Chęć podróżowania i ciekawość świata oraz ludzi od zawsze miała w sobie i tak pewnego dnia zdecydowała się zmienić bieg swojego dotychczasowego życia. Zakończyła rozdział związany z Krakowem. Zaczęła realizować swoje marzenia i jako drobna, niewysoka, szczupła blondynka o klasycznej słowiańskiej urodzie wyruszyła w świat…
Podczas pierwszej 7-miesięcznej podróży w 2012 r. zwiedziła Litwę, Łotwę, Estonię, Rosję, Mongolię, Chiny, Koreę Południową, Filipiny. Podczas zaś kolejnej w 2013 tranzytem tirowym przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię do Turcji, północny Irak (Kurdystan), Gruzję, Iran, Turkmenistan, Kazachstan, Kirgistan. Aktualnie w 2014 jest po miesięcznej wyprawie na Bałkany i snuje plany na przyszłość…
Tak rozpoczyna się niecodzienna opowieść o niesamowitej, niezwykle optymistycznej i pełnej energii osobie. Dorota Pichowicz. Z wykształcenia geograf. Z zamiłowania podróżniczka o ogromnej ciekawości świata i wielkiej miłości do ludzi, która konsekwentnie realizuje swoje marzenia. Sama o sobie mówi, że nie czerpie soków z ziemi, jej energię daje ruch i zmiana.
Dorotę od zawsze interesował świat, stąd też po ukończeniu liceum podjęła decyzję o studiowaniu geografii na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Jej zdaniem zaś, to była jedynie wiedza teoretyczna. Pragnęła podróżować. Będąc w ukochanym Krakowie, nieodzownie towarzyszyła jej myśl, aby wyruszyć w podróż i zacząć poznawać świat. Owszem, jak mówi, podróżowała, odwiedziła Ukrainę kilkakrotnie, podróżowała autostopem po Rumunii, a w pierwszą podróż poza Europę wyruszyła w 2010 z grupą znajomych do Ameryki Południowej. Tak naprawdę wróciła z dużym niedosytem z tej podróży i zawiedziona, z postanowieniem, że to nie będzie jej największa przygoda życia. Wspomina, że w czasie tej podróży zwiedziła dużo, ale ani razu nie zbliżyła się do lokalnej społeczności. To była dobra lekcja, przed wzięciem wszystkiego w swoje ręce.
Od tamtej pory szukała kogoś, kto chciałby z nią podróżować, ale tak, aby móc zbliżyć się do lokalnych mieszkańców, poznać ich bliżej, ich kulturę, zwyczaje, historię. Miałam taką klapkę, że, muszę jechać z kimś. Pewnego dnia obudziłam się, z przekonaniem w sobie, że przecież mogę jechać sama. To pojadę sama, powiedziałam. Wzięłam do ręki mapę i zaczęłam rysować trasę moich marzeń.
Couchsurfing, czyli organizacja typu non profit o stosunkowo szerokim zasięgu na całym świecie, która zainicjowała projekt internetowy umożliwiający wyszukiwanie bezpłatnego zakwaterowania. To miejsce w sieci, dzięki któremu zalogowani internauci mogą za darmo przenocować innych użytkowników tej samej organizacji.
Dorota już wcześniej słyszała o couchsurfingu, wiedziała, czym jest, ale nigdy nie korzystała z niego. W obliczu podjętej decyzji o podróżowaniu zainteresowała się couchsurfingiem bliżej i jako już od 10 lat mieszkająca w Krakowie, znająca to miasto jak własną kieszeń, najciekawsze miejsca, najlepsze knajpy, stworzyła swój profil na stronie couchsurfing.org i zaczęła przyjmować gości nie tylko z Polski, a z różnych stron świata (Kanada, Iran, Chile, Indie), co dało jej namiastkę podróżowania. Wówczas z rozmysłem zaczęła szkolić angielski, czemu także sprzyjały wizyty gości przyjeżdżających w ramach couchsurfingu.
Angielski już sam się szkoli, znajomości są zawierane, a couchsurfing testowany. Pora podjąć kolejne przygotowania. Dorota przygotowywała się do pierwszej trasy solidnie, bo wiedziała, że jest to nie lada wyzwanie dla niej, osoby, która nie może ze względów zdrowotnych dźwigać plecaka cięższego niż 10 kg. Musiałam się dostosować do siebie. Wiem, że nie jestem siłaczem, więc nie chcę nadwyrężać swojego ciała. Oczywiście minimalistycznie musiała się spakować i zabrać ze sobą wszystko, co konieczne i niezbędne. Jak sama dziś stwierdza, pewnie było w plecaku 5 kilo za dużo bagażu. I dziś widzę duży progres w tej kwestii, jak z wieloma rzeczami rozstaje się bez bólu. To ta dzika natura zwycięża coraz częściej. Z 2 kg kosmetyków, dziś pozostało 0,6kg.
I w końcu zdecydowała się. Podczas pierwszych 20 dni w podróży towarzyszyła jej mama, która była zaniepokojona pomysłem córki podróżowania w pojedynkę. Pojechałyśmy, razem, bo nie znalazłam lepszego pomysłu na wytłumaczenie mamie, jak będę teraz żyć, przez Warszawę, Litwę, Łotwę i Estonię do Moskwy. Zdarzało się nam podróżować autostopem i spałyśmy, korzystając z couchsurfingu. Znalazłam wiele osób, które mówią po polsku i tak np. w Wilnie poznałyśmy Stanisława, w Rosji Pawła, który kocha Polaków. To było super. Mama wróciła do Polski samolotem, ja pojechałam dalej. Mama zrozumiała, jak to jest podróżować z plecakiem na plecach, wprawdzie do autostopu się nie przekonała, ale więcej mnie nie pytała, co to jest couchsurfing.
Z Rosji wyruszyła do Mongolii, Chin i Korei Południowej. Podczas tej pierwszej podróży dojechała aż na Filipiny, gdzie mogła zrealizować swoje odwieczne marzenie zamieszkania na wyspie jak Robinson Crusoe. Znalazła małą wysepkę, którą można było obejść w 20 minut. Mieszkało tam małżeństwo z jednym dzieckiem i 5 kurami.
To był grudzień, a więc tak ważny dla Polaków okres Bożego Narodzenia. Po tym, jak spotkała Słoweńców, którzy powiedzieli jej, że przylecieli tu z Włoch za 300 euro, zaczęła myśleć, czy nie wrócić do Polski na święta.
Lubię w sobie to, że pojawiają się we mnie różne pomysły i jak trafię w odpowiedni, właśnie w ten pomysł, to już cała reszta się nie liczy. Sprawdziłam w Internecie. Lot do Niemiec za 1200 zł, myślę, 1200 zł – stać mnie. Jak już ten moment jest to nic więcej nie może mnie uszczęśliwić. Wróciłam do domu. Wszyscy byli zaskoczeni. I szczęśliwi. Ja też!
Była trzy miesiące w domu i wyruszyła w kolejną podróż. Miała jeszcze zaoszczędzone pieniądze, których podczas pierwszej podróży nie wydała.
Podczas pierwszej podróży brakowało jej muzyki, więc na drugą podróż przygotowała się już lepiej. Wzięła też ze sobą dwa telefony. Jeden z polskim numerem, aby mieć dostęp do konta, drugi, aby mieć ichniejszy numer kraju, w którym jestem. Lepiej się spakowałam, mniej kosmetyków, plecak mi już tak nie ciążył. Jeśli mam więcej niż 10 kilo w plecaku, to się z tym męczę. Najlepiej, gdy mam 6-kilowy plecak, wtedy nie czuję jego ciężaru. Wyruszyła do Zakopanego, stamtąd peletonem 7 tirów dojechała przez Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię do Turcji, Iraku, poznała w końcu Kurdystan, co było jej jednym z celów, Gruzję, Iran, Turkmenistan, Kazachstan, Kirgistan.
Mam odwagę realizować swoje marzenia. Codziennie poszukuję inspiracji do działania. Kolekcjonuję emocje, daję, żeby brać, biorę, żeby dawać. Produkuję dobrą energię i transportuję dalej. Moją największą pasją jest życie. Ryzykuję, działam, zmieniam, widzę więcej i wiem więcej. Czuję, poznaję, doświadczam i wierzę, że wszystko jest możliwe i ufam sobie. Poszukuję. Lubię żyć momentem, teraźniejszością, na zakręcie, za którym nigdy nie wiem, co mnie spotka. Dzikość na granicy z przyzwoitością. Kilka razy próbowałam zapuścić tzw. korzenie, ale to życie nie dla mnie. Najwyraźniej nie mam genu odpowiedzialnego za zakorzenianie. Nie ciągnę soków z ziemi. Energię daję mi ruch, przestrzeń, droga, przygoda, żywioł. Spotkani po drodze ludzie, zapraszający do domów, ich dobroć i wszechogarniająca życzliwość. Dla mnie to koktajl pełen witamin szczęścia. Pociąga mnie wszystko, co odstaje od normy, nie mieszczące się w żadnych statystykach, nie interesują mnie wydarzenia powtarzalne. Podróżując, nie korzystam z tras przewodników, drogich restauracji, luksusowych hoteli i fakultatywnych wycieczek. Planuję swoją podróż z dnia na dzień, na bieżąco. Słucham siebie, ufam swojej intuicji. Szukam inspirujących mnie ludzi, korzystam z ich wskazówek, podpowiedzi, ale zawsze podążam za sobą.
Marzenia się nie spełniają, to my musimy je zrealizować, urzeczywistnić.
Lubię marzyć, ale sto razy bardziej lubię rzeczywistość – taką z marzeń. Są takie momenty w życiu, że nagle wszystko się zmienia. W głowie otwierają się kolejne drzwi, które pozwalają widzieć nam więcej, jakieś wydarzenia popychają nas do robienia rzeczy na pozór irracjonalnych, niemożliwych. A to po to, aby wyrwać się z kokonu, w jakim żyjemy. Wyjść poza własną strefę komfortu i zacząć może i nieudolnie na początku, ale oddychać, samemu!
Podobno wygrywają Ci, którzy postanawiają wygrać ! A ja postanowiłam wygrać swoje życie.
Szanuję naturę.
Lubię się rozwijać.
Podziwiam, doceniam ludzi z dobrymi zasadami.
Jestem wojownikiem i mierzę się z życiem, wychodzę naprzeciw tego, czego się boję, bo tylko poza strefą komfortu mogę się rozwijać.
Marzę i ufam sobie, a to zaufanie czerpię z doświadczenia.
Jednym z głównych życiowych motto moich jest:
To co nieokreślone, może jest najważniejsze.
Ja cenię sobie najbardziej magiczne momenty.
Wspaniałych, życzliwych, bezinteresownych, optymistycznych ludzi. I zapierające dech krajobrazy przyrodnicze, piękną przyrodę. Szanuję zwierzęta i czuję z nimi niewytłumaczalną więź.
Nie zawsze jednakże podróżuje autostopem. Nie ma też w sobie takiej misji, aby zawsze w podróżowaniu wykorzystywać ten sposób transportu. Ciekawie jest jeździć autostopem. Nigdy nie wiesz, kto się zatrzyma. Zdeterminowana ciekawością przejechała np. autostopem w Kazachstanie z północy na południe 2600 km.
Nie podróżuje, kierując się przewodnikami, a jedynie z mapą świata w ręce. Omijają ją więc największe atrakcje turystyczne, muzea, galerie, bo istotne dla niej jest podczas podróżowania poznawanie ludzi poprzez spędzanie z nimi czasu, w ich codzienności, zaprzyjaźnienie się z nimi, aby poznać ich bliżej i ich kulturę.
Cieszą ją więc takie sytuacje, gdy osoba, która zabrała ją na stopa, zaprasza ją potem do swojego domu, rodziny. W Mongolii np. spędziła 2 miesiące, prawie przez miesiąc mieszkała z jedną rodziną. Spaliśmy w jednym namiocie w 10 osób. W Iranie została zaproszona na wesele przez osobę, z którą jechała stopem z Gruzji.
W tureckim Kurdystanie chciała dotrzeć do kobiet, co było niełatwe. Do hotelu w Turcji trafiła przez couchsurfing. Tam zaprzyjaźniła się z Kurdem, menadżerem hotelu. Do południa pracowała w hotelu, a po południu jeździła z nim do jego rodziny i tak trafiła do kurdyjskich kobiet. Ona jako blondynka miała trudność, aby zaprzyjaźnić się z nimi, budziła nieufność, ale w końcu się udało. W Turcji zakochała się wręcz, pogoda idealna, piękne miejsca, plaże, interesująca kultura, świetna kuchnia. Nie mogła z niej wyjechać. Nie prowadzi rankingu ulubionych miejsc, państw, ale gdyby prowadziła, to Turcja znajdowałaby się w czołówce.
Oczywiście, angielski. Jak sama mówi, nie zna go rewelacyjnie i nigdy nie miała łatwości w posługiwaniu się nim. Po prostu się nim posługuje, aby móc się porozumieć. Czasem nawet specjalnie go kaleczy, wówczas rozmówca słysząc jej łamaną angielszczyznę, ośmiela się. Czasem nawet mylę się świadomie. Mówię z polskim akcentem. Jak ludzie mają kompleks na punkcie posługiwania się językami obcymi, to słysząc mnie, otwierają się.
Jest jeszcze rosyjski. Wcześniej w szkole podstawowej uczyła się rosyjskiego. Podczas pobytu w Gruzji poznała Gruzinkę, która pomogła jej podszlifować rosyjski.
Naprawdę rzadko jestem w sytuacji, kiedy nie potrafię skomunikować się z ludźmi, jeżeli tylko dwie strony wykazują chęć rozmowy używamy wszelakich sposobów na to: język uśmiechów, ciała. Myślę, że chęć to podstawa.
Chętnie czyta o podróżach innych, inspiruje się nimi, choć Dorota sama nie prowadzi bloga, zapisków, dziennika, pamiętnika. Nigdzie nie spisuje swoich przeżyć i wydarzeń, których doświadczyła podczas podróży po świecie.
Nie piszę nic o swoich podróżach. Jak jestem w trasie wolę porozmawiać z kimś, niż w tym czasie zapisywać to, co mi się przydarzyło. Mam kilka ciekawych przemyśleń, zresztą to kim dziś jesteśmy to suma naszych doświadczeń, i wiem, że życie to proces, w którym warto działać, zmieniać i uśmiechać się!
Chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami i wrażeniami z wojaży podczas spotkań tj. „Marzenia za grosz” w Strzegomskim Centrum Kultury, „Karawana marzeń” w Mieroszowskim Centrum Kultury, z dziećmi z Zespołu Szkół w Udaninie.
Żyję z całych sił i uśmiecham się do ludzi, dawno temu zaplanowałam sobie wielkie 30 urodziny i zmianę mego życia na takie jakie czuję w środku, że chcę przeżyć. I tak zrobiłam. 3 dniowe urodziny i życie jakie sobie wymyśliłam. Wiedziałam, że chcę jechać zmieniać otoczenie, codziennie brać, ile się da i żyć tu i teraz… To życie nie dla wszystkich, nie każdy chce żyć tylko dzisiaj, z całych sił, nie myśleć o jutrze.
Kilka dni temu Dorota wyruszyła w kolejną trasę, tym razem do Afryki. Plecak nie waży więcej niż 7 kg.
Dorota Pichowicz pochodzi z małej miejscowości Konary na Dolnym Śląsku; absolwentka studiów geograficznych Uniwersytetu Pedagogicznego, podróżniczka i fotografka z zamiłowania; od 2012 r. w większości podróżuje solo i poznaje kultury innych narodów poprzez dzielenie z nimi ich codziennego życia; prowadzi profil na Facebooku „Dori w trasie swego życia”: https://www.facebook.com/DoriWTrasieSwegoZycia?ref=bookmarks.