Cieszy go każdy sukces: jak bezdomny wróci do rodziny, i jak wróci szczęśliwie z wyprawy po bułki. Od 16 lat wyciąga ludzi z tułaczki. Dobrze ich rozumie. Sam się wcześniej sporo natułał.
Pan Henio, bezdomny z Wrocławia, zaczął robić zdjęcia. Takie miał akurat marzenie. Tak się też składa, że w Domu Socjalnym dla Mężczyzn, gdzie pan Henio mieszka, marzenia raczej się spełniają. Zanim się pan Henio nauczył ujmować w kadrze twarze, miał sporo fotografii czubków głowy i klatek piersiowych. Wzięli bezdomni te pocięte zdjęcia i oprawili. Pokazali na wystawie „Ucięte życiorysy”. I prezydent Wrocławia ją oglądał, i prasa. Wystawę wymyślił Erazm Humienny, szef Stowarzyszenia Pomocy „Ludzie Ludziom”. Sam mógłby swój życiorys pokazać na zdjęciach i to by była historia! Ten album mógłby wyglądać tak…
Zdjęcie 1. Dzieciństwo
Rodziców na nim nie ma, w tle widać, jak matka właśnie wychodzi. Na długo. Gdy się w życiu Erazma okresowo pojawia – to zabiera na rajd po melinach i daje na lody. Całe 20 gr za kieliszek wódki. Wypity! Towarzystwu się w ten sposób udowadnia, że pięciolatek może pić bez mrugnięcia okiem. Włoskie, kręcone lody Erazm może sobie kupić już po czterech kieliszkach.
Paradoksalnie, dzięki tym wspomnieniom, żaden bezdomny, z nie wiadomo jak przekręconym życiorysem, dzisiaj Erazma nie oszuka. Co z tego, żeś miał koślawe dzieciństwo. Nie ty jeden miałeś.
– Nadrobimy ten czas! – mówi im wtedy Erazm.
Są na zdjęciu głuchoniemi dziadkowie, krawcowa i szewc, przesiedleńcy ze Lwowa. Babcia Erazmowi podwija za duże spodnie po dziadku. Wstyd w nich iść do kolegi na urodziny, więc Erazm nie chodzi. Z resztą jego samego też na zdjęciu nie ma. Widać włamuje się właśnie do piwnicy sąsiadów, żeby wypić kompot ze śliwek. Kiedy koledzy spróbują poważniejszego złodziejstwa, on – jakimś cudem, w otrzeźwieńczym zrywie – odwróci się na pięcie, znajdzie klub wioślarski i wsiądzie na kajak. Jak oni się będą na Krupniczej zapijać, on z pamięci poprawia mapy żeglugowe, zaznacza stare niemieckie nadbrzeża, tajemnicze zakamarki. Nie ma piękniejszego Wrocławia niż ten od strony rzeki! Dlatego Erazm chce być marynarzem. To się nie uda, bo wcześniej zdąży w szkole marynarskiej politycznie zbankrutować.
Zdjęcie 2. Ubecka piwnica
Erazm, lat 16, zasypia tam po pierwszym przesłuchaniu.
– Ze strachu cały czas spać mi się chciało. Zasnąłem nawet w szafie pancernej, w której się miałem udusić – wspomina. Jest rok 1982 i ubecy przeszukali Erazmowi mieszkanie. Czego tam nie znaleźli! Pod parapetem: gumowe pieczątki „Solidarności” i znaczek „Totus Tuus” wyniesiony z opozycyjnej mszy w katedrze; 2 sztuki kalki fioletowej do przepisywania ulotek, farbę z dodatkiem oleju samochodowego, dzięki któremu antysocjalistyczne napisy wyłażą na wierzch po zamalowaniu.
– Nie chcę uchodzić za zbowidowca, robiłem, co umiałem – mówi dziś. – Spanikowany wtedy podpisałem, że nie będę występował przeciwko ustrojowi. Wyszedłem i powiedziałem „A gówno!”.
Czego to Erazm nie robił! Na manifestacjach darł się, ulotki z dachu rozrzucał, przy muzyce głośnej bezwstydnie się cieszył ze śmierci Breżniewa! Na ubecję trafiał razy kilkanaście. Z tego żalu, że go w Gdańsku nie było w kluczowym momencie, rzucił szkołę, spakował magnetofon Kapral i pojechał zatrudnić się w stoczni. Woził bibułę, odwiedzał św. Brygidę i od czasu do czasu trafiał do aresztu.
– To niesamowite, że muszę dziękować Jaruzelowi-ślepowronowi, że mnie tak jasno ukształtował, jeśli chodzi o widzenie świata, dobro i zło. Nie mam dylematów.
Zdjęcie 3. Wrocław, „Pomarańczowa Alternatywa”
Tu Erazm wertuje Dziennik Ustaw nr 30. Doradza młodym chłopakom, bezczelnie i jawnie, jak zamienić widmo kamaszy na wojskową służbę zastępczą. Zgrzany jest, zsiadł właśnie z roweru. Przejechał całe miasto na rowerze z hasłem: „Gonić Europę! Solidarność”
– Gdyby żył Piłsudski, to bym do wojska poszedł – mówił. – Jaruzelowi i bandytom służyć nie będę.
Z tego gniewu na generała i na Polskę Ludową włączy się w ruch „Wolność i Pokój”, a potem założy Stowarzyszenie „Objector”. Z tym stowarzyszeniem – po kilkunastu kolegiach, grzywnach i kilku orzeczonych wyrokach – wywalczą ustawę o zastępczej służbie wojskowej. Sam ją odbędzie w Domu Pomocy Społecznej – 2 lata jako salowy. I tak się zacznie druga część tej opowieści: praca w pomocy społecznej. Od schroniska św. Brata Alberta, gdzie Erazm zacznie pracować.
Zdjęcie 4. Schronisko św. Brata Alberta
Na nim Erazm znowu w Gdańsku. Oddelegowany tam z wrocławskiego Brata Alberta, żeby postawić od podstaw schronisko dla mężczyzn.
– Pracowałem jak z „zaczarowanym ołówkiem”: chciałem mieć 2 świnie – mieliśmy 20, planowaliśmy 40 kur, dostawałem 400! To był niesamowity czas, początek lat 90. Ludzie w Gdańsku pomagali nam wyrywać się z biedy. Rodzi mu się wtedy syn, Filip.
– W 1990 roku, na koniec systemu! To potężny chłop dzisiaj, 16 lat – to jest mój licznik pracy z bezdomnymi.
Erazm sam się w Gdańsku czuje jak bezdomny. Mieszka w schronisku. Rodzina się skarży na tułaczy los (i pierwsza żona go w końcu nie zniesie). Erazm rzuca więc „swoje” schronisko i wraca do Wrocławia. Nadal czuje, że coś nie tak.
– Tam było miejsc 90, a nocowało 280 – 290 osób. Miałem wrażenie, że produkuję bezdomnych: jednych przyjmuję, innych wywalam. Nie jestem w stanie zająć się wszystkimi.
Dlatego w 1996 roku odchodzi z Alberta i zakłada Stowarzyszenie Pomocy „Ludzie Ludziom”. Swoje opus magnum.
– Zawsze mi się marzyło budować społeczeństwo obywatelskie z tymi, którzy są poza jego nawiasem. Ale go nie mogłem budować, gdy znałem ludzi z numeru, a nie z nazwiska – komentuje.
Zdjęcie 5. Otwarcie Domu Socjalnego dla Mężczyzn
Na tym zdjęciu Erazm przyjmuje pierwszego bezdomnego mieszkańca. Stowarzyszenie „Ludzie Ludziom” właśnie wygrało przetarg na prowadzenie schroniska. Jest tu 25 miejsc i Erazm ma oko na każdego. I to jest zasada pierwsza.
– Jak przychodzi człowiek, zaraz wszystko o nim wiem – mówi. – Wypełniamy kartę potrzeb i możliwości mieszkańca, realizujemy marzenia, nawiązujemy kontakt z rodzinami.
Zasada druga: nie uzależniać i nie wyręczać. Tu masz wniosek o dowód, tu – o przydział mieszkania. Ale potem, weź się człowieku ogol i wyjdź do sklepu po bułki. A na mieszkanie – zapracuj.
Dzienne wyżywienie kosztuje go w gotówce 8 groszy na osobę. Resztę faktycznie wypracowują bezdomni albo Erazm wyczarowuje od producentów i sklepikarzy swoim „zaczarowanym ołówkiem”. Jest też pierwszym we Wrocławiu gorącym zwolennikiem zatrudniania kobiet do pracy z mężczyznami. Dlatego kubki u nich stoją jednakowe, firanki wiszą w oknach, człowiek je w jadalni, nie na kolanie.
Zdjęcie 6. Powódź
Na tym zdjęciu mieszkańcy Domu sprzątają Kleczków, wepchniętą między tory kolejowe a Odrę, niechcianą dzielnicę z więzieniem i rozmaitymi poradniami uzależnień.
– Powódź była naszym sprzymierzeńcem: moi bezdomni przekonali się, że mogą coś zrobić, chociaż nikt na nich nie liczy. Sprawdzili się w czasie wojny!
„Rycerze bezdomni!” – tak ich nazwała prasa. Erazm postanawia, że będą szukać sposobności innych niż wojenne, żeby zmienić biorców w dawców. Ochojska może prowadzić misje charytatywne, a bezdomni nie? Zbierają na operację dla niewidomego Maćka, remontują budynki, szopkę na wrocławskim rynku stawiają.
Zdjęcie 7. Zawody w rzucie reklamówką
Na tym zdjęciu mieszkaniec Domu rzuca na odległość torbą plastikową – podstawowym atrybutem każdego bezdomnego. Jest to rzut wyzwalający. Tak się odrzuca tułacze przekleństwo. Erazm wymyślił nawet międzynarodowe mistrzostwa, żeby się wyzwoliło jak najwięcej osób. Ale rzeczywistość jest brutalna i nie wszyscy się „wyzwalają”.
– Czekam na momenty przejaśnienia. Chcę, żeby maksymalnie wykorzystali ten czas, który u nas spędzą. Czasami dobre jest kilka dni, czasami lata całe. Sam wychodziłem z tak patologicznych sytuacji, że łatwiej mi ich zrozumieć i szukać dobrych rozwiązań dla nich. Czasem je znam, ale oni nie chcą, czasami jeszcze nie czas… Trzeba próbować.
Różnych rzeczy próbują: jadą do Czech na rowerach, z wolontariuszką z Hong Kongu uczą się angielskiego, Windowsa się uczą na pachnących nowością komputerach od Duńczyków. Pisma do urzędów noszą. Mont Everesty pokonują z Erazmem normalnie dla bezdomnych nie do pokonania. Mają sukcesy. Są one różnej miary. Niektórzy wracają do rodzin, inni – szczęśliwie – z samodzielnej wyprawy do spożywczego.
Zdjęcie 8. Rodzina
Na tym zdjęciu Erazm z córkami. Z żoną Ewą pracują w Domu Socjalnym dla Mężczyzn ramię w ramię. To jedyny (ledwo) płatny personel Stowarzyszenia. Dziewczynki, Noemi i Dalia, właśnie wróciły z przedszkola. Trochę się wychowują z bezdomnymi. To przecież Dom „rodzinny”. Na zdjęciu Erazm jest zły i zmęczony.
– Czasami mam ochotę na protest-song, że to rzucam. Taką mam czasem bezsilność w sobie, zamiast atakować sprawy, atakuję ludzi. Gdyby nie rodzina i miłość…
Mierzi go administracja i „pic-fotomontaż” w sektorze pomocy społecznej.
– Takim byłem wielkim zwolennikiem wejścia do Unii! A teraz widzę: pełen socjalizm! Lenin się cieszy, są dyrektywy i komisarze. Normalnie – „kraj rad”. Szmal się przejada na projekciki jednoroczne. Złotówkę, którą można pomnożyć pięciokrotnie przeżera katering i diety! Dzwonią do mnie, jak potrzebują 10 bezdomnych na gwałt, bo napisali, a nie mają. Myślę wtedy: nasi panowie mogą skorzystać, zawód zdobyć. Wysyłam. Wracają po szkoleniu. Kieszonkowe dostali, żeby chodzić! Jak mam ich po czymś takim w odpowiedzialność za Dom wciągać? Mówią: „W dupie mam, tam dają 400 złotych, a tym mi każesz kibel sprzątać!”.
To, po co to panu, pytam.
– No dobrze, zabrzmi patetycznie, ale to powiem – przerywa i wychodzi zamknąć drzwi, „bo się dzieci z niego śmieją”. – Ja, pacyfista i ekolog, kocham tego militarystę Piłsudskiego. Dla niego Polska była najważniejsza. I jeszcze dla Wałęsy, Jacka Kuronia, Nowaka-Jeziorańskiego, Bartoszewskiego… Kim ja przy nich jestem? Ale ja też wszystko robię z miłości do mojej ojczyzny – mówi prawie szeptem.
W 2000 roku Erazm Humienny został Społecznikiem Roku. Z pieniędzy za nagrodę, dołożywszy do tego dochody z innych własnych wyróżnień, wykupił i wyremontował dom dla bezdomnych w górach.
Źródło: gazeta.ngo.pl