej więcej”), podejście Komornickiej do ludzi („Na prowincji trzeba ludzi przekonać, że są więcej warci, niż sami o sobie myślą”) i przyjaciele z Warszawy. Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce uruchomiła program: organizacji, która zebrała 100 tys. zł, dokładała drugie tyle na kapitał żelazny.
– Zebranie tych pieniędzy, to był morderczy wysiłek, ale dzięki zaangażowaniu Akademii, nasi lokalni biznesmeni w to weszli – mówi Dorota Komornicka. Otwarcie Funduszu odbyło się w jej stylu: konferencja z warszawskimi tuzami. Przyjechał m.in. Janusz Korwin-Mikke, Karol Modzelewski, i Jan Lityński. – Chciałam, żeby nasi ludzie usłyszeli co inni o tym sądzą, że to popierają. Wśród 100 zaproszonych osób znalazła się biznesmenka, która położyła na stole czek na 10 tys. dolarów. W ten sposób rozpoczęła się budowa „kapitału żelaznego”.
cd.
Bieda mobilizuje
Fundusz działa już 7 lat. Kapitał żelazny 513 tysięcy. Owocnie współpracuje z władzami gmin w kotlinie. W działania zaangażowani są lokalni biznesmeni. Setki dzieciaków co roku otrzymuje stypendia naukowe. Prawie 4 tys. zostało przebadanych pod kątem wad postawy. To dla nich udało się zdobyć z Fundacji Polsat pieniądze na wyposażenie gabinetów rehabilitacyjnych w pięciu gminach. Dzieci korzystają z nich za darmo. Wokół funduszu skupia się młodzież, która sama tworzy i realizuje projekty społeczne.
– Nie chcemy zbawiać świata, ale chociaż troszeczkę go poprawić – mówi Dorota Komornicka. W Funduszu nikt nie jest zatrudniony na etacie. Z panią prezes najlepiej umawiać się w sobotę lub niedzielę. Wtedy ma trochę czasu na rozmowę, bo w ciągu tygodnia pracuje jako koordynatorka projektu "Sudety – szansa dla młodych" finansowanego z EQUAL, a realizowanego przez Stowarzyszenie Parlamentarzystów i Samorządowców Ziem Górskich „Wybrani w górach”. W biurze cztery osoby pracują społecznie, wspierają ich wolontariusze, którzy – wbrew początkowym obawom – chętnie garną się do pracy. Dorota Komornicka ma na ten temat swoją teorię:
– Bieda mobilizuje – mówi. Ale ludzie, którzy obserwują jej poczynania twierdzą, że kluczowa jest jej osobowość.
– Kobieta lokomotywa – śmieje się Iwona Olkowicz z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce. – Charyzmatyczna liderka. Twardo stąpa po ziemi i wie jak przyciągać ludzi do wspólnego działania. Na początku robiła w funduszu wszystko sama, ale potem potrafiła się tą pracą podzielić z innymi. Zmontowała bardzo fajną grupę.
Dorota Komornicka od 2002 roku jest także członkiem Ashoki – światowego stowarzyszenia przedsiębiorców społecznych. Takich ludzi jest w Polsce tylko 50.
To się sprawdza
Każdy z funduszy lokalnych ma swoją charakterystykę. Fundusz Masywu Śnieżnika jest mocno oparty na kontaktach interpersonalnych.
– Z jednej strony to wynika z charakteru Doroty – jest osobą bardzo otwartą i bezpośrednią. Z drugiej strony, jest to związane ze specyfiką terenu: góry, mała gęstość zaludnienia, trudniej do ludzi dotrzeć. Tutaj sprawdzają się kontakty bezpośrednie – mówi Tomasz Schimanek z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce.
– Jest wyjątkowo przedsiębiorcza, nie brakuje jej pomysłów, kto chce może z tego źródła korzystać. Jest wymagająca, ale potrafi do ludzi podejść i sprawić, że pracują nie dlatego, że muszą, ale chcą – mówi Maria Sajewicz, wiceburmistrz gminy Bystrzyca Kłodzka.
– Jak ktoś coś zawali, to mówi wprost, ale normalnie to jest fajna kobitka – dodaje Adam Szmidt, burmistrz Lądka Zdroju.
– Dla nas to jest bardzo wygodna sytuacja –mieć taką osobę i taki fundusz na swoim terenie – przyznają samorządowcy. – Ludzie już nie wyciągają ręki po pomoc do gminy. Sami nauczyli się sobie pomagać.
Koniec świata
Wójtowice, mała wioska w Kotlinie Kłodzkiej. Góry, lasy. Zagubione wśród nich domy. Tutaj, na początku lat 80. osiedlili się Krzysztof i Dorota Komorniccy. Jedni mówią, że taka wtedy była moda – uciec z Warszawy i osiąść na wsi. Inni twierdzą, że z miasta wygnał ich stan wojenny.
– Krzysztof, mimo lewicowych poglądów i pracy w PAP-ie i Interpresie uznał, że miarka się przebrała. Miał już tego dość i dlatego postanowili wynieść się ze stolicy – mówi Małgorzata Herbich z Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej.
Zajęli się hodowlą owiec. Dorota Komornicka wspierała męża w doglądaniu zwierząt, jeździła po polu na traktorze, zajmowała się córkami, prowadziła dom.
– Gdy zamieszkałam na wsi nie czułam jakiejś specjalnej misji społecznikowskiej – tak mówi, ale nie do końca jest to prawda. Dom Komornickich dość szybko stał się centrum kulturalnym. Weekendy kulinarno-rozrywkowe cieszyły się popularnością nie tylko wśród dawnych stołecznych znajomych, ale też wśród nowych sąsiadów. Z tego m.in. zrodziło się Stowarzyszenie "Klub Zdanie", w którym oboje aktywnie działali organizując w Bystrzycy Kłodzkiej różne spotkania.
– One miały bardzo atrakcyjną formułę. Na przykład spotkanie dyskusyjne, połączone z jesiennym smażeniem konfitur – opowiada Tomasz Schimanek z Akademii Rozwoju Filantropii. Z działalnością Klubu Zdanie zapoznał się pracując w Projekcie Sieci Demokratycznej (DemNet), w drugiej połowie lat 90.
– Dom jest na wzgórzu, okolica bajeczna, koniec świata. Ale tam się nie czuje, że jest się na końcu świata. Komorniccy w Wójtowicach nie osiedli na laurach, nie zagrzebali się. Są niezwykle popularnymi osobami, oddanymi sprawom obywatelskim – opisuje Małgorzata Herbich.
Pierwsze samodzielne kroki
Na początku lat 90. w Polsce pojawili się amerykańscy grantodawcy, zainteresowani krzewieniem idei społeczeństwa obywatelskiego. Jeden z programów realizowany był przez Fundację Rozwoju Demokracji Lokalnej.
– Amerykanie chcieli zaprosić do siebie kobiety reprezentujące różne środowiska, żeby pokazać im na czym polega działalność wspólnot lokalnych – wspomina Małgorzata Herbich, która wówczas opiekowała się programem w FRDL. – Dorota trafiła do tej grupy. Wśród 20 pań była jedyną, która mieszkała na wsi.
– Spędziłyśmy w Stanach ponad miesiąc, odwiedzając różne miejsca i organizacje. To było niezwykle pouczające – opowiada Dorota Komornicka. – Dotarło do mnie, że z samego gadania nic nie wynika. To brzmi może banalnie, ale na początku lat 90. to było odkrywcze! U nas ludzie wtedy głównie mówili, jak to wszystko źle działa, a nie mieli propozycji jak te problemy rozwiązać, nie mówiąc już o tym, żeby się zabrać do pracy.
Amerykanie oczekiwali, że nauki nie pójdą w las. Panie, po powrocie do Polski, miały za zadanie zorganizować konferencję i przekazać podczas niej to, co zobaczyły. Konferencja miała się odbyć na Uniwersytecie Jagiellońskim.
– Dorota zaprosiła do Wójtowic całą grupę, żeby przedyskutować program. Część uczestniczek chciała, aby konferencję poświęcić roli Komitetów Obywatelskich i Solidarności. A Amerykanom zależało na tym, żeby nie zagłębiać się w historię, ale iść do przodu, myśleć o nowych rozwiązaniach. Dorota, chyba jako jedyna z całej grupy, najlepiej to zrozumiała – wspomina Małgorzata Herbich.
cd.
Zawsze z fantazją
Po konferencji w Krakowie uczestniczki miały napisać swoje projekty i przeprowadzić je na swoim terenie. Dorota Komornicka złożyła wniosek do FRDL na organizację konferencji na temat uczestnictwa w życiu publicznym. Wtedy do Bystrzycy Kłodzkiej przyjechali m.in. Henryka Bochniarz, Barbara Labuda, Andrzej Bratkowski.
– Dorota zaprosiła także Włodzimierza Cimoszewicza, co było dla mnie trochę zaskakujące – mówi Małgorzata Herbich. Konferencja się udała i odbiła szerokim echem w mediach. A atmosfera spotkania była niezapomniana. Głównie dzięki energii Doroty. – Spotykaliśmy się w hotelu i u nich w domu. Tłumy ludzi, a wśród nich niezmordowana Dorota, zawsze z pomysłami, z uśmiechem. To był jej żywioł. Sama przygotowywała jakieś girlandy z jabłek. Ona zresztą lubi z fantazją organizować swoje wydarzenia. Mówi wtedy „Zróbmy drakę!”
Dorota Komornicka też wspomina tę konferencję jako sukces. A ponieważ sukces mobilizuje, więc pisała kolejne wnioski do FRDL, Fundacji im. Stefana Batorego i do DemNet-u. Małgorzata Herbich dodaje, że do drugiej edycji programu FRDL startowali nie tylko Komorniccy, ale także – dzięki ich skutecznym zbiegom – bardzo dużo innych organizacji i inicjatyw z okolic Bystrzycy Kłodzkiej.
– Aż przyszedł rok 1997, a z nim powódź. I wtedy doszliśmy do wniosku, że nie wystarczy się spotykać. Trzeba działać.
To jest to!
Gdy wody powodziowe ustąpiły, pozostawiły po sobie nie tylko zniszczenia i ludzkie tragedie, ale odkryły także ogrom problemów społecznych na terenie gmin w Kotlinie Kłodzkiej. Przede wszystkim biedę. Zbiegło się to z pomysłami, żeby na polski grunt przenieść amerykańskie doświadczenia związane z działaniami funduszy lokalnych.
– Zaproponował nam to Michał Kott z AED. Nie miałam pojęcia, jak się do tego zabrać, ale po szkoleniach zrozumiałam, że to jest to, czego chcę – mówi Dorota Komornicka. Oczywiście bała się. Przede wszystkim, że nie zdoła ruszyć ludzi, że jej działania przejdą bez echa. Martwiła się, czy uda się zmobilizować tylu wolontariuszy, aby ideę przekształcić w trwały mechanizm. Udało się.
Pomogły okoliczności przyrody („Gdy mieszka się na takim terenie, to połowę ludzi się zna, a drugą połowę mniej więcej”), podejście Komornickiej do ludzi („Na prowincji trzeba ludzi przekonać, że są więcej warci, niż sami o sobie myślą”) i przyjaciele z Warszawy. Akademia Rozwoju Filantropii w Polsce uruchomiła program: organizacji, która zebrała 100 tys. zł, dokładała drugie tyle na kapitał żelazny.
– Zebranie tych pieniędzy, to był morderczy wysiłek, ale dzięki zaangażowaniu Akademii, nasi lokalni biznesmeni w to weszli – mówi Dorota Komornicka. Otwarcie Funduszu odbyło się w jej stylu: konferencja z warszawskimi tuzami. Przyjechał m.in. Janusz Korwin-Mikke, Karol Modzelewski, i Jan Lityński. – Chciałam, żeby nasi ludzie usłyszeli co inni o tym sądzą, że to popierają. Wśród 100 zaproszonych osób znalazła się biznesmenka, która położyła na stole czek na 10 tys. dolarów. W ten sposób rozpoczęła się budowa „kapitału żelaznego”.
cd.
Bieda mobilizuje
Fundusz działa już 7 lat. Kapitał żelazny 513 tysięcy. Owocnie współpracuje z władzami gmin w kotlinie. W działania zaangażowani są lokalni biznesmeni. Setki dzieciaków co roku otrzymuje stypendia naukowe. Prawie 4 tys. zostało przebadanych pod kątem wad postawy. To dla nich udało się zdobyć z Fundacji Polsat pieniądze na wyposażenie gabinetów rehabilitacyjnych w pięciu gminach. Dzieci korzystają z nich za darmo. Wokół funduszu skupia się młodzież, która sama tworzy i realizuje projekty społeczne.
– Nie chcemy zbawiać świata, ale chociaż troszeczkę go poprawić – mówi Dorota Komornicka. W Funduszu nikt nie jest zatrudniony na etacie. Z panią prezes najlepiej umawiać się w sobotę lub niedzielę. Wtedy ma trochę czasu na rozmowę, bo w ciągu tygodnia pracuje jako koordynatorka projektu "Sudety – szansa dla młodych" finansowanego z EQUAL, a realizowanego przez Stowarzyszenie Parlamentarzystów i Samorządowców Ziem Górskich „Wybrani w górach”. W biurze cztery osoby pracują społecznie, wspierają ich wolontariusze, którzy – wbrew początkowym obawom – chętnie garną się do pracy. Dorota Komornicka ma na ten temat swoją teorię:
– Bieda mobilizuje – mówi. Ale ludzie, którzy obserwują jej poczynania twierdzą, że kluczowa jest jej osobowość.
– Kobieta lokomotywa – śmieje się Iwona Olkowicz z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce. – Charyzmatyczna liderka. Twardo stąpa po ziemi i wie jak przyciągać ludzi do wspólnego działania. Na początku robiła w funduszu wszystko sama, ale potem potrafiła się tą pracą podzielić z innymi. Zmontowała bardzo fajną grupę.
Dorota Komornicka od 2002 roku jest także członkiem Ashoki – światowego stowarzyszenia przedsiębiorców społecznych. Takich ludzi jest w Polsce tylko 50.
To się sprawdza
Każdy z funduszy lokalnych ma swoją charakterystykę. Fundusz Masywu Śnieżnika jest mocno oparty na kontaktach interpersonalnych.
– Z jednej strony to wynika z charakteru Doroty – jest osobą bardzo otwartą i bezpośrednią. Z drugiej strony, jest to związane ze specyfiką terenu: góry, mała gęstość zaludnienia, trudniej do ludzi dotrzeć. Tutaj sprawdzają się kontakty bezpośrednie – mówi Tomasz Schimanek z Akademii Rozwoju Filantropii w Polsce.
– Jest wyjątkowo przedsiębiorcza, nie brakuje jej pomysłów, kto chce może z tego źródła korzystać. Jest wymagająca, ale potrafi do ludzi podejść i sprawić, że pracują nie dlatego, że muszą, ale chcą – mówi Maria Sajewicz, wiceburmistrz gminy Bystrzyca Kłodzka.
– Jak ktoś coś zawali, to mówi wprost, ale normalnie to jest fajna kobitka – dodaje Adam Szmidt, burmistrz Lądka Zdroju.
– Dla nas to jest bardzo wygodna sytuacja –mieć taką osobę i taki fundusz na swoim terenie – przyznają samorządowcy. – Ludzie już nie wyciągają ręki po pomoc do gminy. Sami nauczyli się sobie pomagać.
Źródło: gazeta.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.