KULIK-BIELIŃSKA: Plan jest klarowny: organizacje, które nie wspierają kontrrewolucji kulturowej rządu, mają zostać zastąpione przez te „słuszne”. Ale wierzę, że się to nie uda.
Od dłuższego czasu widzimy przyzwolenie na atakowanie w sferze publicznej organizacji, które zajmują się prawami człowieka, prawami mniejszości i wsparciem uchodźców. Mieliśmy ataki hejterskie w sieci, skoordynowane ataki mailowe, chuligańskie ataki na siedziby organizacji czy konkretne osoby. W tak zwanych „mediach prawicowych” non-stop szkalowane są organizacje zajmujące się pomocą tym grupom obywatelek i obywateli. Pod hasłem walki z „ideologią gender” i zarzutami deprawacji nieletnich szykanowane są organizacje wspierające kobiety i dzieci – ofiary przemocy – oraz uczące dziewczęta, jak obronić się przed molestowaniem seksualnym.
Nasilają się kontrole administracyjne. Coraz częściej zdarzają się nieuzasadnione żądania zwrotu dotacji z programów rządowych. A teraz doszły działania organów ścigania: nalot policji na kilka organizacji kobiecych w Polsce – dzień po rocznicy Czarnego Protestu kobiet i dzień po opublikowaniu przez Prawo i Sprawiedliwość postu w mediach społecznościowych o rzekomym inspirowaniu demonstracji z zagranicy. Nasila się też inwigilacja działaczy ekologicznych wspierających protest przeciwko wycince drzew w Puszczy Białowieskiej.
Przedmiotem ataków jest również Fundacja Batorego.
Kto „rządzi” Fundacją Batorego?
Jesteśmy atakowani głównie za wspieranie organizacji pomagających uchodźcom i migrantom czy zajmujących się demitologizowaniem stereotypów ich dotyczących. Za pomoc organizacjom broniącym zasady równego traktowania ze względu na płeć, chroniącym prawa dzieci i kobiet. I za przeciwdziałanie mowie nienawiści. Łączy się to z narracją mówiącą, że realizujemy agendę żydowskiego bankiera, który chce doprowadzić do anihilacji cywilizacji chrześcijańskiej w naszym kraju i rozmycia naszej narodowej tożsamości.
Przypomnijmy zatem: Fundacja Batorego została założona przez grupę polskich działaczy opozycji demokratycznej i ruchu „Solidarność”, którzy przez lata walczyli o to, żeby Polska była wolna, niepodległa, demokratyczna. Żeby obowiązywały w niej rządy prawa i przestrzegane były prawa człowieka. Siedzieli za to w więzieniach. To oni wspólnie z Georgem Sorosem założyli Fundację i kierowali nią w kolejnych latach. Soros był fundatorem i głównym, ale nie jedynym, darczyńcą Fundacji. Od początku Fundacja realizowała swoje pomysły, szukając na nie środków także w innych fundacjach amerykańskich i europejskich, w rodzącym się polskim biznesie, u darczyńców prywatnych w Polsce i zagranicą.
Soros nie wpływał na to, co robiła Fundacja. To jej władze – Rada i Zarząd z pomocą zespołu i ekspertów zewnętrznych – określały kierunki działania Fundacji i jej priorytety, a następnie przedstawiały je we wnioskach o dofinansowanie do założonego przez George’a Sorosa Instytutu Społeczeństwa Otwartego (Open Society Institute). Najlepiej ilustruje to wspominana przez samego Sorosa rozmowa z ówczesnym przewodniczącym Zarządu Fundacji, Zbigniewem Bujakiem, który relacje między Fundacją a jej fundatorem zdefiniował tak: „Ty, George, po prostu daj nam pieniądze, a my już wiemy, na co należy je wydać”.
Jak w Rosji i na Węgrzech?
Oczywiście, że program Fundacji Batorego był zbieżny z programem Fundacji Społeczeństwa Otwartego, bo wyznajemy te same wartości. Wierzymy w ideę społeczeństwa samoorganizującego się, otwartego i tolerancyjnego, wspierającego grupy słabsze i dyskryminowane. Opowiadamy się za państwem umożliwiającym obywatelom organizowanie się i działanie w oparciu o zasadę pomocniczości, doceniającym kontrolną funkcję organizacji obywatelskich, które patrzą władzy na ręce.
A że rządząca dziś partia w swojej ideologii i propagandzie, kładzie nacisk na wartości narodowe i religijne, przedstawiając Europę jako wrogi twór, próbujący narzucić nam obce kulturowo wzorce, to nic dziwnego, że pojawiają się pomysły - zarówno ze strony ugrupowań skrajnie prawicowych jak i w szeregach samej partii PiS zafascynowanej polityką Wiktora Orbana - by „zająć” się organizacjami korzystającymi ze środków zagranicznych, w tym szczególnie z dotacji Open Society Foundations.
Nie jesteśmy w tym oryginalni. Analogia z sytuacją w Rosji i na Węgrzech sama się narzuca. Putin, a po nim Orban, przygotowali pierwsi scenariusz pozbycia się organizacji, które –dzięki niepublicznym źródłom finansowania – mogą prowadzić niezależną działalność obywatelską: patrzeć władzom na ręce, demaskować korupcję aparatczyków partyjnych, łamanie przez instytucje publiczne i służby państwowe prawa, naruszanie praw obywateli i praw człowieka. A także organizacji, które mobilizują obywateli i obywatelki do aktywności publicznej i działań na rzecz dobra publicznego postrzeganego niekoniecznie zgodnie z tym, jak definiują je aktualnie rządzący.
Pieniądze z zagranicy to sztuczny problem
Atak na organizacje obywatelskie finansowane z zagranicy jest elementem propagandy, która ma skonsolidować naród przeciwko zagrażającym mu z zewnątrz wrogom, obcym siłom, które rzekomo chcą osłabić naszą państwowość i skolonizować nasz kraj. Ma wzmocnić narrację o odzyskiwaniu niepodległości i wstawaniu z kolan. Organizacje obywatelskie posiadające niezależne od władz źródła finansowania są – obok niezależnych mediów – tym elementem, który wymyka się kontroli omnipotentnych władz. A w krajach postsowieckich, w których rodzimy kapitał jest powiązany lub silnie zależny od władz państwowych, środki z zagranicznych fundacji i instytucji są często jedynymi, które dają prawdziwą niezależność.
O tym, jak bardzo zastępczy i sztucznie napompowany jest to problem, świadczą liczby. Rola instytucji zagranicznych w finansowaniu działań organizacji obywatelskich w Polsce jest marginalna. Źródła zagraniczne (wyłączając środki unijne), stanowią zaledwie 3,8% dochodów w budżecie całego III sektora, z czego zaledwie 1,5% pochodzi od prywatnych instytucji zagranicznych, pozostałe 2,3% to fundusze pomocowe rządów i instytucji międzynarodowych.
Środki otrzymywane przez organizacje pozarządowe z instytucji zagranicznych są pod pełną kontrolą opinii publicznej i urzędów skarbowych. I darczyńcy i polskie prawo wymagają ich ujawniania w sprawozdaniach rocznych dostępnych publicznie. Ustawa o praniu pieniędzy i przeciwdziałaniu terroryzmowi zapewnia państwu pełną kontrolę również nad darowiznami od zagranicznych osób prywatnych.
W poszukiwaniu wroga, czyli Żydzi rządzą światem
Nagonka na organizacje otrzymujące środki z zagranicy znakomicie wpisuje się w retorykę wojny i konfliktu, w oparciu które partia rządząca buduje wspólnotę i poparcie dla swoich działań. Słuchając wypowiedzi przedstawicieli partii i rządu, mam wrażenie, że cały czas są na froncie, walczą i obiecują zwycięstwo. „Nie poddamy się, zwyciężymy, doprowadzimy do ukarania winnych”. A w narracji wojenno-rewolucyjnej musi być wróg. Nic tak nie jednoczy i nie spaja szeregów jak wskazanie wroga, który winny jest naszym prawdziwym czy wyimaginowanym niepowodzeniom, czyha na nasze bezpieczeństwo, zagraża naszej wspólnocie. Najlepiej do tej roli nadaje się obcy, a jeszcze lepiej obrzydliwie bogaty milioner żydowskiego pochodzenia. W tej mieszance mamy trzy w jednym: strach i nieufność do obcych, którzy, oczywiście, działają dla własnych interesów, niechęć do bogatego , który oczywiście chce nas oszukać i się wzbogacić naszym kosztem, oraz wiecznie żywy i niezwykle łatwy do wzbudzenia mit z „Protokołów Mędrców Syjonu” o Żydach rządzących światem.
Niepewność, jaka wiąże się z procesami globalizacji, kryzysem gospodarczym w Europie, wojnami, konfliktami i klęskami żywiołowymi na świecie, lęk przed nieznanym i strach przed obcym, niezwykle wzmocnione przez kryzys uchodźczy i ataki terrorystyczne ISIS, zalew fake newsów i plemienność mediów społecznościowych, upadek dziennikarstwa i niska jakość edukacji – wszystko to sprzyja niezwykłej popularności teorii spiskowych i szukania kozła ofiarnego.
I na Węgrzech i w Polsce pewną rolę odgrywa dodatkowo wątek osobisty. Na Węgrzech jest nim pewneg typu rywalizacja Orbana z Sorosem o popularność i zemsta za to, że wspierane przez Open Society Foundations organizacje śmią przeciwstawić się jego polityce i demaskować korupcję i szwindle jego partii. Kiedy rok temu jeden z portali, który przez lata wskazywał Orbana jako najpopularniejszego Węgra w Europie, wskazał tym razem nie jego, a George’a Sorosa, Orban się wściekł i w cotygodniowym przemówieniu radiowym do narodu zapowiedział, że rok 2017 będzie rokiem usunięcia Sorosa z Europy. W Polsce również pewną rolę odgrywa wątek osobisty. Jest nim chęć odegrania się „konserwatywno-narodowych” przedstawicieli środowisk opozycji przedsierpniowej i solidarnościowej na swoich kolegach z opcji „liberalnej”, którzy przeprowadzali transformację Polski po 1989 roku, stworzyli „Gazetę Wyborczą” i razem z Georgem Sorosem założyli w Polsce Fundację imienia Stefana Batorego.
Rząd chce wspierać „słuszne” NGO
Kampania przeciwko „nieprawomyślnym” organizacjom społecznym w Polsce nabiera dopiero rozpędu. W porównaniu z Węgrami i Rosją jesteśmy nawet nie na półmetku. Obawiam się jednak, że to się zmieni. Ustawa o Narodowym Instytucie Wolności, zapowiedź kolejnych zmian ustawowych, wzmożona aktywność tak zwanych mediów prawicowych i Fundacji Ordo Iuris, która pełni dziś rolę głównego zaplecza intelektualnego ludzi wiążących swoje kariery zawodowe z NIW, wyznaczając kierunki ataku i podsuwając argumenty przydatne do walki z „niesłusznymi” organizacjami i budując sobie poparcie w środowiskach organizacji i mediów katolickich. To wszystko układa się w całość.
Rok temu obejrzałam panel z udziałem ówczesnego Pełnomocnika Rządu do spraw Społeczeństwa Obywatelskiego i Równego Traktowania (bo tak brzmiała pełna nazwa tego stanowiska, choć – co znamienne i znaczące – ten drugi człon nazwy pełnomocnik świadomie pomijał). Panel ten, pod tytułem „Demokracja a rządy gremiów niepochodzących z wyboru”, odbył się w ramach organizowanego od kilku lat przez PiS Kongresu „Polska Wielki Projekt”. Wniosek, który z tego spotkania wynikał, był prosty i klarowny: trzeba znaleźć kanały wspierania organizacji, które służą „dobrej zmianie”.
Przesłanie to powtórzone zostało na kolejnym, tegorocznym Kongresie, przez premiera Glińskiego, który nie krył wcale, że trzeba zapewnić teraz finansowanie tym środowiskom i organizacjom, które doprowadziły do zmiany politycznej i wygranej PiS. I to się właśnie dzieje. Organizacje te, z których tylko część istniała przed 2015 rokiem, a wiele powstaje – często przez pączkowanie – dopiero teraz, dostają dofinansowanie ze środków publicznych, często z pogwałceniem lub pominięciem procedur i zasad konkursowych. Wiele z tych organizacji prowadzonych jest przez ludzi związanych z rządzącą partią, jej politykami i propagandystami. Cel jest jasny: Fundację Batorego i inne organizacje, które nie wspierają kontrrewolucji kulturowej rządu, mają zastąpić nasze, „słuszne”, czyli realizujące jedynie słuszną i prawdziwie dobrą dla polskiego narodu linię i agendę partii rządzącej. W polityce tego rządu organizacje pozarządowe, obok mediów, szkoły, instytucji kultury, mają być elementem indoktrynacji politycznej i pasem transmisyjnym polityki rządu.
Społeczeństwo obywatelskie – autentyczna siła czy sztuczny przeszczep?
Nie mam wątpliwości, że PiS traktuje organizacje pozarządowe instrumentalnie jako wehikuł do promocji swojej polityki i budowania dla niej społecznego poparcia. Wystarczy popatrzeć, jakie organizacje teraz powstają i dostają (często poza konkursem lub z naciąganiem reguł konkursowych) publiczne pieniądze. To te uprawiające politykę historyczną rządu: upowszechniające kult żołnierzy wyklętych i żołnierzy NSZ, dekomunizację ulic, spiskową wizję wypadku smoleńskiego (w ramach dotacji z MSZ), „broniące” dobrego imienia Polski za granicą. Organizacje promujące „reformę edukacyjną” PiS i „ochronę środowiska” według rządu (portal o Puszczy Białowieskiej), „politykę rodzinną” i określoną formę pomocy dla uchodźców i migrantów (dotacje z Ministerstwa Sprawiedliwości na pomoc ofiarom przemocy w rodzinie i z Funduszu Azylu, Migracji i Integracji Imigrantów). Teraz dojdą do tego dotacje dla organizacji „strażniczych” i mediów obywatelskich, które w mojej ocenie zapewnić mają zwycięstwo PiS w wyborach samorządowych.
Ani lider PiS, ani inni ideolodzy tej partii, nigdy nie mieli do idei społeczeństwa obywatelskiego specjalnego nabożeństwa. W tej wizji nie ma miejsca na nic poza narodem i partią sprawującą władzę. Między władzą a obywatelem nie ma miejsca dla żadnych pośredników. Jest suweren i jego emanacja – partia, która zdobywa większość sejmową, rządzi i zabezpiecza wszystkie potrzeby Polaków. W rozmowie z Cezarym Michalskim w „Dzienniku Polska Europa Świat” z 2006 roku Jarosław Kaczyński mówił wprost, że społeczeństwo obywatelskie było „pomysłem środowisk opozycyjnych wywodzących się z realnego socjalizmu, które bały się aktywizacji obywateli i endeckości, bały się silnego państwa i silnej polityki”. Dla Kaczyńskiego społeczeństwo obywatelskie to pusta, szkodliwa konstrukcja, która nie pozwala budować zdrowego państwa. Podobnie uważał Ryszard Legutko, który jako wiceprzewodniczący komisji parlamentarnej do spraw współpracy z organizacjami pozarządowymi stwierdził, że koncepcja społeczeństwa obywatelskiego to próba sztucznego przeszczepu obcej naszej kulturze idei ze Stanów Zjednoczonych.
Premierowi Glińskiemu wydaje się, że przekonał prezesa PiS do idei społeczeństwa obywatelskiego, ale ja w to nie wierzę. Jarosław Kaczyński dostrzegł przydatność społeczeństwa obywatelskiego w roku 2010, po katastrofie smoleńskiej, kiedy gromadzące się pod Pałacem Prezydenckim tłumy, wznoszące antyrządowe hasła i oskarżające urzędującego prezydenta i premiera o spisek z Rosjanami, ujawniły społeczną siłę, którą można było wykorzystać dla budowy politycznego poparcia i realizacji politycznych planów jego partii.
Musimy zachować otwartość i wolność. Wtedy przetrwamy
Wierzę, że w Polsce nie uda się wprowadzić partiokracji na modłę orbanowskich Węgier, putinowskiej Rosji, łukaszenkowskiej Białorusi czy erdoganowskiej Turcji. Wierzę w przywiązanie Polek i Polaków, obywateli i mieszkańców naszego kraju do niezależności, wolności i demokracji. Wierzę w zdolność do samoobrony i samoorganizacji polskiego społeczeństwa w obronie praw obywatelskich, o które walczyła „Solidarność”, takich jak prawo do zgromadzeń, artykułowania i manifestowania swoich poglądów i prawo do zrzeszania się obywateli wokół spraw, które są dla nich ważne.
Wierzę też w naszą polską przekorę, zdrowy rozsądek, poczucie humoru, nieufność i niechęć do nachalnej propagandy, która zwykle przynosi skutki odwrotne od zamierzonych. Wierzę – i już są tego dowody w postaci większej liczby osób gotowych angażować się w działania na rzecz dobra publicznego i większej liczby darowizn i wpłat 1% na organizacje obywatelskie atakowane przez działaczy partii rządzącej i prawicowe media – że Polacy i Polki nie pozwolą na wyeliminowanie z życia organizacji obywatelskich, które rząd PiS uzna za swoich wrogów. Od naszego zaangażowania, wsparcia pracą wolontariacką, darowiznami, uczestnictwa w życiu publicznym i akcjach społecznych, zależy jakość naszej demokracji i siła społeczeństwa obywatelskiego.
Przetrwamy tak długo, jak długo uda się nam obronić demokrację, rządy prawa i wolność słowa. Jak długo zachowamy wewnętrzną wolność, zdolność do rozmowy i otwartość na innych: inaczej myślących, inaczej wierzących, inaczej czujących. I tego sobie, Fundacji Batorego i nam wszystkim życzę.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Wierzę, że Polacy i Polki nie pozwolą na wyeliminowanie z życia organizacji obywatelskich, które rząd uzna za swoich wrogów.