– Tym, co nakręca ludzi do działania przez wiele lat jest nie tylko niezgoda na niesprawiedliwość, oburzenie i gniew, ale i nadzieja, że w końcu będzie lepiej. A o nią obecnie znacznie trudniej – mówią Justyna Frydrych i Małgorzata Dymowska z Funduszu Feministycznego, z którymi rozmawiamy o tym, jak robi się oddolnie feminizm po zmianie władzy.
Jędrzej Dudkiewicz, ngo.pl: – Czy uprawnione jest zdanie, że dużo działań feministycznych było odpowiedzią na to, co w wielu kwestiach ważnych dla kobiet robił poprzedni rząd?
Justyna Frydrych: – Tak, zresztą początki Funduszu Feministycznego wiążą się z masowym przebudzeniem, którego doświadczyliśmy w Polsce w latach 2016-18, gdy okazało się, że wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji jest możliwe. Pojawiło się mnóstwo grup w dużych miastach, ale też małych miejscowościach i na wsi, które przeciwko temu protestowały. Była to więc reakcja na antykobiecą, ale też antyuchodźczą, homofobiczną politykę prawicowej władzy, która była gotowa odebrać nawet te minimum wywalczonych wcześniej praw. To pokazało, że trzeba tego cały czas pilnować i się upominać.
Jeszcze innym aspektem były finanse – na feminizm w Polsce w zasadzie nigdy nie było pieniędzy. Zamachy na prawa kobiet pod rządami PiS spowodowały niesamowitą mobilizację społeczną przeciwko tej opresji, ale i wzrost zainteresowania zagranicznych donorów. Zastrzyk pieniędzy, chociaż dotyczył tylko części ruchu, był ważny. Później, wraz z pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę, pojawiły się kolejne środki zasilające organizacje pozarządowe, w sporym stopniu kobiece i feministyczne, pracujące na rzecz uchodźczyń z Ukrainy.
Rok i kilka miesięcy temu zmieniła się jednak władza, która dużo obiecywała, jeśli chodzi o prawa kobiet i mniejszości. Jak obecnie wygląda sytuacja?
J.F.: – Przez pierwsze miesiące po wyborach jako ruch mieliśmy spore nadzieje i wiarę w to, że obietnice wyborcze zostaną dotrzymane i że w końcu nastąpią systemowe zmiany. Część grup, które wspieramy jako Fundusz, zaangażowała się w rzecznictwo, rozmawiała z politykami i polityczkami, licząc, że obietnice dotyczące dostępu do aborcji, związków partnerskich i uregulowania sytuacji tęczowych rodzin, ustawy o uzgodnieniu płci czy edukacji seksualnej w szkołach zostaną spełnione. W połowie zeszłego roku, kiedy Sejm odrzucił projekt ustawy o dekryminalizacji pomocy w aborcji, okazało się, jak bardzo te nadzieje były płonne – prawa kobiet i osób LGBT+ po raz kolejny stały się przedmiotem politycznej rozgrywki między koalicjantami.
Część ruchu feministycznego zrozumiała, że zmiany systemowe nie nastąpią szybko, że w wielu kwestiach ten rząd niczym nie różni się od poprzedniego, więc po prostu musimy robić swoje. Wracamy do tego, co robiłyśmy dotychczas.
Tak samo źle wyglądają finanse organizacji feministycznych?
J.F.: – Obserwujemy dramatyczny odpływ pieniędzy na feminizm. Z Polski wycofują się zagraniczni donorzy, który uznali, że od październikowych wyborów 2023 r. prawa człowieka w Polsce nie są już zagrożone. Wycofały się też organizacje humanitarne – bo te świadczą pomoc doraźną w przypadku konfliktów zbrojnych, a mniej są zainteresowane działaniami długoterminowymi. Administracja Trumpa zablokowała środki z USAID, które służyły nie tylko interwencjom humanitarnym, ale i rozwojowi demokracji oraz społeczeństwa obywatelskiego, promowaniu równości i różnorodności – również w Polsce.
Aczkolwiek jest mała pozytywna zmiana. Narodowy Instytut Wolności, powołany przez poprzednią władzę do kontroli i dystrybucji środków na społeczeństwo obywatelskie, które kierowane były do organizacji działających zgodnie z linią partii, obecnie deklaruje chęć wspierania inicjatyw równościowych, w tym feministycznych, co jest ogromnie ważne.
Chciałabym jednak, by pieniądze, które idą na społeczeństwo obywatelskie z naszych podatków, były bardziej stabilne i bezpieczne dla organizacji.
Ale tak: pieniędzy, z których dotychczas korzystałyśmy my, siostrzany Fundusz dla Odmiany, grantobiorczynie FemFundu czy organizacje zajmujące się prawami kobiet, uchodźczyń, osób LGBT+, jest nieporównanie mniej niż rok czy dwa lata temu.
A widać jakąś zmianę w indywidualnych wpłatach, np. część ludzi uznała, że skoro zmieniła się władza, więc „wszystko będzie dobrze” i nie ma potrzeby wspierania organizacji feministycznych?
J.F.: – Jest to niestety bardzo prawdziwe. Kilka miesięcy temu zrobiłyśmy krótkie badanie wśród stałych darczyń i darczyńców Funduszu. Okazało się, że rzeczywiście są osoby, które wstrzymały regularne wpłaty. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, ich sytuacja ekonomiczna wyraźnie się pogorszyła, zwłaszcza po inwazji na Ukrainę, kiedy wiele osób zaangażowało nie tylko swój czas, ale i pieniądze po to, by wspierać osoby uciekające do Polski. W dużym stopniu to przecież społeczeństwo przejęło wtedy wiele obowiązków państwa.
Po drugie jednak, tak jak mówisz, usłyszałyśmy od niektórych, że skoro władzę zyskała koalicja prodemokratyczna, składająca konkretne obietnice, to można przekierować środki w inne miejsca. Że można „odpuścić” prawa kobiet, bo ktoś się tym zajmie. Jako ciekawostkę dodam, że zapytałyśmy na jednej z dużych socialmediowych grup feministycznych udzielające się tam osoby, na co chcą przekazać 1,5%. Z ponad 120 odpowiedzi pojedyncze głosy wskazywały organizacje feministyczne. Te fundacje i stowarzyszenia zwyczajnie zniknęły z radaru. Nawet po odrzuceniu wspomnianego projektu ustawy, po jasnych deklaracjach polityków Trzeciej Drogi, że na ich poparcie prawa do aborcji czy prawa do związków partnerskich nie mamy co liczyć.
Uznałyście, że nie ma sensu rozmawiać z władzą?
J.F.: – Feministki, aktywistki angażowały się w rzecznictwo – w konsultacje, prace w komisjach sejmowych – ale bardzo szybko dostały sygnał „my was nie słuchamy”. Od jednej z grup, które wspieramy, usłyszałyśmy:
„To, co dzieje się w parlamencie, jest już bez znaczenia, musimy wrócić do korzeni i robić to, co do tej pory, bo bycie w polityce, w tych wszystkich układach, nas spala”.
Chociaż wciąż jeszcze w wielu z nas jakaś nadzieja się tli. Testujemy, czy i gdzie mamy sojuszniczki i sojuszników oraz jakiej jakości jest to sojusznictwo.
Małgorzata Dymowska: – FemFundowe grantodawanie opiera się na założeniu, że to grupy i organizacje, które czują się częścią ruchu feministycznego same wiedzą, jakie działania na rzecz praw kobiet i osób są potrzebne i ważne. Nawet nieduże projekty, jak np. te realizowane w ramach MiniGrantów, mogą prowadzić do feministycznej zmiany. Widzimy to szczególnie wyraźnie podczas spotkań dla Grantobiorczyń, które są przestrzenią do sieciowania się i wymiany doświadczeń. Dzieje się tam magia, wynikająca z bezpośredniego kontaktu z tymi częściami ruchu feministycznego, których się nie zna, albo zna słabiej.
To wspaniałe, gdy spotykają się ze sobą emerytki organizujące badania cytologiczne na rzecz kobiet 60+ z aktywistkami wiejskimi oraz osobami queerowymi robiącymi w małych miejscowościach marsze równości i osobami aktywistycznymi działającymi na rzecz praw osób transpłciowych. Mamy nadzieję, że długofalowo to także wzmacnia solidarność pomiędzy różnorodnymi grupami w ramach ruchu feministycznego i napędza zmiany, na których nam zależy.
Da się coś powiedzieć na podstawie liczby wniosków, które dostajecie?
M.D.: – Rzeczywiście było ich w tym roku więcej niżw ubiegłych latach, bo aż 311 (w zeszłym roku – 236, jeszcze wcześniej nieco ponad 200). Ale wciąż widzimy, że utrzymuje się tendencja, którą można opisać jako działania mające na celu wypełnienie luk w systemie czy uzupełnienie niezliczonych braków w infrastrukturze publicznej.
Grupy i organizacje feministyczne także w 2025 roku będą zastępować państwo tworząc alternatywne rozwiązania i sieci wsparcia, jeśli chodzi np. o edukację seksualną, edukację o menopauzie, odpoczynek dla matek osób z niepełnosprawnościami, wsparcie tranzycji osób transpłciowych czy ofertę sportową dostępną dla osób w różnym wieku, o różnym pochodzeniu etnicznym, orientacji i tożsamości płciowej, z różnym doświadczeniem sportowym.
Tych tematów jest oczywiście – i niestety – o wiele więcej.
J.F.: – Ja z kolei zajmuję się Pogotowiem Feministycznym, czyli programem odpowiadającym na pilne potrzeby grup feministycznych. Jakie to potrzeby? Fundusz stał się chyba jednym z głównych źródeł finansowania oddolnych działań na rzecz solidarności z Palestyną. Cały czas spływają do nas prośby od grup działających na granicy polsko-białoruskiej – tutaj też pieniądze drastycznie się kurczą, a prawa uchodźców i uchodźczyń są tak samo łamane, jak za rządów PiS. Potrzebne są pieniądze na pomoc rzeczową dla osób uchodźczych, na wsparcie psychologiczne dla aktywistów i aktywistek działających na granicy, na zabezpieczenie posesji, na terenie której działa dana grupa – bo ktoś nakręca kampanię nienawiści przeciwko niej i może dojść do ataków.
W ostatnim roku w ramach Pogotowia Feministycznego sfinansowałyśmy trzy inicjatywy będące odpowiedzią na tragiczne wydarzenia z zeszłego roku, jakim był gwałt i zabójstwo Lizy, uchodźczyni z Białorusi. Grupa aktywistek zorganizowała wtedy marsz przeciwko przemocy w Warszawie. Ta brutalna zbrodnia mocno odbiła się na społeczności kobiet pochodzących z Białorusi. Zgłosiła się do nas grupa młodych dziewczyn, które od tamtego wydarzenia doliczyły się kolejnych pięciu ataków na Białorusinki i która potrzebowała zareagować, by wzmocnić swoją społeczność. Myślę też, że naszą rolą w takich sytuacjach jest przypominanie o tym, że jesteśmy i że Fundusz służy właśnie takim potrzebom – bo w trudnych chwilach ostatnią rzeczą, o której się myśli, jest napisanie wniosku.
Coś jeszcze widać w tematach, których dotyczą wnioski?
M.D.: – Trzeba podkreślić ogromne zmęczenie i wypalenie pracą na rzecz innych oraz aktywizmem na rzecz kobiet i osób, na co nie znika zapotrzebowanie, a co wciąż nie prowadzi do widocznych, systemowych rozwiązań czy jakiegokolwiek postępu. Wiele osób odczuwało je znacznie wcześniej, a do tego doszło jeszcze wspomniane już rozczarowanie brakiem zmian w naszej rzeczywistości politycznej. W tegorocznej edycji MiniGrantów jest dużo wniosków skierowanych na dobrostan grup, na wytchnienie, odpoczynek, ale także na taką „stop-klatkę” w kolektywie czy organizacji – gdzie jesteśmy, gdzie chcemy być. Osoby piszą we wnioskach – czujemy wyczerpanie, wypalenie, chcemy dać sobie czas na pobycie razem, na rozmowę o tym, co się z nami dzieje, gdzie jesteśmy i co dalej robimy.
To także widzimy jako przejaw feministycznej zmiany – że po latach robienia, walki, działania „po godzinach”, dajemy sobie czas, żeby spojrzeć na siebie i swoje zasoby, na odbudowanie fundamentów.
J.F.: – A jednocześnie cały czas przyznajemy większe, elastyczne pieniądze. Granty Mocy służą stabilizacji i bezpieczeństwu organizacji czy kolektywów już mocno zakorzenionych w ruchu, działających na rzecz systemowej zmiany czy na większą skalę. Ostatnie Granty Mocy otrzymały choćby Aborcyjny Dream Team czy Tranzycja.pl. W zeszłym roku spłynęły do nas wnioski od organizacji, które wcześniej do nas nie aplikowały, bo uważały, że sobie poradzą, a te pieniądze są bardziej potrzebne innym grupom. Obecnie żadna z inicjatyw, z którą jesteśmy w kontakcie, nie może powiedzieć: „czujemy się bezpieczne finansowo” albo „mamy tyle pieniędzy, ile nam potrzeba”.
To, o czym mówicie brzmi z jednej struny smutno, z drugiej dość spokojnie. Czy to znaczy, że ta utrata nadziei i zmęczenie przestają generować złość? Chodzi mi o to, czy dostajecie wnioski, które niektórzy mogliby uznać za radykalne, albo czy w ruchu feministycznym w ogóle wciąż jest przestrzeń na takie działania? W sumie fakt, że 8 marca Aborcyjny Dream Team otwiera klinikę aborcyjną ABOTAK można by pewnie uznać za coś takiego…
J.F.: – Myślę, że klinika aborcyjna to właśnie powrót do korzeni – „robimy swoje”. I bardzo dobrze. Jednocześnie nie chcę nakładać na nas presji, że koniecznie wszystkie musimy coś robić. Bo my cały czas robiłyśmy, reagowałyśmy na kolejne kryzysy, wskakiwałyśmy z jednej interwencji w drugą. Mamy prawo chcieć odpocząć i to też jest jakaś strategia. Tym niemniej, zwłaszcza w kontekście zmęczenia, rezygnacji, frustracji, które odczuwamy, to co robią Aborcyjny Dream Team, Ostatnie Pokolenie czy inicjatywy na rzecz solidarności z Palestyną daje nadzieję – tylko może lokujemy ją już w innym miejscu.
M.D.: – Ruch ma po prostu bardzo różne strategie i każda z nich służy innym celom. Warto też zauważyć, że co innego jest radykalne dla wielkomiejskiego aktywizmu, a co innego w małych miejscowościach czy na wsi.
Ruch ma po prostu bardzo różne strategie i każda z nich służy innym celom. Warto też zauważyć, że co innego jest radykalne dla wielkomiejskiego aktywizmu, a co innego w małych miejscowościach czy na wsi.
Czy opłacenie nowoczesnej cytologii dla kobiet 60+ w Głuchołazach jest radykalne? Z perspektywy systemowej zapewne nie. Dla nas jest istotne, że organizacje, kolektywy i grupy, które współtworzą ruch feministyczny w Polsce działają blisko swoich wartości, oddolnie, samorzeczniczo, ale też spontanicznie i praktycznie. Małymi krokami, przez małe zmiany, robimy w sumie długofalową i strukturalną zmianę.
Justyna Frydrych: w Funduszu łączy zadania z różnych obszarów, pracując w zespole grantowym oraz w zespole komunikacji i fundraisingu. Jest współzałożycielką Funduszu i członkinią Zarządu. Z III sektorem jest związana od kilkunastu lat. Swoje doświadczenie aktywistyczne zdobywała m.in. w Porozumieniu Kobiet 8 Marca, organizując warszawskie Manify.
Małgorzata Dymowska: pracuje w programie grantowym Funduszu Feministycznego, gdzie zajmuje się przede wszystkim MiniGrantami i relacjami z Grantobiorczyniami. Całe życie zawodowe związana z III sektorem. Pracowała m.in. jako trenerka umiejętności społecznych i antydyskryminacyjna, koordynatorka projektów, menadżerka organizacji i animatorka.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.